wtorek, 25 czerwca 2013

Chwila grozy

Właściwie nie chwila, a cała doba.
Wczoraj tak radośnie ogłosiłam powrót do świata blogowego, a tu, po pół godzinie szczęścia... wszystko padło.
Chwilę temu znów przywrócono nam łączność ze światem, ale aż się boję...

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Jest !

Miały być najwyżej trzy dni, a zrobiły się dwa tygodnie.
Okazało się, że dostawca internetu zmienił jakieś elementy oprogramowania i w związku z tym, nie wiedzieć dlaczego, niektórzy klienci zostali pozbawieni łączności ze światem. Testowanie problemu trwało ponad tydzień, a potem były próby informatyków zmagających się z usunięciem problemu.
Uff.
Mam mnóstwo zaległości w czytaniu i pisaniu, że o prozie życia codziennego nie wspomnę.
Moje bazy danych tworzone dla celów firmowych czekają...

Przez ostatnie dni przekonałam się jak ważnym narzędziem jest internet i jak istotnym łączem ze światem zewnętrznym, zwłaszcza gdy wcześniej zrezygnowało się z telewizji...

Dzielę się swoją radością z powrotu do świata wirtualnego i pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Do przeczytania...

wtorek, 11 czerwca 2013

Awaria

Korzystając z gościnności "obcego" komputera, z żalem zawiadamiam, że w domu mam awarię internetu.
Muszę cierpliwie zaczekać na naprawę.
Wszystkich czytających ciepło pozdrawiam.

niedziela, 9 czerwca 2013

Ułomność internetu

Jak zwykle latem poruszam się na rowerze, gdzie tylko się da.
Wczoraj wybrałam się do bratanków, czyli tak naprawdę do innego miasta.
Mam do przejechania jakieś sześć do ośmiu kilometrów w jedną stronę i zwykle wybieram jazdę jak najmniej ruchliwymi ulicami. Najkrótsza droga jest nieosiągalna dla rowerów.
Jadę więc sobie bocznymi ulicami, tam gdzie jest zielono i gdzie mogę zaglądać do różnych ogrodów. Na jednej z tras mam nawet łąki, na których już dawno nie pasło się żadne zwierzątko oraz pola uprawne, na których jeszcze coś się uprawia. Trasa zahacza też o brzeg lasu.
Wczoraj, w drodze powrotnej goniłam mijającą już burzę. Jechałam przez parujące na gorącym asfalcie kałuże, znad których unosiły się malownicze mgiełki. W dodatku tuż po ulewie, ptaki ogłaszały swoją wielką radość z powracającej pogody, we wszystkich znanych sobie tonacjach.
A na dodatek po tak obfitym deszczu w gorący dzień zniknęły wszystkie codzienne zapachy, a powietrze wypełniło się aromatami parujących roślin. Przypomnę, że mamy teraz okres kwitnienia czarnego bzu. Moja jazda przez chwilę przypominała poruszanie się w miodowej mgle: słodkiej i aromatycznej. I tu właśnie tkwi ułomność internetu. Mogę pokazać urok kłębiących się chmur i przedstawić śpiew ptaków, ale nie ma sposobu, by przedstawić ulotny aromat przesyconego słodyczą powietrza po deszczu...
Dziś natomiast moja przejażdżka rowerowa zakończyła się tylko jednym wrażeniem zapachowym - wszędzie między ogrodami pachnie rozpalonym grillem, za to na spacerach i rowerach - pojedyncze osoby...

PS
Zagadka

czwartek, 6 czerwca 2013

Póki my żyjemy


    195 lat temu zmarł Henryk Dąbrowski.
Oprócz tego, że zawdzięczamy mu słowa hymnu, ma na koncie wiele zasług dla Polski.
W 1793 roku stawił opór wkraczającym wojskom pruskim.
W czasie insurekcji kościuszkowskiej wsławił się obroną Warszawy.
W 1794 dostał się do niewoli rosyjskiej i został zmuszony (jak i Kościuszko) do podpisania wyrzeczenia się walki z Rosją i jej sprzymierzeńcami.  Wybrał więc drogę do wolnej ojczyzny z ziemi francuskiej, a potem włoskiej.
W 1796 dotarł do Paryża i dołączył do swego przyjaciela Józefa Wybickiego, który starał się o utworzenie legionów polskich u boku armii francuskiej.
To jemu zawdzięczamy naukę pisania i czytania oraz naukę historii Polski wśród niewykształconych żołnierzy i likwidację kar cielesnych w wojsku.
Kto ciekaw jego drogę z legionami do Polski - temat zgłębi.
W 1815 roku Dąbrowski dostał od cara propozycję objęcia stanowiska Namiestnika Królestwa Polskiego. Odmówił. Osiadł w swoich dobrach, gdzie trzy lata później zmarł.
Krzyż Komandorski Orderu Virtuti Militari Jana Henryka Dąbrowskiego z 1808


 



Przerywnik

Skoro już wyjęłam maszynę do szycia, bo taka była domowa potrzeba, stwierdziłam, że trzeba wykorzystać okazję. W taką pogodę mniej czasu spędzam w ogrodzie, więc pora coś znów uszyć. Tym bardziej, że mam dla kogo.
Powstały lniane woreczki z koronką, przydatne w kuchni do porządkowania przestrzeni, lub po prostu na produkty spożywcze.
Będą kompletem do wcześniej uszytych kapturków na słoiki.
Poszukując w czeluściach pudeł materiału i koronek natrafiłam na kolorowe kawałki płótna doskonale nadające się na szkolne lub przedszkolne worki.
Raz, dwa i woreczki gotowe. Latem nie zawsze jest czas na szycie, a kiedy zaczyna się rok szkolny, zawsze znajdzie się jakieś dziecko do obdarowania.
Dzięki przyjaciółce mam też też szarfy przydatne do zabawy w ciuciubabkę. To ona przypomniała mi, o zabawie starej jak świat, ale dzieci ciągle się w nią bawią w przedszkolu, albo na dziecięcych przyjęciach.



środa, 5 czerwca 2013

UFO w ogrodzie

W moim ogrodzie pojawili się obcy.
Nieproszeni, nieoczekiwani, niespodziewani.
I pojęcia nie mam skąd wzięły się takie grzybki tuż obok dyniek:
Wyglądają jak pieczarki, ale skąd mogłyby się tam znaleźć pieczarki?
Za to pod śliwką wyrosło takie żyjątko:
Tuż obok następna grupka:

a pojedynczy egzemplarz wygląda tak:
Wyglądają na śliskie, a przez kapelusze lekko prześwituje światło. Ktoś wie co to jest?
Mam dobrą wiadomość dla mnie - będą jednak poziomki!
Mimo, że obawiałam się iż deszcze zniechęcą pszczółki do pracy, pojawiły się pierwsze nieśmiałe zawiązki owoców:
Moje truskaweczki pięknie się zielenią i czekają na cieplejsze dni:
W takie chłody jedynie Tytus wydaje się być zadowolony, po znalezieniu ciepłego kącika do drzemki.
Najlepiej jednak się czuje na rękach "swojego ukochanego" Archanioła. Wygląda, jakby mu już nic więcej nie było potrzebne do szczęścia:
"7 niebo" Tytusa








poniedziałek, 3 czerwca 2013

Chmurno, durno, nieprzyjemnie

Chmurno, chłodno, nieprzyjemnie, mokro.
(przynajmniej ogródek podlany)
Termometr w południe pokazywał 12 stopni, a mimo to mieliśmy burzę.
Najpierw do domu przyczłapał Regis i zajął miejsce sępa przy stole, a parę minut później Tytus ze śpiewem na pyszczku ułożył się u stóp Archanioła. Kiedy po chwili zrobiło się ciemno i zaczęło grzmieć, wiedziałam skąd u zwierząt taki nagły przypływ uczuć.
Dzieci zdążyły przed ulewą, tylko średniego lekko pokropiło.
Ponieważ dzionek dziś ogólnie pochmurny i chłodny zabrałam się za zaległe obszywanie ściereczek dla bratanków. Zamówienie dostałam dawno temu, tylko czasu, lub weny, zawsze jakoś brakowało.

niedziela, 2 czerwca 2013

Różowy budyń i aniołki

Się złoszczę.
Na różowy, przesłodzony budyń, w którym przychodzi mi tkwić przez godzinę, każdej niedzieli.
Na nijakość, słodkość i kazania, w których broń Boże nie należy nikogo urazić.
Na brak wskazania tego, co ważne, na brak dbałości o ludzi i Ojczyznę, w której żyjemy, na brak pokazania drogi do wolności, a równocześnie kształtowania nieugiętej postawy człowieka prawego.
Różowy, letni, przesłodzony budyń.
I słodkie aniołki.
Jak te aniołki namalowane przez Rafaela pięćset lat temu, które wszyscy znają.
Normalny pop.
Obrazki, kubeczki, pudełeczka, tacki, serwetki - sama słodycz. Wszędzie dwa tłuściutkie aniołki wyjęte z kontekstu obrazu "Madonna Sykstyńska".
Bo jakby się tak kto zastanowił, to te maluchy opierają się o rzecz ze wszech miar niewygodną - o wieko trumny. Gdybyśmy wycięli je z obrazu z większym marginesem, to zahaczylibyśmy nawet o leżącą na owej trumnie tiarę papieża Juliusza II.
Bo te dwa słodziaki są jak dzisiejsi ludzie - wyjęci z kontekstu zasad, prawd życiowych, obowiązków, honoru, powinności, odpowiedzialności.
Obrazek, w którym jest tylko tu i teraz.
Takie fajne "teraz", bez rzeczy trudnych, ostatecznych, bez wysiłku.
Taki różowy budyń, po unurzaniu w którym godzimy się na świat bezwolności, bez odpowiedzialności, bez ambicji, bez honoru, bez zasad, bez niewygód rzeczy ostatecznych.
Przesadzam?
A może jednak nie. Wystarczy się rozejrzeć dokoła i przypomnieć wszystkie bolączki życia codziennego. Przecież wszystko zawdzięczamy ludziom, którzy za nic nie odpowiadają, którzy tylko chcą jakoś żyć, którzy nic nie mogą, którzy niczemu nie są winni, którzy przecież nie mogą zaprotestować, którzy robią tylko tak, jak wszyscy.
Różowy budyń.
Tfu.

sobota, 1 czerwca 2013

Orzech

Rośnie sobie w moim ogrodzie orzech. Jakieś osiemnaście lat temu posadziłam maleńkie, może metrowe drzewko i obserwowałam jak z roku na rok staje się coraz większe, grubsze, potężniejsze.
Rodzi doskonałe, spore orzechy w niezbyt twardej skorupce. Co roku zbieraliśmy je żeby cieszyły nasze podniebienia. W zeszłym roku coś mu się stało. Po zimie niektóre gałązki się nie obudziły, a liście zamiast zielenieć - żółkły. Orzeszki, które urodził były maleńkie.
W tym roku liście, które wyrosły, całkiem spore, już pięknie pozieleniały, jednak jest ich niewiele. Mnóstwo gałęzi jest suchych jak pieprz - te drobne łamią się od lada dotknięcia.
Liście wyglądają na zdrowe, a wczesną wiosną mieliśmy mnóstwo obficie pylących "bazi".
Kilkanaście metrów obok rośnie orzech sąsiada i wygląda tak:
Za to mój orzeszek, dla porównania, wygląda tak:
Najwięcej listków wypuścił na końcach gałęzi. Wszystkie małe gałązki są suche.
To wielkie drzewo do tej pory doskonale zasłaniające nielubiane przez nas widoki nie jest w stanie nawet ocienić stołu, który od kilku lat pod nim stoi.
Może ma ktoś doświadczenia z takim drzewem ? Jest szansa, że jeszcze wypuści więcej nowych, małych gałązek i się zazieleni ?