poniedziałek, 26 maja 2014

Po burzy

Słoneczko i upały w ostatnich dniach doszły wreszcie do apogeum i ku uldze wszystkich stworzeń nastał sezon burz. Dzięki temu ominęło mnie podlewanie pomidorków i w sobotę i dziś.
Dzięki ciepłu i deszczom wszystko rośnie w oczach.
"TRuskawek" nawiązało się na krzaczkach sporo, pozostaje teraz czekać aż urosną i dojrzeją.
Moje pomidorki na razie korzystają z butelek z których miały powstać eksperymentalne grządki.
Nie pozostaje mi nic innego, jak dalej zbierać znienawidzony dotąd plastik. Większe pomidorki dostały własny system nawadniania, a mniejsze indywidualne domki chroniące przed wysuszeniem i wcześniejszymi nocnymi chłodami. Wyglądają na zadowolone z takiego stanu rzeczy...

niedziela, 25 maja 2014

"Pianino Lema" czyli niedzielny misz - masz

Lubiana przeze mnie literatura mistrza fantastyki Stanisława Lema, czasami włącza się w moje przypadkowe rozważania na temat codzienności i rzeczywistości.
Otóż, idąc sobie przez blokowe osiedle z sobotnich zakupów, w jednej z uliczek zostałam ogłuszona przez bardzo dobrze nagłośnioną muzykę rapową wydobywająca się, jak się okazało, z szeroko otwartych okien jednego z mieszkań na drugim piętrze, pośrodku jednego z długaśnych bloków.
Kto żyw musiał wysłuchać tego męczącego koncertu, który głównie składał się z dźwięków sekcji rytmicznej i przekleństw. Pomyślałam sobie w tym momencie, że każdy rodzaj muzyki podany w ten sposób otaczającym bliźnim byłby niegrzecznością. Okraszony niecenzuralnym tekstem łomot był tylko odrażającym dodatkiem.
Skąd jednak właściciel owego mieszkania miał wiedzieć, że postępuje niegrzecznie? Dziś ani szkoła, ani rodzice nie uczą, co to znaczy przyzwoitość i kultura. Wręcz przeciwnie, wszelkie ograniczenia są niemile widziane, jako ograniczające osobowość (?) i sprzeciwiające się swobodzie jednostki.
Dlaczego jednak swoboda jednostki ma być ważniejsza od swobody otaczających ową jednostkę ludzi?
Gdzie się podział konwenans uczący szacunku dla bliźnich? Gdzie gorset utrzymujący w ryzach narzucanie swojego niechcianego przez otoczenie "widzimisię"?
Raz odrzucone normy giną zadeptane przez wszystkich, którzy krzyczą "nareszcie jesteśmy wolni", po czym dziwią się, że ze strony otoczenia spotykają ich najróżniejsze przykrości.
Kto w takim razie dziś miałby uczyć grzeczności, kultury, konwenansów?
Z tym wszystkim dzieje sie dokładnie to samo, co z całą resztą nauki. Upada.
Kiedy kilkanaście lat temu zaprosiłam do siebie pana do nastrojenia mojego bardzo już leciwego pianina, obdarzył nas opowieścią o jakości wytwarzanych obecnie pianin. (Pojęcia nie mam, jak jest dziś). Dowiedzieliśmy się, że dobre pianina skończyły się w latach sześćdziesiątych. Potem takie same instrumenty, wytwarzane w tej samej fabryce zaczęły tracić na jakości. Wzory niby te same, normy te same, a jednak coś zaczynało szwankować. Po dłuższych dywagacjach rozwiązaliśmy zagadkę tego zjawiska. Wtedy na emeryturę zaczęli odchodzić przedwojenni rzemieślnicy, uczeni fachu ze ściśle określonymi rygorami. Pogardzani za przestarzałe poglądy w nowej "świetlanej rzeczywistości" nie zdołali przekazać swej wiedzy. Ideologiczny luz i tumiwisizm w tym wypadku zdominował przestarzałe, a jednak istotne, podejście do pracy. Czego w takim razie nowi, nonszalanccy pracownicy fabryki mogli nauczyć swoich następców? Przecież nie doskonalszego od nich samych, wykonywania pracy.
To u mistrza Lema pojawiają się roboty, które wytwarzają kolejną generację udoskonalonych siebie samych. Tyle że Lem był mistrzem... fantastyki.
Tylko w jego książce mogliby się pojawić pracownicy fabryki pianin, którzy wychowują fachowców lepszych od siebie.
Postęp oczywiście jest możliwy i miał miejsce wśród ludzkości przez minione wieki. Jednak by następował, potrzebne jest odpowiednie nastawienie społeczeństwa, wysiłek w dostrzeżeniu wiedzy i wartości przekazywanych przez przemijające pokolenia. Negowanie ich prowadzi bezpowrotnie do upadku.
Dotyczy to wszelkich norm życia społecznego i codziennego.
Głupi nauczyciel nie przyczyni się do rozwijania talentu ucznia. Musiałby mieć choć tę odrobinę rozumu, by dostrzec swoją małość i wspierać ucznia w dążeniu do dalszego samokształcenia lub kształcenia u lepszych od siebie. Potrzebna jest społeczna akceptacja rozwoju.
Czego możemy się spodziewać od nauczycieli, którzy często sami nie rozumieją wykładanych zagadnień? Albo od tych, którzy robią to w sposób nieczytelny, nieprzystępny, nudny, beznadziejny?
Skąd młode pokolenie ma czerpać wiedzę, kulturę i dumę narodową, skoro ich kształcenie opiera się na nauczycielach bez wiedzy i umiejętności, pozbawionych kultury, tępiących zdolności i z całą pewnością przekonanych do wstydu z bycia Polakiem? (Szacunek dla nielicznych, "którym się chce"!)
Czego możemy się się spodziewać po dziecku, które w domu nie zostało nauczone podstawowych norm kultury? Ono przecież także nie wychowa swoich dzieci na gentlemanów i damy.
Dochodzimy więc do bezwzględnego wmuszania sąsiadom swojego ulubionego rodzaju muzyki i do niegrzeczności, nieprzyzwoitości i chamstwa otaczających nas we wszystkich sferach życia.
Dlatego dzieci lepiej wychowane od swoich rodziców, lepsze pianina robione przez gorszych rzemieślników i roboty w kolejnej generacji doskonalsze od swoich twórców, pozostaną w sferze fantastyki...

