piątek, 6 września 2013

Wygrałam !

Na Strychu Pani Misiowej był konkurs na imię dla pluszowego misia.
Zaszalała i nazwałam - wespół z inną miłą panią. Miś jest teraz dwojga imion ;-)
Za "Bazylego" dostałam prezencik: stalówki do kaligrafii.
Pogrzebałam więc w czeluściach sepetów i wyjęłam obsadkę do stalówek - prawdziwą, należącą kiedyś do mojego dziadka.
 Używałam jej w dzieciństwie do nauki kaligrafii (tak, tak - na początku edukacji pisaliśmy w mojej szkole stalówkami, mimo, że do dinozaurów się chyba nie zaliczam.) Nasza pani wychowawczyni bardzo dbała o naukę pisma. Z czasem przechodziliśmy na wieczne pióra. Pisanie długopisem przed klasą piątą było niedopuszczalne, a i potem niemile widziane.
Ponieważ era piór na naboje dopiero się zaczynała, a wieczne pióra potrzebowały uzupełniania atramentu przez zassanie go tłoczkiem lub przyciskaną gumką, każde z dzieci raz na rok dostarczało do klasy kałamarz atramentu. Stał sobie taki dyżurny zasobnik na biurku naszej pani i każdy potrzebujący miał prawo podejść i zassać. Nikt nie zgłaszał pretensji, że jego kałamarz lepszy i tylko jemu przynależny. I w takich drobiazgach uczyliśmy się współpracy.
Dodatkowo mieliśmy zwyczaj, że na ostatniej lub przedostatniej lekcji każdy kto nie zjadł śniadania przyniesionego z domu, a wiedział, że do końca lekcji już nie zje wołał: "kto chce?". Mimo, że raczej wszyscy te śniadania z domu mieli, zawsze znalazło się kilku chętnych chłopaków, którzy te zasoby "niszczyli" z własnym pożytkiem.
Pamiętam też zebranie w szkole moich dzieci u zarania ich edukacji, kiedy pani wysypała na stół zawartość kosza na śmieci. Było tam kilkanaście domowych śniadań. Z drugiej strony, wiedziałam, że w tej klasie jest dziewiątka dzieci, których rodziny żyły z zasiłku i dostawały w szkole darmowe śniadania opłacane z komitetu rodzicielskiego i obiady opłacane przez mops. Dla niektórych prawdopodobnie było to całodniowe jedzenie.
Dzieci wyrzucały jedzenie, bo nikt tych dzieci nie nauczył szacunku do jedzenia, podobnie jak nie nauczył sztuki dzielenia się z innymi...

6 komentarzy:

  1. Mam słabość do piór, aczkolwiek posiadam taniochę, nic ekskluzywnego. Lubię pisać ręcznie.

    Piękne mieliście zwyczaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię pisać, ręcznie, tyle, że takie czasy, że nie ma czego. Ze znajomymi, do których kiedyś słało się listy piszę teraz maile. Zostają jedynie kartki na święta i urodziny...
      A zwyczaje? No cóż, wszystko zależy od wychowania i przykładu, to zaś nie kosztuje wiele.

      Usuń
    2. A zaopiekujesz się moim Watermanem? już z nowej epoki, na naboje.

      Usuń
  2. Jakbym czytala o sobie, najpierw olowek, pozniej stalowka w obsadce i do samej matury wieczne pioro. Dzieki temu mam naprawde ladny charakter pisma. Ale takie czasy nastaly, ze recznie pisze sie coraz mniej. Szkoda, bo uwielbialam korespondowac i pisywalam z wieloma osobami, rowniez na swiecie.
    Wyrzucanie chleba u mnie w domu byloby swietokradztwem, chleb sie bardzo szanowalo, nie to, co teraz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że dotarły tak szybko i są całe. Ta obsadka jest piękna, sama bym taką chciała, niestety żadna się nie zachowała w domu. Zazdroszczę nauki kaligrafii w szkole. Moi rodzice też się jej uczyli i moja mama ma piękne pismo, a ja dopiero teraz nad tym pracuję. :D

    A jeśli chodzi o naukę dzielenia się... To w moim L.O. był taki zwyczaj, że gdy ktoś wyciągał z torby cokolwiek do jedzenia, to najpierw pytał, czy ktoś nie chce kawałek... Czasem jedną kanapkę jadło pół korytarza. Niestety, kiedy spotykałam swoich szkolnych znajomych po latach, ze smutkiem muszę stwierdzić, że życie zdążyło nauczyć ich twardego egoizmu... Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja ze stalówkami zawsze miałem problem,wyginały mi się,chodziłem zawsze umazany atramentem.A charakter pisma-codziennie inny:)Początek lat pięćdziesiątych.Pisało się często rysikiem na kamiennej tabliczce,liczyło się na liczydłach.Lekcja zaczynała się"Ojcze nasz".Siedziało się w masywnych,poniemieckich ławkach z otworem na kałamarz i płytkim wgłębieniem na przybory do pisania.Siedziało się grzecznie z rękami założonymi do tyłu.Obowiązkowo granatowe fartuszki,białe kołnierzyki.
    Tornistry były z tektury.Latem na przerwach obowiązkowo wszyscy opuszczali szkołę.Na przerwach grało się w"szajbe",albo biegło do pobliskiej piekarni po bułkę z marmoladą.Za rozrabianie w szkole otrzymywano karę cielesną,bicie linijką lub piórnikiem("łapy").Baliśmy się szczególnie kierowniczki,która miała dębową listwę-ale piekły dłonie,pamiętam.Ale była to wspaniała kobieta,zasługiwała na wielki szacunek(dożyła 105 lat).Nauczyciele byli darzeni szacunkiem.Na lekcjach panowała dyscyplina.A w obecnych czasach...:((Miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń