piątek, 30 sierpnia 2013

Dzielę się - leniwe pierogi

Jeżeli ktoś nie ma sprawdzonego przepisu i zawsze szuka proporcji do zrobienia leniwych pierogów, może spróbować mojego sposobu, do którego dochodziłam dość długo metodą prób i błędów. Przepis jest wygodny, bo łatwo przeliczalny na większe lub mniejsze porcje.
Na każde 20 dekagramów białego sera dodaje się 1 jajo i pół szklanki mąki.
Na moich łasuchów (rodzina 5 osób, z czego najmłodsi jedzą podwójnie) robię pierogi z 60 deka białego sera. Koleżanka na 4 osoby robi leniwe z 40 deka. Łatwo więc wyliczyć, że trzeba około 10 deka twarogu na osobę.
Żółtka miesza się z białym serem, następnie dosypuje na wierzch mąki, na którą kładzie się ubite białka. Wszystko trzeba zmieszać (ja to robię mikserem, ale krótko i na najniższych obrotach), wyłożyć na stół posypany mąką. Po zrobieniu wałeczka pokroić na kluchy. Ugotować w osolonym wrzątku. Gotowe.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Obiecanki cacanki

Co dzień patrzę w niebo z nadzieją na deszcz.
Prawie co dzień niebo obiecuje, że spadną z niego ożywcze krople. Czasami wygląda to pięknie, kiedy wschodzące słońce oświetla drzewa, za którymi kłębią się tak wyczekiwane chmury.

Niestety tym razem piękno mi nie wystarcza. Przydałby się deszcz...

sobota, 24 sierpnia 2013

Prasówka

Są dni, że człowiek interesując się tym po jakim świecie chodzi, wkurza się barziej niż zwykle.
Oto, co mnie właśnie zagotowało :

Czterdzieści tysięcy dolarów – tyle MSZ wyda na renowację kamiennego mauzoleum wietnamskiego króla. Tymczasem na Kresach niszczeją polskie cmentarze, dwory i kościoły.
http://polscott24.com/polskie-msz-uhonoruje-kata-chrzescijan-z-wietnamu/ 
Po co ????? Mamy akurat jakąś superatę w budżecie na zbyciu?

Jak ustalił portal niezalezna.pl w Teatr WARSawy, w którym wystawiana jest skandaliczna komedia o Powstaniu Warszawskim otrzymał 1,3 mln zł dofinansowania ze środków m.st. Warszawy na lata 2012-2014. Władze miasta podkreślają wysoki poziom artystyczny teatru oraz wkład w promowanie kultury, tymczasem „powstańczą komedię omyłek” przygotowała grupa określająca się jako „burdel artystyczny”.
http://niezalezna.pl/44384-teatr-wystawiajacy-skandaliczna-komedie-powstancza-dostal-dotacje-z-miasta 
Opluć, zohydzić, zakłamać, zawstydzić historię - na to zawsze znajdzie się parę groszy.


 "Łowcy dzieci grasują i wybierają co słabsze ofiary, żeby je zabrać z ich rodzin" - pisze na swoim blogu europoseł Janusz Wojciechowski poruszony historią 5-letniego Maćka, którego pracownicy socjalni chcą odebrać dziadkom, bo chłopiec jest - według urzędników - zbyt... otyły. Polityk PiS już interweniuje u Rzecznika Praw Dziecka.
Myślę, że można znaleźć wiele ważniejszych powodów do odbierania dzieci rodzinom.

Wystarczy kilka wiadomości i ciśnienie się człowiekowi ponosi...
Kto ma czas, niech sobie dla uspokojenia na dobranoc obejrzy:

 

piątek, 23 sierpnia 2013

Dzielę się - przypalony garnek

Jako, ze trwa czas robienia przetworów przypominam, że dawno temu pisałam o tym, jak obrać dużą ilość czosnku w kilku ruchach.
Niech się już nie trudzą żmudnym skubaniem ci, co lubią marynowane ząbki.
(Do plastikowej butli po jakimś napoju wrzucamy wyłamane z główki ząbki, potrząsamy intensywnie, wysypujemy - i... już)
Dziś podpowiem, jak ratować przypalony garnek, np. po smażeniu powideł śliwkowych, co właśnie dzieje się w wielu domach.
To od zawsze było porzekleństwo gosodyń i garnków.
Archanioł ratując garnek przed śmiercią, a mnie przed rozpaczą "namoczył" na noc zwęglony na dnie cukier olejem z odrobiną masła, a rano zmiękczony osad po prostu wyszorował bez większych przeszkód.
Garnek jak nowy będzie służył dalej.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Podejście

Życie mi się "zakociło" w ostatnich dniach, więc zastanowiłam się jak to jest z podejściem do zwierząt, a kotów w szczególności.
Ponoć ludzie dzielą się na psiarzy i na kociarzy, jednak jak wielu z nas wiadomo posiadanie psa nie przeszkadza w posiadaniu kota.
Zrozumiałe jest, że często decydujemy się na tylko jedno z tych zwierząt.
Jednak ludzki stosunek do kotów bywa przedziwny - od pełnego zachwytu i miłości bałwochwalczej, po utylitaryzm lub bezbrzeżną nienawiść.
Kiedy byłam mała zdarzyło mi się słyszeć od starszych ludzi, że to diabelskie zwierzę.
Moja babcia za kotami nie przepadała i fukała, gdy tylko jakiś kot się pojawił , co zupełnie nie przeszkadzało jej karmić zabiedzone sierściuchy, które przynosiłam do domu. Zawsze jednak prosiła, żeby kota po nakarmieniu wypuścić. Wyjątki dyktowała zima. Kot miał łapać myszy, a nie leżeć na kanapach i żebrać o jedzenie, które w nadmiarze goniło po szopach i innych zabudowaniach.
Znam ludzi u których po domu biegają koty w różnej, zwykle nie przesadnej liczbie, z którymi się rozmawia, zna ich zwyczaje i zapewnia przyzwoitą opiekę, jak zwykłym domownikom.
U góralki, do której wiele lat jeździłam, o różnych porach roku, zawsze przy piecu stały miseczki z wodą, a o określonych porach z mlekiem, przy piecu w zimie była ława tylko dla kotów, ale koty miały swój etat w stodole. Na otwarcie drzwi z okrzykiem "do pola!" znikały jak Struś Pędziwiatr. Podobnie stawiały się na późnowieczorne wołanie. które zawsze miało miejsce zimową porą.
Raz w życiu, w czasie studiów byłam w domu, który zupełnie był podporządkowany kotu. Kot miał swoje półeczki na ścianie, miejsce na kanapie  i fotelach ze swoimi podusiami, a rozmowa zaczęła się kleić dopiero, gdy zapytałam o kota. Potem tematu już nie można było zmienić.
Jeżeli nie wiedzieliście o tym do tej pory, to informuję Was, że kota można się także... bać.
Nie mówię tu o jakimś malutkim dziecku, które pierwszy raz kocurek drapnął w paluszek i po takim doświadczeniu maluch ucieka z płaczem.
Mam krewnego, sporo starszego ode mnie faceta, który kotów boi się w sposób przedziwny i jakiś taki nadprzyrodzony. Ma wobec nich mordercze instynkty, ale na szczęście za bardzo się boi. To on omija je z daleka, a nie one jego. Świadomy obecności jakiegoś kota w pomieszczeniu, ma spore opory by wejść, co zwykle kończy się wyproszeniem kota przez gospodarzy. Nie zapomnę którejś z imprez rodzinnych w moim domu sprzed kilkunastu lat: siedzi przy stole kilkanaście osób, drzwi na korytarz otwarte, bo duszno, a ja nagle widzę, że ten mój kuzyn sztywnieje i milknie, a oczy robią mu się ogromne. Odwracam się, na środku korytarza siedzi Bazyli, nasz były, czarny kot. I słyszę wyduszone słabym głosem w moją stronę: - Ty, tam siedzi jakiś kot na korytarzu.
Odpowiadam spokojnie: - No tak, bo on tu mieszka.
- Ale, jak to tak? TO ON TU MOŻE WEJŚĆ?!
Taka panika zapada w pamięć...

środa, 21 sierpnia 2013

Nie ma Pumby...

... ale jest Timon.
Według mnie, miał być Gucio, ale to nie pasuje dzieciom. Teraz więc się z nimi droczę, że kot nazywa się Timon - w zdrobnieniu Gucio. Na razie i tak nie ma to znaczenia, bo kiciuś chwilowo nie jest zbyt towarzyski.
Pierwszy dzień - kupka strachu i zaropiałe oczka.
Je jak smok, pojął do czego służy kuweta, ale używa jej wybiórczo, jak mu pasuje. 
Psa boi się panicznie. 
Ludziom daje się głaskać, gdy podchodzą bardzo ostrożnie, albo gdy zostanie wyciągnięty z jakiegoś kącika, w którym utknie. Nie psyka już i nie drapie, ale jeszcze ma opory by podejść. Na moich rękach mruczy i w nocy sam układa się gdzieś blisko. Nie podoba się to Tytusowi, który łaskawie toleruje konkurencję, ale zachwycony nie jest i odpycha malucha, gdy ten zbyt nachalnie zaprasza go do zabawy. Tytus od zarania dziejów wykarmiony i wychowany przez ludzi żyje rytmem bardziej ludzkim, niż kocim i w nocy po prostu śpi - często na mojej kołdrze, znajdując wygodne miejsce koło stóp. Timon ze swoim kocim rytmem nie daje się wysypiać ani mnie, ani starszemu kocurowi, który zmęczony zaczepkami malucha każe się wypuścić i idzie spać na swój parapetowy kocyk w jadalni. 
Oj, chyba będzie wojna, gdy mały podrośnie.
Wiem, jak wytłumaczyć psu, żeby nie ruszał kotka - już to przerabialiśmy, ale JAK WYTŁUMACZYĆ KOTU, ŻEBY NIE BAŁ SIĘ PSA ???

wtorek, 20 sierpnia 2013

Szybciutko

Szybciutko mija lato.
No, niby upalne dni ciągną się i ciągną, ale słońce patrzy już na nas jakoś inaczej, wstaje później, spać idzie wcześniej.
Trzeba się spieszyć żeby zamknąć jak najwięcej lata w słoikach, żeby w zimowe dni rozkoszować się jego wspomnieniem.
wisienki
Pamiętacie jeszcze jak późno przyszła w tym roku wiosna? Jak sypała śniegiem - nawet w Wielkanoc?
Miałam tyle planów na zbieranie różnych roślin do słoików. Udało mi się zrobić syropki z wiosennych pokrzyw i miodek z mleczy. Truskawki też znalazły swoje miejsce w słojach. Deszczowa pogoda nie dała szans na zebranie młodego dzikiego szczawiu, za to ten ogrodowy, który pięknie wzeszedł na grządkach, zmarniał mi ze szczętem przez suszę.
Z braku własnych owoców ratujemy się giełdą owocowo - warzywną. Zakupione wiśnie, papryczki i śliwki systematycznie przeprowadzam ze skrzynek do słoików.
papryka marynowana


Tym sposobem, po raz kolejny (a wiem to i na co dzień) przekonałam się, że duża rodzina potrzebuje duuużej kuchni. I nie powinna to być w żadnym wypadku kuchnia połączona z pokojem. Nie pomoże najlepszy wyciąg kuchenny - mój dosłownie "głowę urywa", a pokój i tak jest zaparowany. Zawsze zastanawiam się widząc reklamy ślicznych markowych kuchni, prezentowanych przez piękne panie w sukniach wieczorowych, jak też taka kuchnia wygląda i sprawuje się w ferworze słoikowej walki. Oczywiste jest, że żadna "nowoczesna" kobieta w nowoczesnym wnętrzu nie będzie się parała jakimiś staroświeckimi przetworami - nie od po to mamy postęp w przemyśle spożywczym, żeby samemu stać przy garach. (Ja jednak z uporem maniaka wolę własne wyroby, a w sukni bardziej wolę występować w salonie niż w kuchni.) Cóż reklama lansuje nie tylko meble, ale i styl życia.
sos paprykowo czosnkowy
(Nie przeszkadza mi to w podziwianiu pomysłowości i stylistyki prezentowanych mebli.)
Po raz któryś, w duchu, żałuję połączenia kuchni z pokojem, ale była to życiowa konieczność, by zyskać pokój dla dzieci. Nawet z dzisiejszym doświadczeniem musiałabym zrobić to samo.
Wnioski jednak mogę wyciągać - taka kuchnia jest świetna do odgrzania gotowego dania w kuchence mikrofalowej, albo zrobienia szybkiego obiadku na dwie/trzy osoby. Gotowanie pełnych obiadów dla dużej rodziny, smażenie, pieczenie i w ogóle całe to "babranie", że o przetworach nie wspomnę, nie powinno mieć w takiej kuchni miejsca, gdyż mści się na sprzętach pokojowych i elegancji salonu.
Żeby doprowadzić kuchenny przybytek do standardów ludzkich, biegnę wypełniać moje słoiki, żeby potem je uprzątnąć.
Szybciutko...
Przełożenie 2 skrzynek śliwek do słoików jednak chwilę potrwa...

piątek, 16 sierpnia 2013

Kotka to kocurek

Nasz nowy, zdziczały koci nabytek okazał się jednak facetem. Wszystko przez kropeczkę na podwoziu, która wyglądała, jak coś, czego nie ma.
Przez sierściucha nie wyspana jestem, bo maluch zamiast grzecznie spać, albo zwiedzać pokój - miauczy, dopomina się strawy, albo myli podłogę z kuwetą, z której korzysta jedynie, kiedy chce pogonić swój ogonek, bo brzegi gwarantują bezpieczne gonienie wkoło, bez przewracania się.
Maluszek przestał już psykać w panice na ludzi biorących go na ręce, śpi chętnie ogrzewany ciepłem ludzkiego ciała, ciągle jednak na widok człowieka odruchowo ucieka.
Ciekawa jestem, jak długo to potrwa. Do ludzi stopniowo się przyzwyczaja. Gorzej będzie z Regisem. Na widok psa jeży się, wczepia pazurkami, prycha i syczy. Nasz "wielki pluszak" tym razem prawie wcale nie wykazuje zainteresowania miaukunem - pewnie by sobie obwąchał nowego mieszkańca domu, gdyby to było możliwe. Nie chcemy jednak stresować kotka, ani ryzykować psiego nosa czy oczu, narażając je na kocie pazurki.
Przez chwilę martwiłam się kłopotami, jakie mogą wyniknąć z posiadania kotki, teraz zaś, zastanawiam się, jak będą ze sobą funkcjonować dwa kocury.
Czy ktoś z moich czytelników ma doświadczenia?  Obawiam się bójek o terytorium lub dominację, no i znaczenia terenu.
Na razie maluszek garnie się do Tytusa, chce się z nim bawić, co nie zawsze zyskuje radosną akceptację. Starszy znudzony brykaniem, po prostu odsuwa od siebie rozbawione dziecko łapą.
Czekam na moment, gdy będę mogła wypuścić małego kotka żeby swobodnie biegał po całym domu, bez pilnowania, że wlezie gdzieś, skąd nie może wyjść, albo nie można go wyciągnąć, albo że gdzieś napaskudzi, albo, że przerazi się psa.
Debaty nad imieniem trwają.
Nie miała baba kłopotu... to jej Archanioł wyszukał kotecka...

czwartek, 15 sierpnia 2013

Cud


                    






     
Oni pamiętali, jakiego losu możemy się spodziewać z tamtej strony. Doświadczały tego pokolenia.
I jeszcze spojrzenie od wschodu, czyli "czym kończą się pomysły Panów":

 Nie było innej rady, tylko:


  

 

środa, 14 sierpnia 2013

Dzikuska

Archanioł obudził mnie dziś o 4,30 rano. Od minionych upałów, które nie pozwalały pracować, przeszedł na tryb pracy od trzeciej/czwartej rano, bo nawet wieczory nie dawały dość ochłody.
Obudził mnie więc świtkiem i powiada: pracować nie mogę, bo jakieś kociatko płacze w ogrodzie i nie mogę się skupić, a ciemno jeszcze i niewiele widać. Ubrałam się, zeszłam, ale kociaka słychać już tylko gdzieś daleko za naszym ogrodem. Co tu robić po ciemku? Poczekaliśmy do jasności i okazało się, że maluszkiem zaopiekował się Tytus, a może tylko się bawił, dość, że trzymali się razem. Nie dałam rady złapać zwinnego maleństwa, ale zbudziliśmy Benia, naszego specjalistę od zwierzaków i jemu się udało. Maluch zziębnięty i przestraszony, a może dziki psykał i usiłował drapać, ale na moich rękach rozgrzany zasnął. Boi się ludzi i nie daje się brać na ręce, trzeba to robić przemyślnie. Tylko na rękach można było kociątko nakarmić mięskiem (nie jest na szczęście takim przecinkiem, jak Tytus rok temu). Po przeglądzie podwozia okazało się, że to dziewczynka. Oj, następny kłopot.
Zastanawialiśmy się, co się stało z mamą - kotką, bo przecież nie pojawiła się na kilkugodzinne wołania... Obojętne, co by to było, kotki nie ma, a ja mam następnego kociaka do wychowania, a najpierw do oswojenia. Na razie chowa się po kątach sypialni, gdzie ma zostawione pudełko z kocykiem, jedzonko i picie. Niestety nasz tapczan ma pod spodem szuflady łatwo dla kotów dostępne. Tytus często tam sypia szukając spokoju. Teraz będę się musiała gimnastykować żeby wyjąć stamtąd małą kicię, bo sama się boi wyjść do jedzenia.
Taka z niej dzikuska...

wtorek, 13 sierpnia 2013

Cywilizacja śmieci

Ginę pod stertą śmieci.
Nie z powodu bałaganu, ale właśnie z powodu starania o porządek.
Ostatnie upały skłoniły nas, jak miliony innych ludzi do kupowania w zwiększonych ilościach wody mineralnej, soków oraz mleka. Mleka wypijało się u nas więcej w gorące dni za sprawą chłopaków, którzy zniechęceni temperaturą do wszelkiego jadła, wypijali w oprócz wody spore ilości tej białej cieczy. Mleko, jak wiadomo dostępne jest w kartonach, butelkach plastikowych i woreczkach foliowych. Niestety, nie  każdej porze i nie w każdym sklepie można mleko woreczkowe kupić. Po konsumpcji zostają nam więc góry kartonów lub plastiku.
Wody mineralne kupowaliśmy w 5-cio litrowych kartonach z workami w środku lub, jak inni, w plastikowych butelkach.
Każde zakupy, mimo protestów i starań powodują, że do domu przynosi się ogromne ilości plastikowych woreczków i siatek. Do tego dochodzą własne opakowania niektórych produktów spożywczych i... plastikowe śmieci nie mieszczą się w przepisowym worku dostarczanym przez odbiorcę śmieci.
Na szczęście kompost wykorzystujemy w ogrodzie, część papierów zostaje w kotłowni na zimę. Na śmieci idą tylko "niepalne" papiery lakierowanych kartonów, informatorów, gazet (których kupujemy coraz mniej) i niektórych książek. Puszek i szkła "produkujemy" znikome ilości.
Dlaczego wyrzucamy książki? Bo mamy troje uczących się dzieci.
Co roku wydajemy majątek na podręczniki, i co roku w wakacje, stos zeszytów ćwiczeń i niektórych książek musi być wyrzucony. Kiedyś można było zostawiać podręczniki dla młodszych dzieci. Ja trafiłam na czas różnorakich zmian programów nauczania, co powoduje zmiany w wydawanych książkach. Jednak najbardziej oburzające jest dla mnie to, że zmusza się rodziców do wydawania setek złotych na nowe książki, podczas gdy ich treść po zmianach często różni się od poprzedniej wersji kilkoma zdaniami. Ktoś szanujący społeczeństwo może pofatygowałby się i zmiany umieścił w dodatku do podręcznika w postaci cienkiego zeszytu do nabycia za kilka złotych.
Niestety, takie działanie nie dałoby spodziewanego zarobku wydawcom, a po co się starać. Rodzice i tak za podręczniki zapłacą. Bo co można zrobić "tu i teraz"? Nic. Można tylko lepiej się zastanowić przed kolejnymi wyborami - te jednak rzadko wypadają w okresie kupowania podręczników...
Mimo starań, by do domu przynosić produkty, z których powstanie jak najmniej śmieci, pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie pokonać.
Mogę nie kupować serków w plastikowych opakowaniach (ich zawartość i tak jest problematyczna) tylko w postaci twarogu zapakowanego w pergamin, mogę kupować mleko w foliowym worku, zamiast w plastikowej butelce, choć to pierwsze sprzedają tylko nieliczne sklepy, ale i tak nie uniknę zapakowania mi każdego kawałka mięsa w folię, włożenia każdego warzywka do woreczka, każdego produktu w coś plastikowego.
Tworzywa sztuczne to współczesne błogosławieństwo i przekleństwo.
To opakowania sprawiły, że w dziedzinie przetwórstwa i handlu spożywczego wydarzyła się prawdziwa rewolucja.
Czy możemy sobie wyobrazić, że przy obecnym trybie życia biegniemy codziennie, jak kiedyś, do mleczarni z bańką na mleko? Albo, jak to mleko miałoby być dostarczane w świeżej postaci do kilkuset, czy kilkudziesięciotysięcznego miasta?
To dzięki opakowaniom kupujemy gotowe dania i półprodukty.
To dzięki nim nie potrafimy się wygrzebać spod stert śmieci.
Kiedy dołożymy do tego wytwarzanie sprzętów i urządzeń napędzających koniunkturę, czyli takich, które muszą się zepsuć zaraz po upływie gwarancji, to wyłania mi się przed oczyma obraz cywilizacji zasypanej śmieciami i głodnej surowców do ich dalszej produkcji...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wydarzenie

Codzienna szarość na chwilę ustąpiła radosnemu wydarzeniu.
Wczoraj w naszej (szeroko pojętej) Rodzinie przyszły na świat bliźniaczki.
Cały niepokój, zdenerwowanie i oczekiwanie ustąpiły uldze, szczęściu i wielkiej radości.
Zanim dzieci i mama wrócą do domu, by zanurzyć się w zwykłe obowiązki, trwa moment spokojnego zawieszenia ponad codziennością i czas na spokojne dzielenie się wspaniałą nowiną z rodziną i przyjaciółmi.
Rodzicom i maluszkom życzymy szczęśliwego życia z Bożym Błogosławieństwem!

niedziela, 11 sierpnia 2013

Podsunął mi Archanioł

opowiadanie Lwa Tołstoja "Odbudowanie piekła".
W sam raz nauka na niedzielę i... na współczesne czasy. Zupełnie jakbyśmy czytali o naszym kraju dziś, chociaż utwór powstał wiele lat przed Rewolucją. (dokładnego roku powstania nie znalazłam)
Opowiadanie długo nie mogło się ukazać jako obrazoburcze i godzące w podstawy państwa rosyjskiego - wniosek: było za bardzo prawdziwe.
Myślę, że i dziś jawnie obnaża jak działa nasze państwo...
A wszytko to przez zaniechanie dziesięciu prostych praw.

"- Ten, który zburzył piekło – rzekł Belzebub – uczył ludzi żyć jak ptaki niebieskie i rozkazywał dawać temu, który prosi, a temu, kto chce zabrać suknię, oddawać i płaszcz -i powiedział, że aby być zbawionym, trzeba rozdać majątek. W jaki sposób nakłaniacie do grabieży ludzi, którzy o tym słyszeli?
- Postępujemy tak samo, jak nasz ojciec i władca przy obiorze Saula na króla – odparł wąsaty diabeł, w uroczystym geście zarzucając łeb do tyłu. – Dokładnie tak, jak wtedy wmawiamy w ludzi, że zamiast przestać się wzajemnie okradać, powinni pozwolić się okradać jednemu człowiekowi, oddawszy mu całkowitą władzę nad sobą. I człowiek ów i jego pomocnicy i pomocnicy tych pomocników – wszyscy oni grabią naród nieustannie, spokojnie i bezpiecznie. Zazwyczaj zaprowadzają przy tym takie prawa i porządki, przy których mniejszość próżniacza może bezkarnie łupić pracującą większość. Jak więc widzisz, ojcze nasz i władco, sposób przez nas stosowany jest w gruncie rzeczy sposobem starym. Nowe w nim jest tylko to, że uczyniliśmy go bardziej ogólnym, zamaskowanym, rozpowszechnionym w czasie i przestrzeni i trwalszym. Bardziej ogólny jest przez to, że dawniej ludzie z własnej woli ulegali tym, których wybierali, teraz zaś niezależnie od swej woli ulegają nie tym, których wybierają, lecz komu popadnie. Bardziej tajnym sposób ten uczyniliśmy przez to, że teraz, dzięki wprowadzeniu podatków, zwłaszcza pośrednich, okradani swych grabieżców nie widzą, a często nawet nie domyślają się samego faktu grabieży. Bardziej rozpowszechnionym w przestrzeni sposób ten stał się przez to, że narody tak zwane chrześcijańskie, nie zadowalając się okradaniem swoich, grabią pod rozmaitymi dziwnymi pozorami, najczęściej zaś pod pozorem krzewienia chrześcijaństwa, te wszystkie obce narody, u których jest coś do zagrabienia. W czasie zaś sposób ten jest bardziej rozpowszechniony niż dawniej, dzięki wprowadzeniu pożyczek zaciąganych przez organa samorządu lokalnego i państwa, co powoduje, że nie tylko żyjące pokolenia, ale i te, które po nich nastąpią, mogą być okradane już teraz. Sposób ten bardziej trwałym uczyniliśmy poprzez to, że główni grabieżcy uważani są za osoby nietykalne, więc ludzie, lękając się surowych kar, nie odważą się na opór.
Pewnego razu w celach doświadczalnych sadzałem jedna za drugą najpodlejsze baby, głupie i nieoświecone i nie mające żadnych praw według panujących u nich przepisów, ostatnią zaś posadziłem nie tylko rozpustnicę, lecz i zbrodniarkę, która zamordowała swego męża i prawego następcę tronu.[caryca Katarzyna] I ludzie nie wyrwali jej nozdrzy i nie siekli jej batem, jak to zazwyczaj robili z zabójczyniami, lecz przez wiele lat niewolniczo ulegali jej samej i jej kochankom, których miała bez liku, pozwalając im pozbawiać ludzi nie tylko majątku, lecz i wolności osobistej.
Tak więc w obecnych czasach jawne złodziejstwa, takie jak odebranie przemocą wózka z pieniędzmi, konia, odzieży, stanowią zaledwie jedną milionową wszystkich tych grabieży prawnych, popełnianych na co dzień przez ludzi mających odpowiednie możliwości. Obecnie, utajona, bezkarna grabież i w ogóle pogotowie złodziejskie zorganizowane jest wśród ludzi do tego stopnia, że stało się to głównym celem i przedmiotem gorących pożądań prawie wszystkich i maskowane jest tylko przez walkę złodziei między sobą."


Polecam przeczytanie niedługiej całości.
I śmieszno i straszno...

sobota, 10 sierpnia 2013

Sucho, chłodno i ciemno

Pisałam ostatnio o zanikającej umiejętności przechowywania i konserwowania żywności.
W starych książkach kucharskich podstawą przechowywania żywności jest posiadanie chłodnego pomieszczenia, które dodatkowo powinno być suche i ciemne.
Kiedyś takie pomieszczenie było czymś oczywistym w postaci piwnicy pod domem, czy piwniczki w gospodarstwie. W domach bywały też oddzielne śpiżarnie.
Nowoczesne budownictwo, zakładając nieograniczony i bieżący dostęp do żywności, oraz brak konieczności robienia zapasów nie traci powierzchni na takie fanaberie. Kto zapobiegliwy, każe sobie zaprojektować spiżarnię w nowym domu, inni machają na to ręką.
A przecież w życiu różnie bywa.
Tymczasem posiadanie dużej rodziny (kto teraz ma dużą rodzinę? - np. ja!) powoduje, że zaczyna się szukać oszczędności w prowadzeniu domu i żywieniu. Wiadomo już, że kupowanie taniego jedzenia często nie wychodzi nam na zdrowie. Pozostaje więc własne przerabianie podstawowych produktów, kupowanych hurtowo, które trzeba gdzieś magazynować. Znów dochodzimy do tego suchego i chłodnego pomieszczenia, którego ogromna ilość mieszkań nie ma.
Obecnie wydawane, kolorowe książki kucharskie przestały się zajmować zagadnieniami przechowywania żywności. Oczywistą rzeczą w domu jest lodówka. Ja jednak piszę o sytuacjach wyjątkowych i o posiadaniu ginących umiejętności.

Żeby wiedzieć, jak sobie poradzić wystarczy sięgnąć do starej "Kuchni Polskiej" albo "Chemii Praktycznej". Oczywiście oprócz znajomości obróbki produktów potrzebne jest chłodne, ciemne, suche miejsce.
Po co nam chłodne pomieszczenie skoro mamy lodówkę? Bo nie wszystko możemy do lodówki zmieścić, nie jest w niej sucho, a przede wszystkim to chłodne pomieszczenie nie potrzebuje zasilania. Załóżmy, że mamy już piwniczkę i przechowujemy:
Najtrudniej jest z rybami, bo bez lodowni, ani rusz. Świeże ryby można krótko przetrzymać przesypane trocinami lub słomą, a potem solić lub marynować, przyda się też wędzenie, a wreszcie i takie trafią do chłodnej piwniczki.
Kto jeszcze pamięta jak okładać mięso marynatą z  tartych warzyw i soli ?(przy okazji powoduje, że mięso kruszeje). Można mięso przetrzymywać obłożone plastrami cebuli, natarte czosnkiem i solą, obłożone liśćmi pokrzywy lub chrzanu, natarte oliwą z przyprawami korzennymi. Mój rekord przetrzymania mięsa wieprzowego, natartego przyprawami z solą i olejem w temperaturze ok +4 - 8 stopni to trzy tygodnie. Po tym czasie mięso zostało upieczone i zjedzone z mlaskiem wielkiego zachwytu.
Kto wie i pamięta, że mięso można zalać świeżym (prawdziwym, nie z kartonu) mlekiem, które sobie pięknie skwaśnieje z mięskiem w środku, przy okazji sprawiając, że będzie kruchutkie i delikatne.
Książki podają, że tak można trzymać 4 - 5 dni. Z doświadczenia wiem, że w chłodzie, gdzie mleko kwaśnieje powoli, mięso może stać ponad tydzień. Pomaga też solona serwatka, zaprawa octowa, zalewanie mięsa winem (rozcieńczonym) z przyprawami. Kilka dni można przechować mięso w solonej wodzie, lub po prostu peklować z aromatycznymi korzeniami.
W braku lodówki (czasami się psuła) moja mama zawijała mięso w płócienną ściereczkę zamoczoną w solonej wodzie z octem. W chłodzie przez dwa dni z mięsem nic się nie działo.
W "Chemii Praktycznej" można znaleźć porady jak przetrzymać masło w piecu kaflowym, jak w garnku kamiennym zalanym zimną woda, jak przechować soloną słoninę w beczce, jak przetrzymać jajka, warzywa i owoce, jak przetworzyć produkty spożywcze do dalszego magazynowania.
To wszystko są porady i przepisy, które dając możliwość przechowania jedzenia doskonale obchodzą się bez powszechnego w przetwórstwie benzoesanu sodu i innych konserwantów.
W książce tej znajdziemy także rozdziały dotyczące kosmetyków i mydeł, fotografii, farbiarstwa, chemicznej obróbki metali, usuwania plam, wyrobu wina, nawożenia ogrodów, wyrobu farb i lakierów oraz garbowania i obróbki skór. Tu jednak już nie ma porad, które obyłyby się bez odczynników chemicznych, które trzeba kupić, bo nie da się ich w łatwy sposób wytworzyć w domu.
Ginie nasza samowystarczalność.

A oto jak poleca "istoty zwierzęce przechować" "Ekonomija domowa" z 1856 roku.
"Cukier do tego bardzo jest dobrym środkiem; np. ryby chcąc świeżo zachować, wnętrze się wyjmuje, a próżnią zapełnia mąką cukrową, w proporcyi do 6 funtów wagi ryby daje się łyżkę stołową. Zwierzyna wypaprosza się i napełnia wysuszonym ziarnem prosa i zagrzebuje w kupie prosa. Toż samo w prosie zachowane winogrona astrachańskie, długo się konserwują."

Myślę, że moglibyśmy się podzielić jakimiś dobrymi, sprawdzonymi sposobami na obycie się bez lodówki i różnych współczesnych urządzeń...

piątek, 9 sierpnia 2013

Nikt mi nie zapłaci

za reklamę poniżej, ale po prostu muszę to napisać:
- kupujcie ten sok !
Ostatni raz coś tak dobrego piłam będąc dzieckiem.
Sok bez konserwantów i bez cukru - jest słodziusieńki i nie pali po nim zgaga, jak po różnych zagranicznych wynalazkach, takich niby naturalnych.
Opakowanie jest z kartonu, a w środku woreczek foliowy z zaworkiem próżniowym, który, jak sprawdziliśmy trzyma na prawdę idealnie.
Kto ma dzieci, niech kupuje.
Jest tańszy od innych dostępnych soków. Pięć litrów niech nie przeraża, bo po otwarciu może stać 30 dni. U nas tak długo nie wytrzymał, ale przez kilka dni największych upałów nic złego się z nim nie stało. Soczek jest naturalnie mętny, tłoczony z owoców, a ze względu na słodycz idealnie się nadaje do rozcieńczania wodą źródlaną, czy mineralną.
Sprawdziłam na sobie i swojej rodzinie i polecam z czystym sumieniem.
No i producent jest polski!

wtorek, 6 sierpnia 2013

KALENDARZ PÓŁSTULETNI: Miscellanea* niektóre o człowieku

Ze względu na temperaturę zwalającą z nóg wszystko co żyje, mój mózg, lekko podsmażony, chwilowo jest pozbawiony możliwości twórczych...
 
Tym razem porady z 1751 roku. Miłościwie nam panuje August III Sas.
Niektóre przepisy, po przetrawieniu, przetłumaczymy sobie racjonalnie. Niektóre włożymy w bajki minionych dziejów mocno podlane sosem niewiedzy przodków - o tych nigdy się nie dowiemy, czy sprawdzały się w działaniu. 

ŁYSĄ GŁOWĘ WŁOSAMI NAPEŁNIĆ
Zółtków z jajec kurzych, wiele chcesz, upiec na blasze żelaznej i sokiem z nich wyciśnionym smarować łysinę; wznijdą na niej włosy naturalnie gęste,
Albo: chleb jęczmienny ususzywszy, utrzeć go na proch, do tego przydać soli i sadła niedźwiedziego; tym smaruj łysinę.
Albo: spaliwszy pszczół kilkanaście, zmięszać proch z gnojem myszy polnej i skropić różowym olejkiem; prędko urosną włosy, chociażby i na dłoni, smarując tym.
NIE OSIWIEĆ ALBO SIWIZNY POZBYĆ SIĘ
Mlekiem suczym głowę i włosy namaczaj; rzecz jest doświadczona, że takie włosy nie siwieją.
Jeżeli siwych włosów chcesz pozbyć, a inszych nabyć młodych, utrzeć suchego gnoju kociego na proch jako najmielszy, przesiać go i octem mocnym atemperować gęsto, czym namaściwszy włosy, opadną. A gdy już łysina stanie się, to czynić, co głowę włosami napełnia, a urosną włosy nowe...
WŁOSY OZDOBNE I PIĘKNE
Kto głowę ługiem wymyje, a do inszego ługu albo wina dwie części przyda rabarbarum, a tym często odwilża (gąbkę umoczywszy) włosy, przy słońcu albo wolnym ogniu wysuszając, będą włosy jasne, jakoby złote, wolno kędziorowe, jakby ich utrefił, bez zaszkodzenia głowie.
Albo: korzenie łopianu dobrze wypłukawszy utrzeć, utarte w ługu gotować i myć nim głowę. Cudowna rzecz, jako długie włosy w krótkim czasie rosną, prawie złote. Toż samo pamięć umacnia.
Item: włosy siwe żółknieją, gdy wódką z liścia orzechowego ciągnioną myte są przez dni piętnaście. Żółte bieleją, gdy są kadzone siarką. Wszelkie włosy czernieją, maczając ich octem z wina mocnym, którym by trociny czy opiłki żelazne przez dziesięć dni mokły.
SEN SPOKOJNY I DŁUGI SPORZĄDZIĆ
Ziele Portulacca, to jest kurza noga, w łóżku położone, bez snów fantazmatów czyni sen spokojny. Kto sypiać nie może, wypić kroplę albo dwie żółci węgorzowej w winie, albo w piwie lub w wodzie etc. Jeżeli spał nadto, wlać wódki różanej w usta, zaraz zbudzi się.
Spać przy cieknącej wodzie i letko szumiącej zdrowo.
PIJAKOM TRUNEK OBRZYDZIĆ
Do gorzałki lub innego trunku wpuścić krwi karpiowej, umieszawszy dobrze dać wypić.
Śliz pospolity
Albo: rybki śliżyki zwane namoczyć żywo w gorzałce, a wyjąwszy dać wypić. Insi radzą w trunku, jakim się pijak kontentuje, węgorza albo żabę, albo kroplę, a najwięcej dwie wpuścić w trunek krwi spod gardła węgorza. Lecz to rzecz niebezpieczna dla womitów, osobliwie którzy już mają wnętrzności nadwątlone; inszym boki trzeba dobrze związać.

Są tym dziale jeszcze różne przepisy. Na to jak MURZYNA Z BIAŁEGO CZŁOWIEKA ZROBIĆ, albo też jak KREW PŁYNĄCĄ USTANOWIĆ.  Wszędzie tam składniki różne dziwne występują, jak: kopeć spod kotła, chmiel, bieluń zielony, spalone żaby, pawie pióra, zajęcza sierść, ocet, sok z granatów, gorzkie migdały, nasienie kapuściane, pieczone płuca kozie, popiół ze spalonych jaskółek...
Możemy się nauczyć jak PIĆ, A NIE UPIĆ SIĘ ŁATWO, albo też jak UPIĆ SIĘ PRĘDKO I PRĘDKO WYTRZEŹWIEĆ.

I pamiętajcie: Jeżeli dudek zaśpiewa niż macica winna pąpie wypuści, tego roku wina urodzajne!
(to zdanie zrozumiałam dopiero za drugim razem, czytając powoli, ha, ha, ha...)

*Miscellanea - zbiór tekstów różnych autorów i różnej treści; dział w czasopismach, zawierający notatki z różnych dziedzin. Różności.
(wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu)

niedziela, 4 sierpnia 2013

ON - OFF

Wystarczy wyłączyć prąd i cywilizacja naszego świata się wali.
Pomijam kwestie organizacji, łączności, logistyki, obronności.
My po prosty NIC nie umiemy.
Coraz mniej jest ludzi, którzy potrafią być zaradni i samowystarczalni w życiu codziennym.
Pomijam już kwestię produkcji zwierzęcej - coraz bardziej specjalistycznej.
Ile procent z nas potrafi żywność przetwarzać i przechowywać bez lodówki i twistów?
warsztat tkacki
Ilu z nas wie jak uszyć buty, tak od podstaw? - może kilkadziesiąt osób w Polsce to potrafi. Ale czy potrafią wyprawić skórę na te buty? Bez zakupionych środków chemicznych? Tak od początku do końca, we własnym gospodarstwie domowym? A dratwę, kto potrafi uprząść? A ubranie, ilu z nas potrafi uszyć? Chociaż tu pewnie jeszcze wielu by sobie poradziło. Ale skąd wziąć materiał? Kto potrafi tkać i ma na czym? A skąd weźmie nici do tkania ? Ile osób wie jak prząść? Skąd wziąć igły?
A kiedy wytłuczemy fabryczne talerze - ilu mamy garncarzy, którzy nauczą nas swojego fachu? A bednarzy, zdunów, kowali, papierników?
To pięknie, że nam się cywilizacja rozwija i tak być powinno, jednak zatraciliśmy prawie zupełnie umiejętność przetrwania.
Jeszcze moi rodzice wiedzieli jak być samowystarczalnym. Nie korzystali z tego, ale wiedzieli: jak się szyje, przędzie, tka, mój tato wiedział jak się zabrać za szycie butów, a mama ubrań, a nawet futer. Wiedzieli jak wygarbować skóry zdjęte ze zwierząt. Wiedzieli jak sobie poradzić z produkcją puchu oraz pierza i jego obróbką.  Wiedzieli jakie zapasy zrobić na zimę dla rodziny. Wiedzieli jak przechowywać niektóre produkty, jak sobie radzić bez lodówki. Jak przechować mąkę, zboże, kasze, zioła, tłuszcze, mięso, sery, warzywa, owoce. Jak jedzenie suszyć, wędzić, solić.
szycie butów
Zakładając urodzaj i dostęp do produktów rolnych, kto potrafi dziś zabezpieczyć rodzinę do kolejnych zbiorów?
Po co to piszę? Przecież nie przez czarnowidztwo, ale dla uświadomienia w jakim momencie cywilizacji się znaleźliśmy.
Osobiście znam jedną gospodynie, która (chyba) poradziła by sobie bez lodówki. (Pomijam jakość jedzenia kupowanego w sklepie, które nie nadaje się w wielu wypadkach do przechowywania).
Czy panie jeszcze widzą, co zrobić z mięsem, by się nie psuło? Wierzę, że znajdziemy wiele osób, które robią kiełbasy i mięsa wędzą, ale co ze świeżym, które trzeba przechować najmniej kilka dni, a czasami tygodni. Ile pań w mieście wie jeszcze jak zrobić ser i jak go przechować? (Na szczęście wieś przechowuje trochę więcej takiej wiedzy).
Kiedyś w obrębie kilku wsi znaleźć można było ludzi z podstawową wiedzą pozwalającą na zaopatrzenie i przetrwanie lokalnej ludności. Dziś szukalibyśmy w obrębie co najmniej województwa, jak nie kraju.
Czy nie powinniśmy w ramach instynktu samozachowawczego dbać o funkcjonowanie i istnienie ludzi zapewniających umiejętności konieczne do przetrwania społeczeństwa w warunkach ekstremalnych?
Może powinniśmy sobie chociaż zapewnić posiadanie takiej wiedzy w zakresie teoretycznym?
Już niedługo nawet nie będziemy mieli kogo zapytać.
A potem?
Potem będziemy palić ogniska i zapomnimy co to jest papier toaletowy.
"Mad Max" cytat: "- a pamiętasz jeszcze bieliznę?"