A co do samego słuchania ulubionej muzyki w sobotni poranek...
"Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka."
                                                                                                                           Alexis de Tocqueville


środa, 21 maja 2014

Każda kropelka

Każda kropelka wody w ogrodzie ma swoją cenę, o czym boleśnie przekonałam się w ubiegłym roku.
Przeglądając zimą różne ciekawostki, trafiłam na pomysł nawadniania pomidorów indywidualnie. W oryginale każdy krzak miał swój piętnasto litrowy baniak po wodzie mineralnej. Z braku tak dużych pojemników posłużyłam się zwykłymi butelkami po wodzie mineralnej z obciętymi dnami i zużyłam (niestety) cześć butelek przeznaczonych na pionowe grządki. Mam jednak nadzieję, że taki tryb sadzenia przyniesie spodziewane wodne oszczędności. Dziś posadziłam w ogrodzie tylko część, maleńkich jeszcze, pomidorków. Najpierw wbijam w ziemię patyk (dość głęboko, żeby było stabilnie) potem przywiązuję do niego butelkę z obciętym dnem,  i dziurką wywierconą w zakrętce. Dziurka powinna
dziurka 2mm, zamiast 1mm
mieć 1mm średnicy. Niestety moje są nieco większe, bo Archaniołowi akurat małe wiertełka "wyszły". Następna partia już będzie, jak należy. Obok butelki z zagłębioną w ziemi szyjką, sadzę małą roślinkę. Tym sposobem mam nadzieję dozować podlewanie bezpośrednio sadzonkom. Podobnie będzie z nawozem pokrzywowym.
Następna część pomidorów posadzę jutro. Tymczasem w ramach prostowania grzbietu odpaliłam po południu wędzarenkę, bo sklepowe wędliny omijamy szerokim łukiem. Zaglądając do paleniska i czekając na dobroćki, miałam czas posiedzieć i podumać pod orzechem, poczytać książkę i dla relaksu obejść cały ogród zaglądając dokładnie pod każdy krzak i drzewo. Podobnie jak w ubiegłym roku znalazłam kilka grzybów - wyglądających jak grzyby leśne lub pieczarki.  Tym razem UFO (takie, jak rok temu) ominęło moją ziemię.

