czwartek, 31 maja 2012

Porządkowanie pajęczyny

Znów niezamierzenie zrobiłam przerwę w pisaniu, a to za sprawą awarii internetu.
W tym czasie dotarła do mnie paczka z materiałami, a właściwie z resztkami przeróżnych słodkich materiałów od "Littele Funky". Aż się chce siadać do maszyny i szyć. Czas nie z gumy i nie rozciągnie się dlatego muszę uzbroi się w cierpliwość. Pierwsza ma się uszyć poduszka dla pewnej dwulatki.
Taka żeby się chciało przytulić buzię i słodko zasnąć.
W ostatnich dniach powstały jedynie woreczki do porządkowania wszechobecnej pajęczyny kabli i kabelków. W domu, w którym pięć osób używa telefonów komórkowych i każda chce swój doładować w łatwo dostępnym miejscu robi się pajęczynowo - kabelkowy bałagan. Znalazłam pomysł na takie woreczki kiedyś w necie i oto powstały (na razie) dwa moje.
Wkłada się do woreczka telefon z podłączoną ładowarką (kabelek zwinięty), a wystaje jedynie wtyczka, której bolce przekłada się przez nacięcie doszytego prostokąta materiały - i podłącza do gniazdka. Całość wisi na wtyczce, a pajęczyna splątanych kabli znika z tego świata.
Zanim uszyję coś z nowo nabytych szmatek skończę pokazywać niebieskie batiki, które dotarły do mnie dzięki siostrze mojego męża - prywatnie mojej przyjaciółce :-)
To osoba z potrzeba upiększania świat, którą codzienność wpycha w szarość i monotonię.
Na szczęście anioł - artysta nieustannie przez tę szarość się przebija.
Tego właśnie wszystkim życzę...

poniedziałek, 28 maja 2012

Jeż wyścigowy

Moja córcia wymyśliła maskotkę jeża. Sama wybrała materiały. Sama stwora skroiła, wybrała guziczki i sposób szycia.



Uważam, że jak na pierwszy raz pomysł jest rewelacyjny. Przy okazji nauczyłyśmy się, że "kolce" należałoby zmarszczyć żeby się mogły nastroszyć. Jeż wyszedł szczuplutki, taki trochę wyścigowy, ale za to mordeczkę ma super sympatyczną, a przecież o o chodziło.
Dodaję też kolejna dawkę indygowych batików. Jest oczywiście materiał gładki biały i gładki niebieski.


Zestawienie takich kolorów od zawsze jest bardzo eleganckie.
... a bawełniana koronka czeka jeszcze w sklepie, ale już niedługo zacznę szyć...

niedziela, 27 maja 2012

Zającokot

Zając przestał być zającem. Zające już były. Teraz szyje się kot. Tym razem nawet dziś szycie nie dało mi spokoju. Po pierwsze - miałam czas, po drugie - to dla mnie przyjemność, po trzecie - trudno się oderwać.
I najważniejsze - jutro muszę gnieciucha wysłać do stolicy. Najpierw zmieniła się koncepcja uszu i pyszczka.
Na zdjęciu powyżej mordka w fazie próbnej: fastrygowo - szpilkowej.
Potem, kiedy już zaczęłam wszystko zszywać i próbnie wypchałam głowę, okazało się, że guziki udające oczy zupełnie mi się nie podobają. Zostały odprute i wymienione.
Mam nauczkę, żeby kotkom bardziej skracać uszka - wyszedł mi taki bardziej egipski.
Długouchy i smukły.
Cały mięciutki, mimo, że trochę krzywy (daleko mi do perfekcji w szyciu krzywizn). Mam nadzieję, że mimo całej niedoskonałości sprawi trochę radości pewnej maleńkiej damie.
Miały być dalsze zdjęcia batikowych niebieskości. Dziś pokażę tylko kilka, bo jest ich sporo.


Wzorki mają różne rozmiary, dlatego położyłam pudełko zapałek, by można sobie wyobrazić ich wielkość. Jutro pochwalę się jeszcze wytworem córy, która wyszperała kilka szmatek z moich zapasów i także zabrała się za maskotkową twórczość.

sobota, 26 maja 2012

Dostawa

Jak powiedziałam - został skrojony króliczek. Przede mną najżmudniejsza część pracy - zszywanie nóżek i główki z haftowaniem noska i pyszczka. Oczka przyszyję na końcu - z białego filcu i guziczków.
Już się nie mogę doczekać szycia sukieneczki i porciąt.

Króliczek się szyje a w kolejce czekają właśnie przybyłe cuuuudoooowne materiały z białej bawełny barwionej prawdziwym indygo.
 Takie cuda powstają w manufakturze metodą batikową. Na białą bawełnę ręcznie nanosi się "pieczątki" z mieszaniny wosku i czegoś, co jest tajemnicą producenta. Te miejsca pozostaną białe, a wszystko moczy się przez ileś dni w indygo.
W następnym poście pokażę materiały w całej krasie. Mam nadzieję uszyć z nich kilka ciekawych rzeczy dla domu i/lub kuchni.
Tylko czas...

piątek, 25 maja 2012

Rododendron

Wtorek, wtorek, a tu nagle piątek. Wielu z nas żyje w takim pośpiechu, że dni uciekają nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy. Pogoda sprzyja wypadom z domu - nawet jeżeli chodzi tylko o zwykłe zakupy. Chętniej wychodzimy, mniej się spieszymy (kto może), mniej musimy na siebie ubierać i dlatego wyjścia stają się łatwiejsze. Zakupy czegoś niezbyt pilnego, w zimie odkładamy "na potem", albo na jutro. W ciepłe dni krótkie wyjście staje się przyjemne, a na pewno możliwe.
Odwiedziny moich najbliższych zostały mi wynagrodzone dodatkową przyjemnością:
Cały ogród usiany jest takimi cudami, rozrastającymi się każdego lata.
Uszyłam ostatnio próbne serduszko z tafty. Brakuje na nim jeszcze napisu "dziękuję". Szycie serduszek mam zaplanowane przed końcem roku szkolnego - jako dodatek do podziękowań dla nauczycieli moich dzieci. Mam to szczęście, że trafiłam na szkołę ze wspaniałym gronem pedagogicznym, i pozostaje mi żałować, że za chwilę już dwójka moich pociech będzie się uczyć w innych miejscach.

Zaplanowałam już szycie trzeciego koszyczka. Mam pomysł na ciekawe podkładki stołowe. W pudełku leżą dwie lalczyne główki. Pomysły nie dają mi spokoju. Tylko czas, czas...
Aha, został skrojony króliczek. Ze słodkiej niebieskiej krateczki. (jak wyżej)

wtorek, 22 maja 2012

Chleb dla pana "M"

