niedziela, 10 sierpnia 2014

Reanimacja

Przy którychś porządkach domowych pojawiło się do przeglądu pudło z... moimi lalkami.
Kiedyś miałam ich chyba kilkadziesiąt. Tato kupował mi je na każde urodziny, oraz jako prezenty ze swoich wyjazdów służbowych. Powinnam odnaleźć swoje zdjęcie do którego posadzono mnie na kanapie, a dokoła siedzą, stoją i leżą moje lale, zajmując całe siedzenie z górą oparcia włącznie, a na mnie sześcio-, czy siedmioletnią zostało niewiele miejsca.
Moją ulubioną była lala w stroju krakowskim, pierwsza z włosami ! - takimi, które można było zaplatać i czesać. Gdzieś jeszcze jest, tyle że w stanie żałosnym. Oczekuje na reanimację.
Były też inne lale z włosami, jak ta na zdjęciach, i zawsze zastanawiało mnie dlaczego lale z figurą małego dziecka (pulpeciaste rączki i nóżki, spory brzuszek) mają fryzury dorosłych pań, i najczęściej, poważne sukienki. Miałam też jedną lakę chłopczyka (!), co w moim dzieciństwie było niemal niespotykane. Największą furorę wśród moich koleżanek robiła lalka - Murzynka, w falbaniastej, czerwonej sukience. Ostatnie lale, jakie mi się dostały pod opiekę w wieku lat nastu, pochodziły od naszych (wtedy) wschodnich sąsiadów, miały chyba ze siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i potrafiły chodzić, prowadzone za rękę.
Najcudowniejszą lalka, której niestety nie udało się uratować przed wyrzuceniem, z powodu zniszczeń, jakie uczynił czas, była laleczka podarowana mi przez brata mojego dziadka ze strony ojca. Wspaniałego człowieka, zawsze dbającego o rodzinę i żyjącego sprawami Polski. Był legionistą Piłsudskiego. Na Litwie znalazł sobie żonę, tam się osiedlił i żył. Los nie był dla niego łaskawy, bo mieszkając ciągle w tym samym domu, z ta samą rodziną niespodziewanie dla siebie, stał się obywatelem wrogiego państwa, tego samego, którego wojska pomagał przepędzać z ojczystej ziemi.
Zachowując do końca późnego wieku trzeźwy umysł, cudownie głuchł, gdy któreś z wnuków usiłowało się zwracać do niego po rosyjsku. Jego słuch przyjmował jedynie ojczystą mowę.
Gdy byłam malutka przywiózł mojemu bratu nakręcaną pozytywkę (istnieje do dziś), ja zaś dostałam cud - lalę w żółtej sukience balowej i równie wspaniałym czepeczku. Dodatkowo głowę tego zjawiska wieńczyły delikatne włoski ułożone w subtelne i misterne loczki zwieszające się po obu stronach twarzy. Haleczki i majtaski uszyte były z delikatnego batystu, a strój był wykonany z cieniutkiej i delikatnej gąbki. To właśnie ta gąbka nie przetrwała próby czasu, zetlała, zbrązowiała, polepiła się z bielizną i resztą lali. Wydawało się, że już nic nie da się z nią zrobić. Teraz myślę, że trzeba było bardziej się postarać. Ech...
Tymczasem moja uzdolniona kuzynka Urszula (ach, te hafty, ach te szydełkowe cuda !!!) podjęła się odziania mojej, być może najstarszej lali, która nieco nadwyrężona i golutka czekała, aż spotka ją lepszy los.
Wczoraj otrzymałam to moje namacalne wspomnienie z dzieciństwa odziane w kombinezon (jak z westernu) robiony na drutach i sukieneczkę, oraz fikuśny czepeczek. Kombinezon nie tylko odziewa to celuloidowe cudo, ale równocześnie sprawia, że nadwyrężone wiekiem rączki i nóżki lepiej trzymają się tułowia. Czepeczek zaś, oprócz dodawania wdzięku małej damie, skrywa niewielkie wgniecenie w lalczynej głowie, powstałe zapewne podczas któregoś z licznych, dawnych upadków.
Nie miałam pojęcia, że widząc po latach moją zabawkę w tak doskonałej formie i pięknym odzieniu, tak się wzruszę.
Tymczasem otrzymałam ofertę ubrania, przez kuzynkę, kolejnej lali.
Dla mnie to oferta nie do odrzucenia :-)

Ulu! Dziękuję!!!

1 komentarz:

  1. Post niby o lalce a tak pięknie opowiedziałaś o dziadku. Myślę, że był wspaniałym człowiekiem, a losy ludzi czasem tak dziwnie się układają...

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń