niedziela, 7 lipca 2013

Zapach nieba

Jako, że oczekiwanie na stałą łączność ze światem trwa i teoretycznie jest blisko, coraz bliżej, skupiam się na życiu codziennym i wrażeniach z otoczenia.
Przeminął czas truskawek (z mojego ogródeczka zebraliśmy... jedną), a tu jakoś niesporo było wybrać się na giełdę owocowo - warzywną, a o słoikowaniu owoców zakupionych w najbliższych sklepach mowy być nie mogło ze względu na cenę wziętą z kosmosu. To znaczy cena pewnie była uzasadniona kosztami hodowli, pracą ludzka, transportem i zarobkiem wszystkich ludzi po kolei, jednak dla mnie opłacalność robienia przetworów w takiej cenie spadła do zera.
Tak więc bolałam nad pustymi słoikami, aż tu niepodziewanie spadł na mnie dar w postaci Archanielskiego kuzyna z pokaźną dawką tych słodkich owocków (w ilości dla mnie nieznanej), ale wystarczającej na zrobienie dwudziestu słoików kompotu i blachy ciasta sowicie truskawkami okraszonego.
Kuzyn ów, osoba miła i lubiana, nawiedza nas od czasu do czasu w drodze z Roztocza do miejsc na zachód od naszego miasta położonych.
Tym razem oprócz transportu truskawek przywiózł nam także mojego teścia, który zabawił u nas przez weekend. Mam więc za sobą pracowite dni, przy okazji pełne emocji.
Mogę więc teraz, odpoczywając wieczorną porą skupić się na ulotnej urodzie tego świata.
Jako że mieszkam w okolicy, dzięki staraniom ludzi oraz przyrody, obfitującej w lipy, mogę się napawać ich słodką wonią. Oprócz ulicy imienia pana hrabiego Fredry, jeszcze przed wojną obsadzonej tymi pięknymi drzewami, mam w okolicy większe i mniejsze egzemplarze, kwitnące w tym roku wyjątkowo obficie. Wieczorną porą słodki niebiański zapach rozchodzi się po całej okolicy.
Mnie ten zapach kojarzy się z miłymi wrażeniami z dzieciństwa. Mam w głowie obrazki, dziś już trudne do wyobrażenia, kiedy to w porze kwitnienia lip na wspomnianej ulicy, okoliczni mieszkańcy wylegają z domów z koszykami, koszyczkami, torbami, płachtami, a przede wszystkim drabinami, po to, by nazrywać pachnącego kwiecia na własnoręcznie ususzone herbatki, tak przydatne zimową porą. Dla dzieci było to oczywiście niezapomniane przeżycie, bo świetnie się bawiły pomiędzy zbieraczami, drabinami i płachtami, na które z góry sypały się lipowe kwiatki. Wszystko zaś było przesycone cudownym miodowym zapachem.
Jeżeli w niebie coś będzie pachniało, to wyobrażam sobie, że będą właśnie kwitnące drzewa lipowe.

8 komentarzy:

  1. Dla mnie to jakiś atawizm zaryty w czeluściach jaźni - budzi w duszy wszystko miłe i dobre.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gabrysiu to i u Ciebie też lipy pachną , ja mam też na ulicy drzewo lipy i ten zapach cudny , szkoda że tak krótko :)
    Ja truskawek też nie zaprawiałam , z ogrodu zostały zjedzone , a ceny też za kosmiczne .
    Mam nadzieję że u Ciebie wszystko dobrze :))
    Ściskam serdecznie Cię .
    Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dobrze, choć trosk różnych nie brakuje.
      Odwzajemniam uściski ;-)

      Usuń
    2. Mam nadzieję że odpoczywasz w końcu wakacje :)))

      Usuń
  3. W mojej okolicy rośnie wiele starych lip.Każdy Niemiec sadził koło swego domu lipę.Mam taką jedną ulubioną.Lubię sobie z tą lipką pogadać,naładować dobrą energią.Teraz kwitnie,ale nie ma owadów-cisza!Co się dzieje?
    :))

    OdpowiedzUsuń
  4. rozmarzyłam się... niebo naprawdę pachnie :) i smakuje :)
    PS dziś herbatka lipowa i ja skąpana w słońcu na balkonie :)
    PS2 pięknego dnia! :)

    OdpowiedzUsuń