sobota, 6 kwietnia 2013

Księżniczka w złotej karecie

Czytamy sobie dzieje jakieś panny sprzed wieków. poznajemy jej losy, dowiadujemy się, że była wydawana za mąż, zdobywana w bitwach i przewożona z miejsca na miejsce

 No właśnie - jak to z tymi podróżami bywało?

Dla każdego szlachetnie urodzonego pana sprawa była jasna - tylko jazda wierzchem wchodziła w grę.
Jedynie podeszły wiek lub choroba pozwalały na podróż powozem.
Panie i panny nie miały dość sił by pokonywać długie trasy w siodle.
Czym innym była krótka przejażdżka, a czym innym wielodniowa podróż.
Taka panna Halszka Ostrogska kilkakrotnie, w krótkim czasie pokonała odległość dzielącą Ostróg od Krakowa, Kraków od Warszawy, Wywieziona była do Czech, potem znów do Warszawy, Krakowa,  później znów "obie stolice", Szamotuły...
Cud prawdziwy, że przeżyła owe podróże.
Oto z Ostrogu, czy Dubna mamy do Krakowa jakieś pięćset kilometrów, z Warszawy do Krakowa ponad trzysta - dziś - prostymi, utwardzonymi drogami.
Pojazdy na obrazach Canaletta
W czasach Jagiellonów liczono tę trasę na mil polskich czterdzieści pięć. Mila ówczesna liczyła jakieś 7,1 kilometra.
Jechało się często zmieniając konie.
Ten trakt posiadał stacje konne w: Nadarzynie, Bukowcu, Mszczonowie, Chrzanowicach, Rawie, Inowłodzu, Opocznie, Końskich, Radoszycach, Małogoszczu, Nagłowicach, Gołczy, Iwanowicach, Krakowie. Należy przyjąć, że na takich czternaście etapów/dni dzieliła się podróż.
Ówczesne pojazdy konne pokonywały drogę z prędkością około trzydziestu kilometrów... dziennie.
Jadący wierzchem pokonywał odległość około dwa razy dłuższą.
Prędkość przejazdu zależała od rodzaju drogi, pogody i pory roku.
Wiadomo, że najłatwiej było poruszać się latem, kiedy drogi były suche, poziom rzek i potoków niski, pogoda sprzyjająca, a dzień długi.
Można też było wybrać się w podróż zimą, kiedy mróz ścinał błota, rzeki i jeziorka, a śnieg wyrównywał dziury. Pełnia księżyca sprzyjała podróżom przez cały rok.
Każda pora roku miała jednak swoje wady i swoje uroki.
Sanie były często wygodniejsze niż pojazd konny, cóż skoro samo ich użycie oznaczało zimno.
Wyściełano więc sanie futrami, którymi podróżujący (poza woźnicą oczywiście) mogli przykrywać się po czubek nosa. Takie sanie mogły przybierać przeróżne kształty - w zależności od fantazji właściciela.
Sienkiewicz opisał nam sanie w kształcie niedźwiedzia.

Inne pory roku zmuszały podróżników do użycia powozu.
Z tymi bywało różnie w różnych wiekach.
Tak naprawdę historia rozwoju i unowocześniania pojazdów konnych zaczyna się w wieku XVIII. Pojawiają się wtedy znane manufaktury i wytwórcy szanowani za jakość produktów.

Wcześniejsze powozy, karety, karoce mimo wszelkich starań i ozdób nie były zbyt wygodne.
Pozbawione resorów, na drewnianych, okuwanych kołach dawały znać pasażerkom o każdym korzonku, kamyku, wykrocie i nierówności na drodze.
Te zawieszane na pasach były doskonałą huśtawką. Zwykle były też ciasne. Po wejściu do środka pań/pani i wciągnięciu fałdzistej sukni, nie zostawało w środku zbyt wiele miejsca.
Innym zagadnieniem był wystrój opisywanych pojazdów.
Karoca XVIII w
"Karety wielkich panów i królewskie od wielkiej parady były najprzód po wierszchu rzeźbą rozmaitą, malowaniem chińskim, koronami, czyli lisztwami brązowymi, w ogniu suto wyzłacanymi, adornowane, w środku zaś aksamitem i galonami złotymi suto wybijane, z oknami zwierciadłowymi, a niektóre składały się całe z taflów zwierciadlowych w ramy bogate osadzonych i z tyłu, i z przodu, i po bokach."
Przepych możnych mający swe odbicie w wyglądzie pojazdu nie był niczym nadzwyczajnym.
Panowie prześcigali się okazaniu swojej zamożności.
Zachowanym przykładem takiego przepychu może być kareta (paradna) biskupa Ołomuńca - sto lat późniejsza niż losy panny Halszki.
Z czasem powozy stawały się nieco wygodniejsze za sprawą zdobyczy techniki jakimi są resory.
Pierwsze resorowane kocze pojawiają się w Polsce w XVI wieku. pochodziły z Węgier z miasta Kocs - być może osoba króla Stefana ma z tym coś wspólnego.
Trzęsło więc dalej, ale już bardziej łagodnie i siądźki podróżujących pań nie uderzały już z takim impetem o siedzenie na każdym wykrocie.
Powozy bywały otwarte lub zamknięte, zawieszone wyżej lub niżej, ale zawsze na tyle wysoko, by jak najmniej wody mogło wlać się do środka w razie jakiejś przygody lub przekraczania brodu.
Samo wsiadanie do pojazdu wymagało bądź to podstawienia schodków, bądź ich rozłożenia - bo i wersje składane były, lub pomocy silnej męskiej ręki. Do tego jeszcze trochę zwinności i sprytu, by nie zahaczyć obszernej sukni i nie dać światu powodu do plotek unosząc zbyt wysoko rąbek spódnicy, która zawsze skromnie miała okrywać niewieście nogi.

Z czasem faetony przybierały różne postacie. Dziś powiedzielibyśmy. że różniły się rodzajem nadwozi.
Były powozy czteroosobowe, dwu, a nawet jednoosobowe zwane "egoistką" lub z francuska "dezobliżką" [nieuprzejmy].
Były takie w których towarzysze podróży jechali twarzami do siebie lub patrząc w tę samą stronę - najczęściej w kierunku jazdy.
Mieliśmy powozy, które wymagały dwójki, czwórki, a nawet szóstki koni. I nie zawsze była to sprawa prestiżu, a czasem wręcz konieczność - otóż zachowany do dziś złoty powóz angielskich królów, w której mogliśmy zobaczyć na jakiejś gali królową Elżbietę II waży... cztery tony! Manewrowanie nim jest nie lada sztuką i wymaga specjalnego ułożenia każdej pary koni.
Nic dziwnego, że w literaturze znajdujemy opisy nieszczęśników, którzy ginęli pod kopytami koni lub kołami pojazdów. Zatrzymanie takiego zestawu ważącego łącznie z pędzącymi końmi dobrych kilka ton wcale nie było łatwe.
Gig
Z czasem pojawiły się także pojazdy spacerowe, których obsługa nie wymagała pracy woźnicy i koniuszych. Jednokonne, lekkie i zgrabne, mogły być obsługiwane nawet przez słabe niewieście rączki. Byle znalazł się gentleman, który pomógł damie zająć miejsce w dwukółce.
Mieliśmy przez wieki mnogość wehikułów, były wymienione karety, karoce, kariolki - dyndulki, brożki, kałamaszki, czartopchajki, linijki, gigi,  najtyczki, karykle, kocze, faetony, tarantasy, baskety, wasągi, taradejki, wizawy (od vis-a-vis), bałaguły, ambonki, duce, linijki, leżajki, pantofle, skarbniki, szabrany, kiszki, solitery, motyle i zapewne wiele innych.
Podróż opisanymi pojazdami na pewno nie należała do wielkich luksusów i przyjemności, a podróż niektórymi z nich była po prostu podróżą w rodzaju chłopskiej furmanki.
Niewiele w wielodniowej drodze było romantyzmu.
No, niezupełnie...
Jak wiemy pękające koła i łamiące się ośki jaśniepańskich/panieńskich karet zwykle służyły za pretekst rycerzom na białych koniach ratującym z opresji nadobne panny...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz