niedziela, 31 marca 2013

I do nas rankiem przyjdzie Ogrodnik...



... radość nam niosąc, jak Magdalenie...

Radości.
Dobra.
Błogosławieństwa.
Szczęścia. 
Nadziei.
Miłości.
Pokoju.

Życzę Wszystkim Tu Zaglądającym i Waszym bliskim.

sobota, 30 marca 2013

Najdziwniejszy dzień w roku



Taki dzień dla filozofów.
FotoTaki dzień dla nas - do zadumy nad sensem życia i sensem naszych czynów.

Czas pomiędzy wielkim bólem, który już minął, a radością, na którą czekamy.
Kiedy łzy ledwo zaczynają obsychać i wyczekujemy pocieszenia.
Czas pomiędzy śmiercią, a życiem.
Zagadka duszy zawieszonej w piekielnych zaświatach, której nie ma już w martwym ciele i jeszcze nie ma w niebie.

Chwila pomiędzy bólem pożegnania, a radością powitania.
Czas tęsknoty, za tymi, którzy odeszli, a nie wiemy czy i kiedy powrócą.
Czas żalu nad stratą nie do zastąpienia.
Chwila, w której budzi się NADZIEJA. Jedyna rzecz, której możemy się uchwycić, by nie zapaść się w rozpacz, w nicość, w nieistnienie, w śmiertelność.
Ten czas jest jak jajo, z wierzchu martwe, zimne, nieruchome, nieme...
A środku ma ukrytą nadzieję na istnienie. Życie.
Wystarczy nadzieja.
I wiara.

piątek, 29 marca 2013

Oto Człowiek


Jest rok 1863. Trwa Powstanie Styczniowe.
Młody Adam, wesołek, dowcipniś, człowiek ujmujący i wszędzie znajdujący przyjaciół, a przy tym zdolny malarz, od lat zaangażowany w działalność konspiracyjną bierze udział w walkach.
Walczył w oddziałach Frankowskiego, potem Langiewicza.
Przychodzi jednak taki moment, że raniony wrogą kulą, po operacji znieczulonej jedynie litościwie podanym cygarem (przy okazji - uwielbiał tytoń), traci nogę.
Dzieje się to we wsi Mełchów, na skraju Jury, nieopodal Koniecpola.
Utrata nogi nie przeszkadza mu ani dalej studiować, ani malować, ani tym bardziej dowcipkować.
Często w owych dowcipach główną rolę odgrywała proteza utraconej nogi.
Można było na przykład podłożyć nogę pod "odpowiednią" karetę - po to by za chętnie i szybko wypłacane "odszkodowanie" pójść z przyjaciółmi na obiad.
Jest uwielbiany przez kolegów.
Chełmoński, Czachórski, Gierymski, Wyczółkowski patrzeli w niego jak w obraz i wielbili jego geniusz.
Adam święci triumfy salonowe - jest chętnie i często podejmowany dla swych niezwykłych i ujmujących cech charakteru.
Przyszedł jednak czas, że zabawa, sztuka i sława zaczęły go uwierać.
Towarzystwo ze zdumienia otwierało usta, gdy wstąpił do Jezuitów.
Potem był jeszcze incydent z leczeniem nadszarpniętych nerwów po depresji i załamaniu. Na ten czas musiał opuścić klasztor.
Pozostające pod nieustającym urokiem  Adama towarzystwo nie odwróciło się od niego, gdy zaczął zajmować się bezdomnymi i ubogimi.
Nawet, gdy na proszony obiad przychodził w nie do końca doczyszczonym garniturze, dyskretnie tego nie widziano.
Swoje miejsce znalazł wreszcie w klasztorze św. Franciszka z Asyżu.
Mówi się, że przełomowi w jego życiu towarzyszyło namalowanie obrazu Ecce Homo.
Do końca życia zajmował się potrzebującymi, ubogimi i bezdomnymi.
Malował jeszcze - po to by za sprzedane obrazy ulżyć doli tych najbardziej potrzebujących - urządził przyzwoite przytulisko dla swoich podopiecznych.
Jastrzębiec
Adam Chmielowski - Brat Albert.



czwartek, 28 marca 2013

Grypa


Ostatnia Wieczerza

Przygotowania i porządki zwolniły znacznie tempo.
Benedykt już czuje się lepiej, za to Franio gorączkuje.
Zupełnie nie ma apetytu. Przespał prawie cały dzień.
A najgorsze, że Archanioł czuje wszystkie kości i stawy, Dzień minął mu na spaniu.
Co za paskuda przetrwała mrozy i zaatakowała na sam koniec zimy?
Wygląda na to, że tylko ja i Kasia będziemy wieczorem brać udział w pamiątce Ostatniej Wieczerzy...

środa, 27 marca 2013

Wariatkowo

Jakoś nie potrafiłam się zabrać za pisanie w ostatnich dniach.
W weekend było dość różnych zajęć, ze staniem przy garach włącznie.
Były i przyjemności - moja bratanica skończywszy lat dziewiętnaście świętowała z rodziną.
Pomoc ciotki była w tym roku niewielka, ale się przydała.
Tak się złożyło, że mnie słabość jakaś dopadła w końcu tygodnia. Myślałam, że mnie choróbsko rozkłada na łopatki, ale przeszło bokiem.
Coś jednak w powietrzu krążyło, bo starszego syna dopadło i w niedzielny poranek przywitało nas gorączką.
W gardle pożar, kaszel i gorączka wystarczyły, byśmy na urodzinowy tort pojechali w zmniejszonym składzie.
Nie można było zrobić inaczej niż w poniedziałkowy ranek wybrać się z latoroślą do lekarza.
Po powrocie do domu okazało się, że gorączka wcale nie przeszkadza w nadaktywności i nudzeniu się progenitury. Średnie moje dziecię ma tę ciekawą cechę, że choruje niezwykle rzadko, ale zawsze z jakimiś sensacjami.
Jeżeli kiedykolwiek wzywaliśmy do domu pogotowie - to z jego powodu. Jeżeli musieliśmy wieźć kogoś na pogotowie - to jego. Jeżeli trzeba było podawać kroplówki - tylko jemu.  Jeżeli ktoś stracił przytomności musiałam robić sztuczne oddychanie - to był tylko mój średni synuś.
Aż truchlałam, co będzie tym razem.
Jeszcze nie jest całkiem zdrowy, ale dotąd obyło się bez "atrakcji".
Wczoraj po domu chodził, ale dzisiaj przespał cały dzień.
Tak samo jego młodszy brat - okazało się bowiem, że i najmłodszego choróbsko dopadło.
Chłopcy spali, a cisza w domu była cudowna.
Oczywiście obaj lubią sobie pochorować i lubią, gdy z tej racji się ich obsługuje i im dogadza.
Gorzej, że po południu także Archanioł zaczął pokasływać.
Czyżby wirus czepiał się tylko chromosomy Y?
Wczoraj (już na święta) przyjechała Babcia!
Moje wsparcie psychiczne w leczeniu i zajmowaniu się znudzonymi chorymi.
Nawet ona, która zawsze bierze świat "jak leci" stwierdziła, że jest już umęczona, jak wielu innych ludzi, tą ciągnącą się zimą.
Dziś wykonałyśmy wspólnie na obiad, z córy pomocą, ogromną górę pierogów z kapustą.
Wszyscy rzucili się na nie z wielkim apetytem - wyszły doskonałe.
I tak minęło kilka ostatnich dni - na niczym niezwykłym, ale na sprawach zajmujących na tyle, że weny twórczej do pisania bloga już zabrakło..

Kaczuszka znaleziona w necie służy wyłącznie ociepleniu humorów w tę zimową wiosnę.

piątek, 22 marca 2013

Chlebki, bułki, rogaliczki oraz małe naleśniczki

Przedwczorajszy pszenny chlebek na zakwasie zniknął w "pozaprzestrzeni" brzuszków mojej rodziny nim zdążył zapozować do zdjęcia.
Wczoraj zaś, od rana zaprzęgłam do pracy zakwas żytni, otrzymany w prezencie.
Ponieważ wróciłam ze szkolnego zebrania dość późno, efekt końcowy w postaci chleba był gotowy dopiero około północy.
Warto było!
Tym razem zdążyłam zrobić zdjęcie - jak widać po śniadaniu zostało nam jeszcze troszkę chlebka na wieczór.

Po południu zaś z racji piątku i wizyty koleżanek mojej córuchny zamierzam upiec jakiś milion naleśniczków - tym razem znów "amerykańskich".
Ostatnio mam wrażenie, że dom stał się wielka fabryką potraw, przetwórnią w której nieustannie coś się pichci, piecze i zjada. Synowie wkroczyli w ten wiek, gdy przy wyglądzie patyczaka pochłania się konia z kopytami i z dżemem.
Ostatnio co chwilę pieką się naleśniki i bułeczki, a padło też pytanie o croisanty.

Z tymi ostatnimi, które uważamy za wyrób francuski jest całkiem ciekawa historia.
Niestety mało w Polsce znana, choć przekazywana we Francji.
W roku pańskim 1683 na wzgórzu Kahlenberg w pobliżu Wiednia, wojska tureckie wielkiego wezyra, Kara Mustafy Paszy, zostały pokonane przez króla Jana III Sobieskiego.
Wtedy to niejaki  Franciszek Kulczycki, polski dyplomata i szpieg założył pierwszą w Wiedniu (a może nawet pierwszą w Europie) kawiarnię. Namówił on właściciela pobliskiej piekarni, Petera Wendela, by zaczął wypiekać bułeczki w kształcie półksiężyca.
Wszystko po to by upamiętnić zwycięstwo nad tureckimi wojskami.
Rogaliczki we Wiedniu się przyjęły, trafiły na królewski dwór, a stąd jakieś 100 lat później wraz z Marią Antoniną, która została żoną francuskiego króla Ludwika XVI dotarły do Francji.
Tam nazwano je najpierw "lune croissante" i stały się prawdziwym przebojem.
Pora więc upiec polskie rogaliczki z maślanego ciasta.

czwartek, 21 marca 2013

Zwyczajny dzień

Jako, że chwilę temu straciłam wszystko, co napisałam, nie będę zaczynać od nowa.
Dzień dziś mam zwykły, pracowity, przyziemny - z zebraniem w szkole najmłodszego włącznie.
Jedyne, czym mogę się pochwalić to to, że wyhodowałam kolejny zakwas pszenny (poprzedni mi umarł po ostatnim dokarmieniu) i wczoraj już upiekłam na nim chlebki.
Na razie foremkowe, ale następny będzie okrągły.
A żeby było ciekawiej, to dostałam od przyjaznej osoby zakwas żytni i dziś wieczorkiem będą się już piekły na nim kolejne chlebki.

