środa, 31 lipca 2013

Bawimy się dalej...


            

Franciszka Krasińska
"... słucham, jak kapelan gazety czyta. Zewsząd ubliżają powadze Rzeczypospolitej: [...] rabują, pustoszą, krzywdzą. Lecz co tam o tym myśleć i trapić się, lepiej jak Jmć Dobrodziej mówi - używać obecnych momentów, cieszyć się, radować, póki pora służy. Bo i prawda! Prawią pokątnie o jakichś nieszczęściach, biedach, a tymczasem Polska cała w ucztach, festynach, biesiadach."
Taki to zapisek znajduje się w "Dzienniku Franciszki Krasińskiej" pod datą 20 stycznia 1752r.
Przypomnę, że były to czasy panowania Augusta III Sasa, który po ojcu odziedziczył skłonności do dobrej zabawy i korzystania z dóbr Polski pełnymi garściami. Za przykładem króla bawiła się cała szlachta.  Dwadzieścia lat później nastąpił pierwszy rozbiór Polski....
Ale co tam, bawimy się.
Dziś urządzamy fetę na cześć jakiegoś znamienitego gościa.
Goście i uczestnicy przybyli po otrzymaniu wykwintnych zaproszeń. rozwiezionych powozami. Przyodziali się w stosowne kostiumy przewidziane do żywego obrazu lub przedstawiania, które odbędzie się przed lub po pierwszym poczęstunku. Towarzystwo udaje się do sali jadalnej, gdzie na stole góruje cukrowa piramida z jakimś wyrazistym akcentem. Usługuje liczna służba także odziana "tematycznie". Oprócz sreber króluje chińska farfura ze złoceniami.
Kuchmistrz dziś serwuje ucztę "staropolską": potrawy korzenne i ostre, potrawy z jelenia i łosia, a dla efektu jeszcze pieczonego pawia - oczywiście ozdobionego pawimi piórami. Na wety podajemy dziś marcepan i kolorowe, słodkie galarety różnych wymyślnych kształtów. 
Feta jest oczywiście wstępem do całonocnego balu. Na wsi, przy małym dworku, latem można było naprędce wybudować pawilon stosownych rozmiarów, by pomieścił tańczących. Bale obowiązkowo wydawano w domach, gdzie były panny na wydaniu. Anegdota mówiła, że wystarczył jeden bal rocznie dla piętnastolatki, dla dwudziestolatki - trzy, sześć dla dwudziestopięcioletniej (później już pewnie się poddawano).
Gospodarz dbający o swych gości przygotował pokój specjalnie dla pań, gdzie szwaczka mogła prędko przyszyć urwaną falbankę, pokojówka poprawić fryzurę, a na "wypadek wszelki" przygotowano kilka tuzinów białych rękawiczek i tyleż trzewiczków różnej miary.
Podczas balu podajemy poncz, wina, chłodniki i gorącą herbatę, a w przerwach między tańcami - lody.
To nic, że wydatki extra na ten bal (poza produktami z własnego majątku), wynoszą prawie 1700 złotych, zaś utrzymanie licznego dworu (np Potockich w Łańcucie) miesięcznie kosztuje tylko około tysiąca!  Nad ranem zmęczonym, rozchodzącym się gościom podajemy barszcz, bigos lub inne obfite śniadanie.
Następnym razem goście przebiorą się za bohaterów jakiejś modnej powieści, lub włożą ubiory charakterystyczne dla jakiegoś regionu świata, może nawiążą do któregoś okresu historycznego, lub zabawią się w "chłopskie wesele".
Można też sprowadzić dla atrakcji wybitną śpiewaczkę, znanych muzyków, deklamatora. 
Bawiono się też w teatr wystawiając mniej lub bardziej znane sztuki, czasami naprędce napisane na potrzeby wieczoru.
Światło.
Podczas przyjęcia zapalano wszystkie świece w żyrandolach, na sprzętach rozstawiano lampki. 
W pałacu Potockich w 1805 roku wydatki na światło podczas balu przewyższyły wydatki na wina, chociaż zakupiono 90 butelek przednich gatunków.  Samych tylko świec zużyto 400, nie licząc oleju do lamp. W Wilanowie w zwykłe dni zużywano (tylko) 120 świec tygodniowo!, kilka łojówek i 8 funtów oleju. To wszystko zużywano nie tylko w pokojach, ale i na zapleczu. Stąd też w umowach o zatrudnienie, oprócz wynagrodzenia, często widniała pozycja dotycząca światła. Wydzielano też świece domownikom. Uczący się synowie ordynata Zamoyskiego mieli prawo do 2 świec dziennie w zimie i jednej w lecie. 
Świece najczęściej wyrabiano we dworach. Kupowano je tylko od specjalnych okazji. 
lampa Łukasiewicza
Długo oprócz wosku (ten był drogi i zawsze w niedostatecznych ilościach) do wyrobu świec używano baraniego lub wołowego łoju. Świece wyrabiano "z formy" lub "maczane", czyli zanurzane w tłuszczu, który po wyjęciu zastygał na knocie, czynność zaś powtarzano, stopniowo pogrubiając świecę. Świece te często kopciły i trzeszczały podczas spalania, a co chwilę należało skrócić nierówno palący się knot z przędzy lnianej. Na początku XIX wieku we Francji wynaleziono świece stearynowe, te jednak czas jakiś nie mogły się przyjąć z powodu "szkodliwego mocnego blasku". 
Używano też olejnych lub łojowych "wiecznych lampek" od których w razie potrzeby można było szybko odpalić knot świecy. Ciągle używane lampy oliwne ciągle miały "antyczne" kształty, niezmienione od wieków.
Zmiany nastąpiły dopiero po wynalezieniu lampy naftowej w drugiej połowie XIX wieku.
Mnie, oprócz sentymentu do przedstawionych historii nachodzi jeszcze taka refleksja:
gdzie są te wszystkie srebra stołowe, złocone sztućce, porcelanowe serwisy, rzeźby, obrazy, meble, całe to bogactwo i przepych. Tych kilka, kilkanaście muzeów, jakie mamy w Polsce, prezentujących dawne wyposażenie dworów lub pałaców nie pokazuje nawet cząstki bogactwa, jakie mieliśmy jeszcze w Polsce międzywojennej. A już wtedy majątki były zniszczone i okrojone przez zaborców i zniszczone podczas I Wojny Światowej. Później nastąpiły lata okupacji i niemiłosiernego rabowania wszystkiego, co cenne. Tuż przed okupacją wielu właścicieli cennych przedmiotów, nauczonych przykładem minionej wojny, gdzie najbardziej cierpiały odosobnione i bezbronne dwory, przywiozło najcenniejsze zbiory, obrazy, srebra, starą broń, księgozbiory do Warszawy. Wiemy, co się stało. A potem przyszło wyzwolenie... Od majątków także. Czego nie zmiotła pożoga wojenna, to zabrali wyzwoliciele, a dalsze lata jedynie słusznego ustroju wyniszczały nawet ocalałe budynki. Wiele cennych przedmiotów wyjechało za granice, sprzedanych przez samozwańczych właścicieli.
Na potrzeby poprzedniego wpisu umieściłam zdjęcia wyposażenia pałacowego z muzeum Schönbrunn we Wiedniu. A przecież na polskiej ziemi takich pałaców, jak ów cesarski mieliśmy co najmniej kilkanaście, zaś te mniejsze niczym nie ustępowały bogactwem wyposażenia...
Biedniejemy nadal.

2 komentarze:

  1. Podczas Potopu Szwedzkiego Polska straciła 40%ludności.Podczas II wojny światowej Polska straciła 6 mln.obywateli,było to ok.6% ludności całego kraju.Wydarzenia Potopu często porównywane są z wydarzeniami II w.ś.
    3.V.1660 roku zawarto pokój oliwski,gdzie Szwedzi zobowiązali się zwrócić zrabowane Polsce dobra kultury.Nie zrobili tego.Traktat obowiązuje nadal.Dotyczy to także Niemiec i Rosji.Tutaj są szczegóły:"Wojciech Kowalski Restytucja dóbr kultury utraconych przez Pol..."
    Gdyby oddano Polsce wszystkie zrabowane dobra kultury,zbankrutowało by wiele muzeów na świecie.
    A co się działo w Polsce po II w.ś.tutaj:
    "www.polityka.pl/historia/293892,1,zwiazek-szabrowników.read"
    Szabrowników i tych co podsłuchiwali czy ktoś słucha"Radia Wolna Europa"-pamiętam.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Już dawno wiadomo, że aby zobaczyć zabytki polskiego renesansu, należy pojechać do Szwecji. Oni brali wszystko - nie tylko wyposażenie pałaców, obrazy i meble, ale i... okna drzwi, a nawet podłogi.
    O niezmierny wzrost ciśnienia przyprawiają mnie tabliczki opisowe umieszczone przy wielu ruinach dworu, gdzie po opisie historii na końcu umieszczone jest zdanie "zniszczony/spłonął w 1945 roku". Wyć się chce, bo ta banda decydowała i nadal decyduje o naszych losach.
    Uderza jeszcze jedno = ten cytat z dziennik a Franciszki jakoś dziwnie i idealnie pasuje do dzisiejszych czasów.
    Bawmy się.

    OdpowiedzUsuń