Pogoda znów się odmieniła i po długo trwających "zimnych ogrodnikach"  grzeje nas słoneczko. Na odmianę w ogrodach zrobiło się bardzo sucho. Pogodynki obiecują burze, ale na razie chmury tylko robią próby zbierania się przed deszczem, a potem pozwalają się rozwiać wiatrowi. W sobotnie popołudnie w ogrodzie odbyła się próba odpalenia dziwnego wynalazku robiącego karierę w Ameryce i w wielu innych częściach świata, a mogącego służyć za kuchenkę, grill, piec CO, itd. Chodzi o mniejsze i dokładniejsze niż w innych piecach spalanie drewna i maksymalne wykorzystanie uzyskanego ciepła. W naszych planach będzie to grill ogrodowy, a potem się zobaczy. Cudownego zapachu spalanego drewna (bez dymu) towarzyszącego sobotniej próbie nic nie jest w stanie oddać.
Przy ładnej pogodzie częściej i chętniej wychodzimy z domu, dlatego łatwiej jest też spotkać ludzi zamieszkałych w najbliższej okolicy. Ja w takie dni zwracam uwagę na pewnego pana "M". Dawno temu pan M miał ogromne ogrodnictwo otoczone przez łąki, na których jeszcze w moim dzieciństwie pasły się kozy. Potem nastąpił gwałtowny rozwój miasta, zaczęto budować bloki dla tych, którzy przyjechali do pracy w rozwijającym się przemyśle. Najpierw zniknęły łąki, a potem ogrodnictwo pana M. Wybudowane bloki przygniotły i stłamsiły jego skurczone gospodarstwo tak bardzo, że dom stoi wciśnięty pomiędzy nimi jak wystraszona kurka. Z najbliższego bloku można zrzucić na dach tego domu dowolny przedmiot, co też działo się przed laty - dominowały śmieci, czasami zapalone... Całe życie w tym małym "gospodarstwie" zamieszkiwały kury - są tam do dziś. Ogrodzone szczelnym płotem, ściśnięte na skrawku ziemi. Ich właściciela można zobaczyć jak każdego dnia objeżdża rowerem okoliczne osiedle i odbiera od umówionych osób suchy chleb. Ten chleb już wzgardzony, który u wielu ludzi ląduje po prostu w śmietniku, staje się karmą dla kurek. A pan M przez wielu uznawany za dziwaka jest dla mnie symbolem zaginionej swobody i stłamszonej przestrzeni, szacunku do pracy i chleba. Życia w otoczeniu ludzi znających się i wychowujących dzieci na porządnych ludzi. Życia w którym nie było miejsca na anonimową bezkarność i źle rozumianą swobodę. Świat, w którym wiadomo było kto jest kim i czego się po nim spodziewać. Ten świat został stłamszony przez anonimową masę ludzi przybyłych z różnych stron kraju. To anonimowość pozwalała zasypywać zrośnięty z tą ziemią dom śmieciami i niszczyć dorobek człowieka pracującego od lat na piękno świata. Na obcej ziemi w poczuciu anonimowości stajemy się kąkolem wydartym z korzeniami. Przez kilka pokoleń nie potrafimy wrosnąć, ale niszczymy to, co zastaliśmy. Niszczymy i pogardzamy - bo obce, bo nie nasze. Polska pełna jest blokowych osiedli, pomiędzy którymi przycupnęły domy stojące tam od lat. Często jesteśmy jak rozsypane puzzle wyjęte ze swoich miejsc. Długo potrwa zanim przybysze uznają nowe miejsce za swoje. Długo potrwa zanim przybyli będą uznani za swoich...
Najważniejsze jednak, by nie zapominać, że wszędzie mamy pracować na dobro i piękno ziemi, którą zamieszkujemy.

sobota, 19 maja 2012

Chleb

Kiedyś, gdy zabrakło chleba w domu, było to dużym problemem. Chleb bywał w sklepach tylko w określonych godzinach, a czasami, tylko w niektóre dni. Potem przyszły czasy, gdy chleb był codziennie, przez większą część dnia i tylko trzeba było pilnować zakupów na niedzielę. Potem chleb zaczął zmieniać swoją jakość - niestety w tę złą stronę. Teraz chleb mamy dostępny w kilku miejscach o każdej porze, każdego dnia, poprawiła się jakość, ale cena przestała być przyjemna dla kieszeni. Problem dostatecznych zakupów pozostał. Za mało chleba - źle, bo trzeba wymyślać produkty zastępcze. Za dużo chleba - źle, bo wysycha.  Tak doszłam do systemu lodówkowo - maszynowego. Chleby piecze się w domu z wydatną pomocą maszyny do chleba, dzięki której mój udział ogranicza się do jakichś dwu minut pracy.
 Oczywiście nie zaniechałam całkowicie zakupów - wszelka rozmaitość zawsze jest atrakcją. Jednak chleby kupowane, by nie wysychały, są mrożone. Pokrojone w kromki wkładam w worku do zamrażalnika, lub w zależności od gatunku pieczywa rozkładam do mniejszych woreczków po kilka kromek. Rozmraża się tyle, ile akurat potrzeba. Ponieważ najłatwiej w maszynie upiec chleb pszenny, te zjadane są dość często. Na okrasę mieszka z nami Pan Zakwas, który pomaga piec chlebki niezwykłe i bardziej czaso- i pracochłonne, ale za to wyróżniające się cudownym smakiem.
Potrzeba jeszcze dobrej mąki. Bez mąki dobrej nie ma dobrych wypieków. Do nas Mąka przyjeżdża z Młyna w Nowym Sączu, a mąki ze sklepu mówią do niej "szefowo". Teraz szukam jeszcze dobrej mąki żytniej, by sobie urozmaicić wypieki.
Pan Zakwas ma już ponad rok i miewa się coraz lepiej. Była już taka chwila, że wydawało się iż należy go spisać na straty, ale zebrał się w sobie i trwa. Pielęgnowany, nieomal głaskany i dokarmiany Mąką i wodą źródlaną, zrobiony według przepisu na zakwas z mąki pszennej z miodem.
Takich chlebków, którymi pachnie w całym domu żyzę wszystkim.

piątek, 18 maja 2012

Szycie i klejenie

Skończyłam. Podstawowy zestaw jest gotowy: sakwa na COŚ...

... i koszyczek.


Woreczki i poduszeczka były pokazane już wczoraj.
Całość w tej chwili prezentuje się następująco:
Przede mną weekendowe szaleństwo kuchenne. Jutro czeka mnie pieczenie ciasta i przygotowanie obiadu - z uwzględnieniem przygotowania niedzielnego obiadu dla gości. Może się okazać, że na szycie zabraknie czasu, a szkoda bo znów mam masę pomysłów.

czwartek, 17 maja 2012

Zupa pomidorowa

Prace przy kolejnym koszyczku prezentowym postępują powoli przerywane różnymi wydarzeniami z życia rodziny. A to trzeba pojechać gdzieś ze swoją połową, a to większe zakupy się kłaniają, a to córcia przeżywa swoją uroczystość bierzmowania ...

Koszyczek prezentowy tym razem będzie zielonkawy z czerwonymi dodatkami. Proste rzeczy są już prawie gotowe, tj: poduszeczka na szpilki z pętelką na palec, woreczki podróżne i woreczek, który stanowi ich opakowanie oraz rulonik z serduszkiem, w który całość włożyłam.

Teraz potrzeba mi więcej czasu na wykonanie podkładek pod talerze, które sobie do tego prezentu wymyśliłam.

Zanim wykonam zamierzone prace chciałam się podzielić moim sposobem na szybką zupę pomidorową.
Pomysł powstał w czasach totalnego zagonienia, kiedy każdy pomysł, by nie jeść "gotowych" potraw był dobry.
Bierzemy garnek w którym chcemy ugotować zupę i wlewamy do niego tyle wody ile ma być zupy.
(jeżeli używamy własnych przecierów pomidorowych odejmujemy objętość przecieru, który będzie dodany). Dodajemy przyprawy - w moim wypadku jest to kilka ziarenek ziela angielskiego i kilka łyżek ryżu. Do 1i 1/2 litra wody dodaję 4 czubate łyżki ryżu i całość stawiam na ogień. Zanim woda się zagotuje obieramy marchewkę i małą pietruszkę i kroimy jak kto lubi: w słupki, w kosteczkę, tak by nam się podobały w zupie. Całość gotujemy do miękkości ryżu. Na końcu dodajemy przecier lub koncentrat pomidorowy i kostki rosołowe w ilości stosownej do objętości zupy. Kto lubi dodaje ząbek czosnku.
Taka zupa jest dość gęsta i smakuje pysznie.
W podobny sposób można ugotować zupę ogórkową, z tym, że na końcu dodajemy zamiast pomidorów potarte drobno kiszone ogórki i wodę z ogórków do smaku. Całość trzeba jeszcze kilka minut zagotować.
Smacznego

środa, 16 maja 2012

Nastolatek

Przegryzając wafelek, najmłodszy dziś zapytał: - kiedy znów będzie takie ciasto, jak w niedzielę?

Odpowiedziałam, że pewnie w niedzielę. Chociaż, nie, zastanowiłam się - w niedzielę będzie tort. Tym razem średni wkracza w trudny świat trzynastolatków. Już jakiś czas doświadczamy tego, co to znaczy mieć nastolatka w domu. Oprócz "zwykłych" problemów i trudności, dziecię które do tej pory zawsze było niejadkiem, zawsze miało niedowagę i zawsze musiało być pilnowane, by coś zjadło, to dziecię zaczęło Jeść. Chyba jednak Jeść to nieodpowiednie słowo - zaczęło Pożerać. Pół blachy ciasta drożdżowego ?- żaden problem, pod warunkiem, że w godzinę później będzie obiad. Dwie duże bułki? - ok, a co na kolację?
W taki sposób wspomagamy przemysł piekarniczy, piwowarski (drożdże), cukrownie, masarnie i serowarnie. A... i żebym nie zapomniała o tych prawie 2 litrach mleka wypijanych codziennie przez tylko jednego nastolatka... A to dopiero początek. Tak za dwa lata ten sam proces nastąpi u najmłodszego. Wtedy chyba będziemy kupować wieprzowe półtusze :-)
Już teraz po obiedzie naleśniki z półtora litra ciasta naleśnikowego są delikatną przekąską, a bułeczki, czy rogaliki z pół kilograma maki, znikają nim dobrze wystygną. Ciekawe jak sobie radzą inne mamy nastolatków?

wtorek, 15 maja 2012

Słoiki

Z prędkością światła nagie i smutne drzewa w ogrodzie zamieniły się w dżunglę. Kwitną w ogrodach azalie i rododendrony. Rozkwitają kosaćce, a wszędzie cieszą oczy bratki. Pełnia wiosny - tuż przed wybuchem lata. Uświadamiamy sobie, że trwają najdłuższe dni w roku - jeszcze tylko troszkę ponad miesiąc i dnia znów zacznie ubywać. W tym czasie rosną i dojrzewają owoce. Już niedługo będziemy pożerać hurtowo truskawki, czereśnie, wiśnie i agrest, Pora już pomyśleć o słoikach i zapasach cukru do przetworów. Zamierzam zapełnić słoiki kompotami i - w zależności od cen owoców - dżemami. Jest wielką przyjemnością otworzyć taki słoik w środku zimy. Bywały lata, że zagoniona, w ciągłym "niedoczasie" robiłam tylko trzy, cztery słoiki kompotu truskawkowego, obowiązkowego w naszym domu w święta Bożego Narodzenia. W ubiegłym roku korzystając z sympatycznych cen niektórych wiosennych warzyw robiłam też zupki-bazy w słoiczkach. Tak powstawały zupy: koperkowa, kalarepkowa, botwinka i kalafiorowa, wszystkie z wiosenną marchewką, pietruszką i selerem. Powstaje w słoiku coś na kształt kompotu warzywnego, do którego po otwarciu dodaję rosół lub kostki rosołowe, makaron, czasami grysik lub ryż w zależności od upodobania i kierunku wiatru.

