wtorek, 22 kwietnia 2014

... po świętach

Miło było, ale się skończyło.
Całe ciasto zniknęło w czeluściach organizmów moich domowników. Podobnie, jak własnoręcznie uwędzone wcześniej mięsa.
Oczy cieszą stojące nadal na kredensie piękne tulipany.
Wraz z końcem świąt zmieniła się pogoda, a była wyjatkowo piękna w tym roku.
Nie każda Wielkanoc jest tak ciepła, że w śmigus - dyngus dzieci gonią się po ogrodzie, by dokonać obrządku obfitego polania wodą.
Moi tak się rozbrykali, że polewanie zmieniło się w kąpiel.
Starszy syn na koniec wylał sobie na głowę baniak zimnej wody stojąc w promieniach przyjemnie przygrzewającego słoneczka.
Cóż, wielkanocnej kąpieli stało się zadość ;-)
Teraz po świątecznej obfitości należy nam się kilka dni diety z kaszami w roli głównej.
Wraca kuchenna codzienność.
Aż do kolejnych świąt...

niedziela, 20 kwietnia 2014

sobota, 19 kwietnia 2014

Cisza



Kiedy ostatni raz słyszałeś ciszę?
Nie ma święta bez ciszy.
Nie da się do święta przygotować bez ciszy.
Cisza pojawia się w miastach jedynie w największe święta. Milknie szum samochodów, znika tupot przechodniów, zatrzymują się autobusy i tramwaje.
Cisza na ulicach nadaje miastu ludzki wymiar. Przestają liczyć się maszyny, a stają się ważni ludzie i ich myśli.
To jedyny czas, gdy można w spokoju wsłuchać się w siebie.
Nie wszyscy potrzebują ciszy.
Nie wszyscy ją tolerują.
Cisza przeszkadza tm, którzy nie chcą się nad sobą zastanowić. Gnają przed siebie bez zastanowienia dokąd zmierza ich droga. Nie potrzebują ciszy, by wiedzieć, że liczy się tylko tu i teraz i dobra zabawa. Nie potrafią się dobrze bawić w ciszy, bo ta skłania do refleksji.
A jednak cisza daje wytchnienie, uspokojenie, odprężenie.
Cisza potrzebna jest na do istnienia, jak powietrze i woda.
Przez dzień, lub dwa będziemy mogli w miastach cieszyć się ciszą.
Zauważmy ją i doceńmy.

To nie moje jajka i nawet nie moje zdjęcie, ale chciałam pokazać, jakie na Śląsku najczęściej robiło się pisanki zwane tu kroszonkami. Na skorupkach jajek gotowanych w wywarze łusek cebuli wyskrobywało się wzorki igłą, nożykiem lub innym skrobakiem.
U mnie w tym roku jajka bez wzorków...

środa, 16 kwietnia 2014

Niespodzianka w skrzynce na listy

Kiedy dokoła buro, zimno i mokro, a człowiek dzień po dniu tkwi w tym samym kieracie, każda odmiana jest miłą niespodzianką.
W czasach. gdy w skrzynce na listy najczęściej znajdujemy rachunki za media, pisma urzędowe, niechciane reklamy i ulotki z najbliższej pizzerii, normalny list, od kogoś prawdziwego - nie od instytucji, wywołuje falę radości.
Tym razem to był prawdziwy entuzjazm, bo nieoczekiwanie i niezasłużenie zostałam nagrodzona przepięknymi zdjęciami ukazującymi wspaniałą panoramę Gór Sowich i okolic. Każde zdjęcie zostało opatrzone opisem, które z przyjemnością i niedosytem czytaliśmy razem z Archaniołem.
Od razu wybraliśmy kilka widoczków, które zawisną w naszej domowej galerii, muszą tylko poczekać na ramki.
Aż się serce wyrywa do tych widoków, a uwieczniony na fotografiach śnieg przypomniał mi, że niedawno skończyła się zima, która Górny Śląsk ominęła w tym roku zupełnie. Takich przestrzeni i cudów nie miałam przed sobą już dawno...
 Niezwykłym zbiegiem okoliczności część widoków pochodzi z miejscowości w której dawno temu, jeszcze jako studentka, byłam na koloniach letnich w roli wychowawczyni.
Obudziły się wspomnienia cudownego i beztroskiego lata, kiedy z grupą dzieciaków i gitarą na plecach ganiałam po okolicy wdychając krystaliczne powietrze.
Do zdjęć nowszych i starszych dołączono cebulki czterolistnej koniczynki z przemiłymi życzeniami.
Doprawdy - jeden list przyniósł mi do domu promyczek słońca, uśmiechu. Wspaniale jest poczuć, że ktoś pamięta i wykonuje wysiłek, by sprawić bliźniemu przyjemność.


I jak się tu wywdzięczyć ???



Po raz kolejny DZIĘKUJĘ T-REX !!!

wtorek, 15 kwietnia 2014

Przekazuję zaproszenie

Właśnie dotarł do mnie mail z zaproszeniem, które przekazuję dalej. O redyku pisałam w ubiegłym roku. Impreza trwa do jesieni.

Szanowni Państwo,

Zapraszamy na uroczystą Mszę Świętą w Ludźmierzu w Poniedziałek Wielkanocny tj. 21 kwietnia na godz. 10.45. Jak co roku bacowie, juhasi i pasterze odbiorą poświęconą wodę i drewniane szczepy, którymi rozpalą "ogień żywy" w swoich bacówkach i szałasach. Po Mszy Św. spotkamy się przy kosorze by wspólnie pomodlić się o błogosławieństwo dla baców i ich owiec na nadchodzący letni sezon wypasu. Szczegóły wydarzenia na plakacie. 
Więcej informacji znajdą Państwo na stronie: www.redykkarpacki.pl

Z poważaniem

Maria Kohut

środa, 9 kwietnia 2014

Bzzzz...

Kwiecień - plecień ma swoje prawa, ale tak się jakoś od lat zdarza, że oziębia się i pada deszcz lub nawet śnieg w czasie gdy zaczynają kwitnąć drzewa owocowe.
Dzisiejszy chłód mocno kontrastuje z kwitnącymi drzewami.
Z radością jednak spostrzegłam, że w tym roku wokół kwiatów uwija się cała masa owadów, a wsłuchującemu się w odgłosy człowiekowi, stojącemu pod drzewem, w uszy wpada miłe owadzie bzyczenie...


sobota, 5 kwietnia 2014

Szkolna codzienność

Dawno, dawno temu, kiedy zaczynałam różne prace wykończeniowe w moim domu, znalazłam skądś fachowca do układania glazury w łazience. Było to w czasach, kiedy kupienie glazury było wyzwaniem, a zdobycie fachowca graniczyło z cudem. Fachowiec przyszedł, pooglądał, rozpakował płytki, ułożył dwa rządki na jednej ścianie i... zniknął. I nigdy się już więcej nie pojawił. To oczywiste, że kogoś takiego nikomu nie poleciłabym, jako dobrego pracownika.
Miałam takich przygód kilka: z układaniem parkietu, z tapetowaniem.
Po kimś dało się poprawić, po innym nie, z jednymi fachowcami żegnałam się z ulgą, z innymi z żalem, a jeszcze innymi z awanturą.
Cóż ma ten wstęp wspólnego z tytułem wpisu?
Ano bardzo wiele.
Jak życie pokazuje, do wszystkiego, co się robi trzeba się przyłożyć, postarać, przygotować, zapracować, wypracować, utrudzić, spocić, zmęczyć. Nic nie dzieje się samo.
Tymczasem mamy w szkołach całe rzesze, pożal się Boże, "fachowców", którzy uczą nasze dzieci.
Niestety, po nich często nie da się poprawiać. Przynajmniej nie do końca.
Jeżeli zamówię tapetowanie ścian, to przecież nie wkalkuluję w tę usługę poprawek po tapeciarzach; jakiegoś doklejania i wyrównywania.
Tymczasem po nauczycielach poprawiam ciągle. (w wypadku moich dzieci zabawa zaczęła się w gimnazjum, do szkoły podstawowej trafili wspaniałej).
Najdziwniejsze (chyba tylko dla mnie) jest to, że nauczyciele po których się "poprawia" w ogóle nie czują niewłaściwości swojej pracy, lub co gorsza, wymagają od rodziców owych poprawek!
Słyszałam już różne tłumaczenia - a że przy trzydziestce dzieci nie da się dobrze wytłumaczyć, a że dziecko nie rozumie, bo go klasa rozprasza, a to, że proszę wytłumaczyć w domu, bo trzeba gnać z materiałem i szkoda czasu na tłumaczenie.
Cudem natury dla mnie jest pani z fizyki, która uczyła w gimnazjum moja córę, a teraz syna, a która to pani w całym trzyletnim ciągu nauczania nie zrobiła ani jednego pokazu, żadnego doświadczenia, żadnego przykładu ukazującego namacalnie i naocznie działanie sił fizycznych.
Według podręcznika, niektóre z pokazów są na lekcjach fizyki obowiązkowe, tymczasem "fachowo" ucząca pani, z wieloletnim doświadczeniem i wykształceniem wyższym (dziś obowiązkowym) w sprzyjających warunkach ograniczała się do opowiedzenia, jak owe obowiązkowe doświadczenia powinny wyglądać.
Kiedy chodziłam do szkoły, z niecierpliwością czekaliśmy na lekcje chemii, bo rzadko zdarzało się, że nie robiliśmy doświadczeń. Nasza pani bardzo się starała, żeby lekcje były ciekawe.
Dziś zmieniły się przepisy bezpieczeństwa na lekcjach chemii, szkoły obowiązkowo posiadają w pracowniach odciągi wentylacyjne, specjalne stoły i... doświadczeń chemicznych nie robi się, na wszelki wypadek, żeby nie złamać przepisów bezpieczeństwa. Nauczyciele przestali się więc przykładać do przygotowania lekcji, które stały się monotonne, nudne i przegadane.
Na technice pani nie potrafi wyjaśnić powstawania i czytania rysunku technicznego, na geometrii właściwego posługiwania się przyborami geometrycznymi.
Tak na prawdę gimnazjum jest także szkołą podstawową, czyli taką, która daje dziecku podstawy do dalszej nauki. To dopiero później nasze dzieci się specjalizują w różnych dziedzinach wiedzy, wybierając zawód, jaki chciałyby wykonywać.
Pół biedy, gdy przyszła fryzjerka trafi na nieudolną panią z geografii, a przyszły architekt nie będzie dobrze znał nut. Źle zaczyna się dziać, gdy wszyscy trafią na nieudolną polonistkę lub leniwą panią od historii.
Trafiają się takie kwiatki nawet w liceach, które przecież są wstępem i podstawą do studiów wyższych.
Ot, przykład ze szkoły córki, która na większość nauczycieli nie narzeka, a niektórych chwali.
Matematyka. Do nauczycielki zgłasza się uczennica z prośbą od części klasy, by jeszcze raz wyjaśniła nowe zagadnienie, bo klasa miała problem z rozwiązaniem zadania domowego. Pani prosi dziewczę do tablicy, dyktuje zadanie z problematycznego tematu, prosi o rozwiązanie krok po kroku, a w momencie, gdzie kończy się umiejętność uczennicy... stawia jej jedynkę. CO, pytam się, ta pani, za przeproszeniem "profesor" chciała uzyskać w ten sposób? Bo uzyskała jedynie niechęć, brak szacunku i domniemanie, że tak na prawdę nie potrafi wyjaśnić owego zadania matematycznego.
Codziennie wysłuchuję opowieści moich dzieci o nauczycielach. Rzadko się zdarza, że któreś powie, że lekcja była fajna i ciekawa. Zwykle są to narzekania na nudę, monotonię, nieumiejętność tłumaczenia, a czasem wręcz na głupotę nauczycieli.
Kiedy wracałam ze szkoły podstawowej do domu, moja niechęć dotyczyła jedynie nauczycielki z biologii, która zastępowała "naszą" panią przez dłuższy czas choroby. Owa pani wchodziła do klasy, kazała otwierać książkę z nową lekcją, wybierała ucznia, który odczytywał tekst na głos, następnie kazała zrobić notatki do zeszytu, lub odpowiedzieć na pytania, które czasem pojawiały się na końcu rozdziału. I tak lekcja po lekcji, przerywane kartkówkami. Gardziliśmy tą osobą, która chwaląc się wyższym wykształceniem, nie zadawała sobie trudu przygotowania lekcji, by podzielić się wiedzą.
W szkole średniej mieliśmy (na szczęście tylko przez rok) panią z geografii, która kazała się nam uczyć na pamięć danych z rocznika statystycznego! Była najbardziej wyśmianą osobą w szkole.
W podstawówce wielkim szacunkiem darzyliśmy panią, która normalnie ucząc nas muzyki, uczyła nas przez rok matematyki. Lekcje muzyki były zawsze ciekawe i przez panią przygotowane, choć była to osoba budząca nasz lekki lęk z powodu surowości i wymagań. Tymczasem okazało się, że nauczyciel, troszczący się o ucznia, równie dobrze potrafi nauczyć zapisu nutowego, jak matematyki. Najgorszym głąbom otwierały się klapki w głowach, bo pani tłumaczyła jasno, starannie, dokładnie, na przykładach zrozumiałych dla wszystkich. Lekcje toczyły się wartko, co rusz ktoś był wyrywany do odpowiedzi. Nikt się nie bał powiedzieć, że nie rozumie, bo jedyne co usłyszał "powiedz czego nie rozumiesz?" i pani tłumaczyła po raz kolejny. Czasami całą klasą na głos powtarzaliśmy coś po kilkanaście razy - aż wszystko wryło się w mózg. Robiliśmy po kilkadziesiąt działań i zadań z każdego tematu - tak długo, aż rozwiązywanie stawało się automatyczne.
Ciekawe jest to, że takie lekcje mijały prędko, a nawet przyjemnie, zaś te z nauczycielami mającymi w nosie swoje obowiązki, ciągnęły się jak przysłowiowe flaki z olejem, a wszyscy wychodzili z nich  zmęczeni.
Z roku na rok ogranicza się dzieciom zakres przekazywanej wiedzy. Można by na to machnąć ręką, mówiąc, że najważniejsze są podstawy, choćby minimalne, a kto chętny wiedzę zgłębi.
Niestety - nawet te okruchy podawane są w sposób niejasny, nieczytelny i często niezrozumiały i nudny, zniechęcając do dalszych poszukiwań wiedzy. Spora część nauczycieli sama nie ma wystarczającej wiedzy lub nie rozumie zagadnień, których ma uczyć.
A z całą pewnością coraz więcej nauczycieli nie przykłada się do swojej pracy. To osoby uczęszczające do nielubianej pracy przez kilkanaście godzin w tygodniu z przymusu, by na koniec miesiąca dostać środki na utrzymanie.
To tapeciarze, po których trzeba doklejać brzegi odłażących tapet, to malarze, po których trzeba poprawiać nierówne mazie, to kafelkarze, po których trzeba samemu robić fugi, to...
Dlaczego godzimy się na to?

Tym większy szacunek dla tych, którzy w trudzie przygotowują lekcje, starając się by były ciekawe.
Niech będą przykładem dla całej reszty.

PS
Dzieci powiedziały, że po każdym roku szkolnym nauczyciele powinni być oceniani przez dzieci (a może i przez rodziców), wtedy ostaliby się tylko ci, prowadzący na prawdę ciekawe lekcje...