Stary grzyb jednak ma coś z ET...


A tu jeszcze babka przesadzona w cienisty kącik, by rozrastając się zabrała miejsce podagrycznikowi...


wtorek, 20 maja 2014

Wojna dwudziestoletnia... z podagrycznikiem *

Od lat toczę wojnę o terytorium.
Wyniki są różne - raz ja wygrywam, raz on.
Jeżeli uda mi się wydrzeć jakiś spłacheć w jednym kątku ogródka, on zagarnia inny po drugiej stronie.
Muszę przyznać, że po wielkich trudach i bólach (grzbietu) udało mi się drania przegnać na obrzeża ludzkiego terytorium. Tam usiłuję go wygnać nasturcją, plewieniem i różnymi roślinami, które utrudniają mu rośnięcie. Nasturcja płożąc się zabiera mu miejsce. Gęsto wysiana trawa powinna zadziałać podobnie, jednak wystarczy, że w ziemi zostanie niewielki fragment rozłogów, a paskuda się odradza. Częste koszenie też utrudnia mu życie.
Ostatnio walczę o niewielki spłachetek w zacienionym rogu ogrodu wyciągając podagrycznik z ziemi z korzeniami i rozłogami, a na to miejsce sadząc babkę lancetowatą, pozyskiwaną w innych częściach ogrodu. Rozkładając szeroko swoje rozety liści, babka także wstrzymuje wzrost tego chwastu.
zdjęcie z netu
Najdziwniejszą dla mnie informacją było, że w pewnym projekcie ogrodu projektant umieścił podagrycznik, jako okrywową roślinę ozdobną. Może i potrafi on w większej połaci wyglądać atrakcyjnie, problem polega jednak na tym, że nie daje się nad tym stworzeniem zapanować. Jest rośliną niezwykle ekspansywną. Przerasta wszystko, rozrasta się szybko, a usunąć go z miejsc niepożądanych jest niemożliwością.
Było miejsce w ogrodzie, gdzie poradziłam sobie z usunięciem większości rozłogów dopiero po kilku latach sadzenia tam ziemniaków, które regularnie okopywane i plewione pomogły w usuwaniu najmniejszych kiełkujących cząstek tej upartej rośliny.
Teraz zaś oprócz walki z podagrycznikiem, sen z oczu spędza mi luka w koronach drzew, w miejscu, które aż się prosi o zasłonę, by zakryć przed naszymi oczyma nienawistne bloczysko.
Akurat w tym miejscu przed laty uprałam się posadzić pnące róże. Niestety, ich wysokość jest za mała, by dać nam poczucie prywatności.
Planuję więc przesadzić róże w inne miejsce, a tam zasadzić coś szybko rosnącego. Wystarczy, by roślina osiągnęła wysokość pierwszego piętra. W zimie zasłona nie jest konieczna, bo wtedy nie przebywamy w ogrodzie.
Ktoś ma jakiś pomysł?
Może leszczyna pomoże?
Co rośnie szybko i gęsto się rozgałęzia?

*
Kto chce niech się leczy lub zjada:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,12345,11502599,11502599,Podagrycznik.html
http://adremida.fototim.pl/ratunek-w-cierpieniu-podagrycznik/

poniedziałek, 19 maja 2014

Pan Pies

Pan pies jest najcudowniejszym towarzyszem naszej codzienności.
Wychowany od szczeniaczka, kiedy to był puchatą kulką koloru biszkopcika, ściemniał nam z czasem, przybierając groźną postać ogromnego psa.
Nazywany czasami Pyszczuszkiem, czasami Panem Hrabią lub zwyczajnie Kudłatym, tak naprawdę nosi królewskie imię Regis (jeżeli ktoś ma skojarzenia z Sapkowskim, to jest to skojarzenie słuszne, choć, mój nie pachnie ziołami). Regis, (czyli należący do królowej), jest moim psem. Moim, w takim sensie, że wybrał sobie mnie na osobę, którą musi się opiekować, i której musi towarzyszyć.
Kiedy był jeszcze mały - zawsze siadał pod moim krzesłem, spał koło mojego łóżka, kładł się zawsze przy moich stopach. Potem przestał się mieścić pod krzesłem więc wchodził pod stół. Teraz niestety i z wchodzeniem pod stół ma problem, jako, że jego grzbiet jest na wysokości blatu.
Pan Pies jest leonbergerem, chodząca psią łagodnością, cierpliwością i opiekuńczością. Od zawsze znosił ze stoickim spokojem dziecięce karesy - nie zawsze delikatne i miłe. Te psy stworzone są do opiekowania się dziećmi i do towarzyszenia rodzinie. W charakterystyce rasy zresztą można znaleźć uwagę, że chorują z braku ludzkiego towarzystwa. Jest przyjacielem nie tylko ludzi, ale i kota. Choć zwykle te psy mają kolor wypieczonej bułeczki z ciemnym pyskiem i ogonem, mój egzemplarz jest cały ciemny po czeskim tatusiu, co czasami myli w ocenie rasy, choć jest egzemplarzem pokazowym.
Kochany pluszak na czterech łapach groźnie szczerzy kły i szczeka gromkim głosem, gdy tylko ktoś obcy stanie pod płotem. Broni swojego terytorium i stada ze wszystkich swoich psich sił, a ma ich niemało. Jego wielkość i ciężar odczuwają nasze ściany i podłogi oraz schody. Ale - coś, za coś.
Nie zamienilibyśmy naszego przyjaciela na żadne skarby świata i choć ma tę denerwującą właściwość, że kładzie się zawsze w najwęższym przejściu lub w najbardziej uczęszczanym miejscu, wszyscy przywykli, że wchodząc do kuchni trzeba przekroczyć wielką górę futra. Czasami ktoś straci równowagę, gdy idąc na pewniaka ciemnym korytarzem (skąd ten nawyk chodzenia po ciemku?) trafi na leżące w poprzek kudłate cielsko.
Dziś piesio towarzyszył mi przy plewieniu ogródka. Ja w lewo - on w lewo, ja w prawo - on w prawo. Przejdzie krok lub dwa i kładzie się z basowym pomrukiem na trawie. Aż się  złościłam kiedy jego psia szlachetność niemal przyległa ślicznie kwitnące poziomki...

niedziela, 18 maja 2014

La, la, la...

Sherlock Holmes, gdy zastanawiał się nad jakimś problemem, grał na skrzypcach. Chopin godzinami zabawiał towarzystwo grą na fortepianie - mógł w nieskończoność błaznować lub wyciskać łzy z oczu słuchających. Ludowe przyśpiewki zawierają w sobie niezmierzone pokłady emocji i opisów świata. Meksykańscy mariachi przygrywają ku uciesze słuchających, często wynajmowani są po to, by śpiewem urozmaicić jakiś szczególny wieczór zakochanym. Requiem Mozarta doskonale oddaje uczucia budzące się w człowieku przeżywającym stratę ważnej dla siebie osoby. Dziecięce piosenki pomagają w nauce i są niezbędnym elementem terapii korygujących wymowę.
Przez wieki pieśni towarzyszyły uroczystościom kościelnym i państwowym. Muzykę pisano na chwałę Bogu i by opiewać wspaniałości ojczyzny. Muzyka i pieśń uczyły miłości do Boga i Ojczyzny.
Muzyka zagrzewała do boju i przypominała o powinnościach wobec ojczystej ziemi.
Przy muzyce bawiono się, płakano, tęskniono, uwodzono, kochano, odpoczywano.
Muzyka wyrażała lub budziła emocje. Pieśni opowiadały najczęściej o szczęśliwej lub nieszczęśliwej miłości, wyrażały zachwyt nad obiektem czyichś uczuć, zwracały uwagę na piękno przyrody towarzyszące budzącej się miłości. Sztuka pisania dobrej muzyki opierała się na poszukiwaniu piękna, harmonii, boskiej iskry, kawałka nieba. Przez wieki dążono do doskonałości.
Któż nas choć raz w życiu nie odpoczywał słuchając wybranego przez siebie utworu, kojącego nadwyrężone nerwy i dającego odpoczynek zmęczonemu ciału?

Skąd te moje, skrótowo tu umieszczone, rozważania o muzyce?
Otóż synkowie moi roztomili, co rusz przynoszą do domu jakieś nowości muzyczne, "piosenki", których aktualnie słucha młodzież, "hity" podlegające bieżącym zachwytom.
Przyznać muszę, że wielokrotnie opadały mi ręce i płetwy, gdy usiłowałam wysłuchać tekstu, lub dostrzec w podziwianym łomocie wartości muzyczne.
Niegdysiejsze szumiące szuwary, żurawie lecące ku zachodowi słońca, bijące serca i wiatr rozwiewający włosy, odeszły w całkowity niebyt. Może to komuś przeszkadzało, że takie oklepane, ckliwe, dla niejednego kiczowate. Ale przecież przez wieki Filon i Laura spotykali się pod jaworem, panna pod brzozą zastanawiała się którego zalotnika wybrać, zaś pod platanem pani dawała panu swoje usta rozkochane... Słuchacze i śpiewający nie nudzili się zieloną trawą i słowikami tak długo, jak długo wysłuchiwali, w prostych zwrotach, swoich historii miłosnych.
Nie ważne jak daleko wstecz sięgniemy, wszędzie muzyka budziła lub wyrażała uczucia.
Zagadką dla mnie jest, jakie uczucia budzi w młodych ludziach tak zwana muzyka, słuchana współcześnie. Co wyraża? Bo jeżeli jest wyrazem uczuć tkwiących w młodych duszach - to ja się boję. Czego uczy? - bo na moje ucho, w słuchającym budzi się rozedrganie, agresja, rozpacz.
Nie tylko teksty pełne wulgaryzmów, lub ziejące pustką, niszczą podstawy piękna zasiane w dzieciństwie w młodych umysłach. Strona dźwiękowa coraz częściej budzi mój opór i niechęć. Można powiedzieć, że organizm instynktownie broni się przed niszczącym działaniem dźwięków, w których brak harmonii i piękna.
Myślę, że wielu młodych ludzi musi przejść taki etap w swoim życiu. Pozostaje nadzieja, że kiedyś wrócą do piękna towarzyszacego im w dzieciństwie i zaczną szukać w muzyce prawdziwych emocji, nie tylko zagłuszenia myśli, które być może zbyt często przypominają im, jak ciężko się żyje.
A, żeby nie było, że tylko Haendlem i Mozartem żyję, przypomnę tekst zupełnej staroci. Kto dziś pisze z taką pasją teksty piosenek? Gdzie usłyszymy słowa tyle wyrażające?

"Twych przenajsłodszych pieszczot nigdy, przenigdy nie zapomnę
Ani twych ust gorących, ni słów miłością tchnących
Pamiętam twoje oczy dzikie z rozkoszy nieprzytomne
Rozwarte i ogromne
Tak jakby to było dziś..."

I nie słucham wyłącznie staroci, ckliwych przyśpiewek i ludowych opowiastek.
Dziś też znajdziemy gdzieś pełne pasji słowa, a czasami także i muzykę - tylko trzeba poszukać...


Będę szukać...