Takie zupki lub kompoty ładnie się prezentują na kuchennych półkach. U mnie jest ich kilka na kutych podpórkach. Postawiony kompot lub zupka ozdobione lnianym kapturkiem wyglądają bardzo apetycznie i "bardzo domowo". 
Słoikowe kapturki obszyte bawełnianą koronką z przygotowanymi etykietkami, na których można opisać zawartość słoika czekają na nowe przetwory.

poniedziałek, 14 maja 2012

Prezencik

Nie wiem gdzie uciekł czas od ostatniego posta. Upływa absolutnie niepostrzeżenie; a to trzeba z dzieckiem usiąść nad zadaniem, a to zbierze się więcej prasowania, a to zakupy zajmą go więcej niż się przewiduje. Dodatkowo ogród upomina się o swoje - wyrastają roślinki wymagające opieki oraz takie, których trzeba się pozbyć, a to wszystko zajmuje czas.
No, może ten czas nie był tak zupełnie zmarnowany, bo w przypływie weny powstał zestaw prezentowy. Najpierw był pomysł na to, co osobie obdarowywanej może sprawić przyjemność, a potem zrodził się pomysł na uatrakcyjnienie tegoż podarku odpowiednią oprawą. Tym sposobem powstał koszyczek na przewidzianą zawartość:
Z cienkiej bawełny w dwa różne wzorki powstało obszycie rączki i wkładka do koszyczka. Nie zabrakło też ozdób wykonanych podczas miłej wieczornej pogawędki z rodziną.
Niektóre z nich są przyszyte, a niektóre "przypinane" na ozdobne guziczki do rączki koszyka.
W koszyczku znajdzie się, jako główny prezent, sakwa z zawartością. (może to być coś z kosmetyków),
a w moim przypadku butelka znakomitego gruzińskiego wina  (nie ma chyba lepszych na świecie).


Oprócz wina - drobiazg - poduszeczka na igły, jako, że prezent będzie dla osoby zręcznej w robótkach różnych.
Do całości dołożyłam zwinięte w rulonik i oprawione w "pierścień" kolejne woreczki podróżne.
Brakuje jeszcze tylko kartki z życzeniami.
Tymczasem całość prezentuje się następująco:
Sakwa zawiązana na błyszczącą tasiemkę z pomponem i serduszkiem na końcach - oba ozdobione perełkami.
Teraz muszę zrobić jeszcze tylko dwa zestawy... I żeby wszystkie nie były takie same!


wtorek, 8 maja 2012

Miastowe kartofle i pies

Cudowna wiosenna pogoda wręcz zmusza do siania i sadzenia. Ziemia rozgrzana upałami, nawodniona po ostatnich burzach, aż prosi by mogła rodzić. Kudłaty właściciel ogrodu już dawno dał do zrozumienia, że wszelka świeżo skopana ziemia staje się jego osobistym legowiskiem. Posiane niedawno na rabacie kwiatki pięknie wzeszły i niezwłocznie zostały "przylegnięte" i stratowane psimi kapciami. Rada na to jest jedna - posiać i odgrodzić, co też zostanie uczynione. Teraz maleńki skrawek ogrodu stał się "poletkiem doświadczalnym" dzieci. Pierwszy raz w życiu osobiście doświadczą tego jak rosną kartofle i, jeżeli kudłaty pozwoli, dynie.
Marzą nam się własne pomidory ...ale te psie kopytka tratujące wszystko wkoło... Obiecujemy sobie, że to ostatni tak wielki pies w naszym domu. Teraz jednak głaskany i hołubiony leży na swoim legowisku w salonie i pochrapuje zmęczony obszczekiwaniem dzieci sąsiadów. Ot, taka kudłata góra spokoju i szczęścia.

sobota, 5 maja 2012

Wspomnienia

Dopiero co cieszyliśmy się każdym rozwiniętym pączkiem kwiatowym, poszukiwaliśmy najdrobniejszych oznak budzącego się wiosną życia, a już biel kwitnących drzew stała się wspomnieniem. Po wielkim wybuchu zieleni otaczające nas cuda powszednieją. Wzrok przywyka do życia, które nas otacza: żyjących drzew, wszelkiego pożywienia wybijającego z ziemi - pola ze zbożem już pięknie pozieleniały, a na grządkach pojawiły się kiełkujące warzywa i kwiatki, ptaki już założyły gniazda i wysiadują jajka, a niektóre gatunki już karmią swoje młode.
Żal tylko i strach o przyszłość ogarnia, kiedy dowiadujemy się, że zimę przetrwał tylko jeden na sześć uli. Pszczół brakuje w krajobrazie coraz bardziej. Jeszcze niedawno kiedy stałam pod kwitnącym drzewem czereśni lub wiśni w powietrzu wibrowało bzyczenie owadów. Już w zeszłym roku na gałęziach wiśni można było liczyć pojedyncze owocki. W ostatnie upalne dni starałam się dostrzec jakieś latające żyjątka nad kwiatami czereśni - powitała mnie porażająca pustka i cisza. Ciekawe, czy pojawią się jakieś owoce i ile?
Niby udoskonalamy swoje życie, sprawiamy, że jest coraz wygodniejsze, a jednak okazuje się, że to wszystko mści się na nas... Dociekamy dlaczego giną pszczoły i wszystko wskazuje, że gubi go "udoskonalanie" życia. Nasiona warzyw, a zwłaszcza rzepaku i buraków zaprawia się i otacza  truciznami. Takie ilości trucizn jakie przedostają się do pyłku i nektaru kwitnących roślin nie szkodzą (przynajmniej jeszcze o tym nie wiemy) ludziom, ale szkodzą pszczołom. Jeżeli nie zabijają ich od razu to przynajmniej powodują takie zaburzenia, że pszczoły nie trafiają do domu = ula. Jak do tego dodamy ogólne osłabienie tych pracowitych owadów i pasożyty, które je gnębią, uzyskujemy efekt jak powyżej.
Dopóki nie zrobimy wielkiego wysiłku żeby szukać i kupować (coraz więcej) żywność produkowaną naturalnie, będzie tylko gorzej. Taka żywność jest droższa, ale pomijanie jej w domowym budżecie doprowadzi nas do schabowego w tubce i suszonego ogórka. Może się okazać, że świeże truskawki i jabłka staną się tylko wspomnieniem...

piątek, 4 maja 2012

Duma

                                                               (ilustracja wyszperana w internecie)

Piękny widok stanowiły przez kilka ostatnich dni nasze ulice i domy przybrane w biel i czerwień. To taki widok, który budzi w środku radość i spokój, że jesteśmy "w domu". I jeszcze duma rozpierająca pierś, duma z naszych ojców i dziadów, którzy nie wahali się bić o każdy kawałek tej bogatej ziemi, którzy zapewnili nam zachowanie języka, wiary i obyczajów. Dzięki nim istniejemy, a już tak niewiele brakowało... Długo nie było nas na mapie. Dlatego mamy obowiązek mówić o naszych przodkach dzieciom - żeby wiedziały, że pochodzą z dumnego narodu i żeby nie pozwoliły rozmydlić naszej polskości.
To my broniliśmy Europę przed Mongołami w XIII wieku, to my byliśmy narodem, który pierwszy w Europie ustanowił konstytucję, to my broniliśmy po raz kolejny nasz kontynent przed tureckim zalewem, to dzięki nam sowieckie wojska nie przedarły się na zachód, za Wisłę, mimo dalekosiężnych planów... Można tak godzinami wymieniać i trzeba to robić, bo nasze zasługi tak chętnie są pomijane i umniejszane.
Mamy być dumni z rzeczy wielkich i malutkich, o których często nie wiemy wpadając w kompleksy, bo kto na przykład wie, że widelec w Europie zagościł dzięki Polsce, z której pewien francuski król uciekł cichcem, ciemną nocą (co mu nie przeszkadzało używać tytułu do końca życia). Z pięknego i ogromnego kraju uciekł, ale do widelca zdążył przywyknąć, więc widelec zagościł na francuskim dworze, dopiero potem uczyła się reszta świata - zresztą z wielkimi oporami... Wojny, bitwy, nauka, wynalazki, ludzie, drobiazgi - mamy z czego być dumni !