środa, 20 marca 2013

Francuski łącznik

Temat mi sam wyniknął z wczorajszego posta.
Bo my to ciągle się tam gdzieś na zachód obracamy.
Jakby było na co...
Ale skoro już drogą różnych skojarzeń do Francyji dotarłam, a brud baroku wychynął zza perfumowanych koronek, przypomina się niechlubna postać miłościwie nam nie panującego francuskiego króla Henryka de Valois.
We Francji toczono wtedy wojny religijne, a opisywany bohater także odegrał niejasną rolę w rzezi hugenotów w niesławną noc św. Bartłomieja w roku 1572, co od początku kładło się cieniem na jego elekcję na tron Polski.
Dwudziestodwuletni paniczyk którego matka czyniła starania, by wszyscy jej synowie zasiedli na królewskich tronach, dotarł do Polski po dwu miesiącach od elekcji.
Nie dlatego, że tak długo jechało się wtedy z Francji. Bo jechało się dużo krócej.
Nie dlatego, że orszak królewski liczył 1200 koni.
Dlatego, że najpierw nie bardzo chciał się rozstać ze swą faworytą w Paryżu, a potem dlatego, że po drodze wplątał się w kolejny romans w Lotaryngii.
Podróży nie ułatwiał orszak, w którym sporo miejsca zajmowały damy dworu, liczne bagaże i panie lekkich obyczajów, które ku "pożytkowi" dworaków zostały zabrane z Francji.
Funkcję króla, powinność i honor - po prostu miał w czterech literach.
No, ale wreszcie przybył.
I tu zgrzyt.
Fircyk, który miał własny dwór od ósmego roku życia, obsługiwany poza granice rozsądku, przyjeżdża do kraju z klimatem jakże różniącym się od łagodnego, do którego przywykł.
No i zupełnie nie do przyjęcia układy społeczne - szlachta równa sobie (przynajmniej w sprawach ważnych), król kontrolowany przez szlachtę i określający zakres królewskiej władzy?
A gdzie tu zachodni absolutyzm? Gdzie dworzanie podający nocnik?
I te polowania, w których nie miał ochoty brać udziału.
Za to ubierał się w sposób szokujący nawet współczesnych we Francji, mimo, że postać obwieszona klejnotami była rzeczą normalną. Jednak francuzikowi nie wystarczała zwykła biżuteria. Nosił kolczyki na sposób kobiecy i to często po dwa w każdym uchu, ubierał się przesadnie i nadużywał pachnideł.
Urządzane dla niego bale i turnieje nie zachęciły go do poślubienia królewny Anny Jagiellonki - to jeszcze można zrozumieć - była od niego starsza o jakieś trzydzieści lat.
Jednak nie licząc się ze swoją pozycją zabawiał się w swoich apartamentach z faworytami, a nawet sprowadzał tam prostytutki. Tego jak Wawel Wawelem jeszcze nie bywało!
Zygmuntowi Augustowi za złe brano małżeństwo z litewską latawicą, ale nigdy na polskim dworze nie uprawiano jawnej rozpusty.

Wiele się także mówiło nie tylko o królewskiej skłonności do pań lekkich, ale i o skłonnościach nieco innego kalibru. Kronikarze pisali, że nawet "włoskim ohydnym nałogom" nie przepuścił. Gdyby działo się to dziś, to nad Wawelem powiewałaby tęczowa flaga...
Na jego dworze sporo było mężczyzn malujących sobie twarz i ubierających przesadnie. Mówiło się, że pełnili role królewskich kochanków. Król zaś zmęczony nocnymi hulankami i nieznajomością języka, z nudów przesypiał całe dnie. W karty przegrywał spore sumy pobrane ze skarbu państwa.
[przypominam, że w Polsce skarbiec królewski (prywatny) był rozdzielony od skarbca państwowego!]
Przyjechał więc wybrany król w styczniu 1574 roku, w lutym został koronowany, namaszczony i jak każdy król złożył przysięgę na wierność krajowi, któremu miał od tej pory służyć.
Sprawy Polski nie interesowały go zupełnie. Nieustannie prowadził korespondencje z Francją - oficjalną i prywatną.
Tak też, w czerwcu, dowiedział się o śmierci swojego brata Karola IX króla Francji. Kilka dni później, nocą, w przebraniu kobiecym, w towarzystwie trzech dworzan - Uciekł!
Nie bacząc na złożone przysięgi, zaciągnięte długi, zobowiązania honorowe i namaszczenie na króla świętymi olejami, co było w tamtych czasach rzeczą ogromnej wagi.
Potem jeszcze długo zwlekał z decyzją o zrzeczeniu się polskiego tronu, ciągle obiecywał powrót.
Utracił go bezpowrotnie w maju 1575 roku.
Na szczęście dla Polski.
Bo po nim mieliśmy na tronie jednego z najznakomitszych naszych władców.
Ale to już zupełnie inna historia, którą też Wam niedługo opowiem...

wtorek, 19 marca 2013

Francuskie perfumy

Kobiety kochają perfumy.
To miły akcent dopełniający elegancki ubiór.
To odrobina luksusu, którą darowujemy sobie na szczególne okazje.
Subtelny zapach wydobyty z kwiatów wciska się w zmysły i pozostawia w pamięci niezatarty ślad.
Kiedyś jednak najpiękniejsze zapachy świata nie były używane w tak subtelny sposób i zapewne nie zawsze budziły miłe skojarzenia.
W literaturze i filmie spotykamy się z uroczymi i romantycznymi opisami spotkań i balów w minionych wiekach. Różniły się one od siebie na przestrzeni wieków.
Różne były zwyczaje, różne ubiory, różne kolory dominujące w "towarzystwie".
I różne zapachy.
Czasem rozkwitu i doskonalenia perfumiarstwa był barok wraz ze swym schyłkowym okresem - rokoko. Prym wiedli od lat w tej dziedzinie Francuzi.
Francja (elegancja).
Wyobraźmy sobie salę balową.
W ogromnych lustrach odbijają się setki zapalonych świec, nad głowami jaśnie państwa wiszą wspaniałe kandelabry, panowie w aksamitach i koronkach przechadzają się pomiędzy pannami i paniami w balowych sukniach skrzących się od biżuterii.
Bajka.
Świece wypalają tlen, rozgrzewają powietrze pięknej sali, w której robi się coraz bardziej duszno. Towarzystwo odziane w wielowarstwowe koronki, aksamity, jedwabie, złotogłowy podrygujące  w tańcu i podpite serwowanym alkoholem poci się. W dodatku jaśnie państwo oszczędnie na co dzień używające wody i mydła wydaje z siebie zapachy dorodne i wytrawne. Kąpiel powszechnie uważano za szkodliwą.
Podawane napoje powodują, że panie i panowie potrzebują sobie ulżyć i tym sposobem. do codziennych aromatów. nocników wylewanych wprost na korytarze wykwintnego pałacu, wnoszą swój osobisty wkład. (Dlatego dwór co kilka tygodni zmieniał miejsce pobytu - smród był nieznośny i służba musiała znaleźć czas na doczyszczenie królewskiej siedziby.)
By zagłuszyć duchotę i wszechobecny fetor panie i panowie szczodrze skrapiają swoje oblicza różnorakimi perfumami. Dodatkowo damskie halki posiadają ogromne kieszenie na pachnące zioła.
Przy każdym ruchu dama rozsiewa dokoła siebie elegancki zapach.
A higiena jaśnie państwa?
Rękami łatwiej jeść i wino czasami się rozleje...
Na wielkim dworze trudno zażyć kąpieli. Panie i panowie służący "u dworu" są wszak nieustającymi gośćmi w uniżeniu czekającymi na skinienie królewskiej ręki. Urzędnicy dostępują nobilitacji spełniając swoje obowiązki, co daje im majątek i wpływy. Nie ma dla nich miejsca na fanaberie w postaci łazienek, czy pokoi kąpielowych. Zresztą kto nosiłby wiadra z wodą kilometrami pałacowych korytarzy.
Koronkowe żaboty, mankiety, kołnierze nie nadają się do częstego prania podobnie jak aksamity, blaknące w praniu jedwabie i ciężkie złotogłowy. Każda z drogich materii ufarbowana na bajeczne kolory blaknie w praniu, suknie tracą fason, trudno o ich rozprasowanie, wiele warstw materii uniemożliwia suszenie, a najcięższe aksamitne suknie w razie potrzeby trzeba przed praniem spruć, a potem zszyć na nowo.
Obszerne koszule, halki, pantalony nie sprzyjają częstemu praniu. Zresztą, gdzie tu prać? Można wysłać bieliznę do praczek, co wcale nie jest tanie.
Czy ktoś wyobraża sobie pantalony suszące się na pałacowym dziedzińcu, lub gdziekolwiek w zasięgu wzroku dworzan, gości, interesantów?
Do tego dodajmy jeszcze modę na pudrowane fryzury i peruczki.
Do upiększania włosów używano... mąki.
Cóż za doskonała pożywka dla różnorakiej fauny - większej i mniejszej.
Oczywiście misternie układane fryzury (często na stelażach) ozdobione piórami, roślinami, klejnotami, wstążkami nie były tanie w wykonaniu. Dlatego damy spały półsiedząc tygodniami starając się nie zniszczyć konstrukcji na swojej głowie. Opisany rekord nie rozplatania koafiury to... dziewięć tygodni.
Ale czy rzeczywiście był to rekord?
Oczywiście te eleganckie fryzury także wymagały obfitego perfumowania. Podobnie jak pułapek na wszy i inne żyjątka.
W powszechnym użyciu konieczne były także drapaczki, które przynosiły ulgę w jakże powszechnym świądzie spowodowanym lokatorami na głowie.
Ponoć Lady Coke of Norfolk poroniła z przestrachu, gdy w swej fryzurze nagle odkryła myszy.
Należy podkreślić, że mąki do fryzur używano w takich ilościach, że z biegiem czasu stało się to dodatkowym impulsem do rewolucji, bo stała się towarem deficytowym.
Do całej tej elegancji dodajemy jeszcze bielidło, róż, błękitnidło (na skronie - by podkreślić swą błękitną krew), aksamitne lub jedwabne "muszki" zasłaniające co większe pryszcze i czernidło z palonych migdałów.
I do tego perfumy, perfumy, perfumy...
Perfumy, których zapach rozprzestrzeniał się wokół damy z pomocą wprawionego w ruch wachlarza, który równocześnie pozwalał odetchnąć odrobiną powietrza i chytrze zasłaniał zepsute próchnicą zęby.
Zepsute dobrobytem towarzystwo sięgało po coraz bardziej wymyślne i coraz słodsze przysmaki.
Obrazki z życia francuskiego dworu znamy z filmów i literatury. Mnie przypadł do gustu film "Vatel" odmalowujący bezwzględność stosunków opisywanego dworu.
Zapatrzeni w zachowane piękno zachodnich pałaców, zapominamy o naszym zniszczonym i rozgrabionym bogactwie, nie rzadko przewyższającym lub dorównującym obcym monarchiom i księstwom. Jest tylko jedna różnica - u nas nawet na królewskim dworze był wychodek, a za tym przykładem znajdował się w siedzibach "panów braci."
Nawet tym wielmożom, którzy używali nocników nie mieściło się w głowie, by ich zawartość wylać na pokoje. a wschodnim (dzikim) obyczajem zażywano kąpieli.
Izabela z Czartoryskich marszałkowa Lubomirska (portret) zażywała ponoć kąpieli w łupinach winogron. Podobno takie kąpiele nadawały gładkość i delikatność skórze, na czym księżnej, niezwykle dbającej o swą powierzchowność, bardzo musiało zależeć.
Swojskie dwory, i te małe i te ogromne, w zależności od pory roku, witały wchodzących jedliną wysypaną w sieni, czasem tatarakiem, czasem inną zieleniną i gałązkami.
Miało to znaczenie i dla nozdrzy wchodzącego i dla czystości w dalszych komnatach, gdyż wchodzący pozostawiał cały kurz i błoto z butów w sieni, którą często wymiatano, by zrobić miejsce nowym podsypkom.
Nie zapominajmy też, że to haniebnie uciekający z Polski król zawiózł do Francji zwyczaj jedzenia widelcem, który długo czekał tam na popularność. Tu także dowiedział się o zwyczaju zażywania kąpieli. Niestety, cywilizowana Francja nie dawała takich możliwości, jak Polska, ze swoimi dzikimi obyczajami sprowadzonymi tu ze wschodu.
Zachwycajmy się zapachem francuskich perfum - wszak pozyskiwanie zapachów doprowadzili do perfekcji. Nie zapominajmy jednak o ich historii i przyczynach powstania.
I o tym, że Polska też miała swoje miejsce w historii.