sobota, 21 września 2013

Sobotni poranek, czyli bardziej zielona trawa

Są dni, w które wykonując po raz milionowy te same czynności, sprzątając dokładnie ten sam bałagan, co wczoraj i miesiąc temu zastanawiam się, czy dobrze mieć dużą rodzinę.
Nieustanny ruch, rozmowy, tarcia, zabawy, nie kończąca się praca w kuchni, góry prania i prasowania, wszechobecny bałagan, który się "sam robi" i sprzątanie, sprzątanie... W kuchni zawsze się kręci ktoś, kto akurat pije, albo zgłodniał w godzinę po obiedzie, albo szuka jakiegoś "cosia", sam nie wiedząc jakiego, albo obiera marchewkę, albo myje właśnie owocki, na które ma chęć... Do tego zwierzęta, które pojawiają i z wyboru, i z przypadku. Ruch, gwar i tylko rzadkie chwile ciszy i spokoju.
("Chleb" Karol Turski)
A potem odwiedzam kogoś, kto ma tylko jedno dziecko. W domu czyściutko, jednoosobowa młodzież zajmuje się sobą w swoim pokoju, w kuchni porządek, dla mnie nie osiągalny. Zazdrość mnie zżera. Zresztą dzieci może być więcej, ale każde "grzecznie" żyje własnym życiem. Posiedzę chwilę i cisza zaczyna mi dzwonić w uszach. Rozglądam się i za chwilę porządek, którego tak zazdroszczę staje się dla mnie objawem braku. Braku wzajemnych kontaktów, braku życia, braku ruchu.
Nagle okazuje się, że wolę ten domowy rozgardiasz, buty zostawione na środku przejścia, tornister rzucony przy schodach i kolejne okruchy na blacie w kuchni.
I nie chodzi mi w tym wszystkim o powiedzenie, że małe rodziny są złe (każdy ma taką jaką chciał, albo życie przyniosło), ani, że bałagan jest objawem szczęścia. Chodzi mi o to, że często patrzymy na innych i myślimy, że ich dom lub życie jest łatwiejsze i lepsze. Wydaje się, że czasami, że w małej rodzinie jest miej trudów codziennych, mniej zachodu, mniej starań, mniej hałasu i ciągłego tłumaczenia, co wolno, co należy, co jest zabronione.
Szukając wytchnienia porównujemy się z innymi. Z czasem dowiadujemy się, że jedynak potrafi sprawić problemy, a między dójką powstaje rozłam. Dociera do nas, że życie innych nie jest idealne.
A potem siadamy przy stole i nagle okazuje się, że w dużej rodzinie jest moc i radość i wzajemne oparcie.
I pyłkiem na wietrze okazują się wszystkie przyciemne problemy dnia codziennego. Bo one wszystkie miną, dzieci dorosną, a RODZINA pozostanie.
I dlatego można czasem popatrzeć w tę stronę, gdzie trawa wydaje się bardziej zielona, potem jednak trzeba wrócić do własnej - do jej pielęgnowania i radości zbiorów...


12 komentarzy:

  1. Co by nie powiedziec, jedno jest pewne: Rodzina to MOC!
    Serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce rośnie, kiedy człowiek dostrzeże, co można razem :-)

      Usuń
  2. Bo nam zawsze się wydaje że gdzie nas nie ma tam lepiej ale to tylko mrzonka. Chwila słabości i tylko to bo wszędzie są jakieś problemy, lepiej żyć w swojej rodzinie i zadbać o ten trawnik należycie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek długo uczy się dostrzegania własnego szczęścia - ważne, że to następuje. Potem można się już cieszyć wszystkim.

      Usuń
  3. Moim zdaniem nie ważna ilość
    a więź jaka w rodzinie panuje,która mimo wszystko scala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, jednak dostrzegam, że coraz częściej dziecko rodzicom przeszkadza - ma siedzieć cicho i zajmować się sobą. Wszędzie w koło promuje się rodziny z 1 dzieckiem lub bezdzietne - dzieje się to w różny sposób. Niedawno natknęłam się na artykuł w którym autor pięknie wykładał ile można zaoszczędzić pieniędzy nie mając dziecka, z równoczesnym podsunięciem, jak można je spożytkować.
      Nie czarujmy się - coraz częściej rodziny z więcej niż 2 dzieci są w społeczeństwie widziane jako coś dziwnego i nienormalnego. W kamienicy koleżanki zamieszkała rodzina z 8 dzieci. Ludzie, jak się dowiedzieli byli oburzeni, próbowali nawet wpłynąć na właściciela żeby ich nie było. A potem był szok - ósemka grzecznych dzieci mówiących wszystkim dzień dobry, zachowujących się cicho i grzecznie. Ale uprzedzenia były.

      Usuń
  4. Między brudem a bałaganem jest zasadnicza różnica.Lepiej się kochać w bałaganie,aniżeli zrzędzić i czepiać się wszystkich,tak jak ja do pewnego czasu czyniłem.Dzieci za kilka lat nie będą pamiętały czy w domu było posprzątane,tylko jak miło spędzały czas z rodzicami,rodzeństwem i dziadkami.
    "www.youtube.com/watch?v=DBFPtICPvDE"
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Też do niedawna zrzędziłam i doszłam do podobnych wniosków - dzięki dzieciom.
    Chociaż przyznaję, że często się męczę mając "wszystko wszędzie", a nie na swoim miejscu. Całe szczęście, że dzieci rosną, a bałagan maleje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach PRL-u miałem za sąsiadów rodzinę wielodzietną-trzynaścioro dzieciaków.Ojciec nadużywał alkoholu do czasu gdy dostał zawał serca.Strach przed następny zawałem spowodował,że stał się innym człowiekiem.Skorzystała na tym cała rodzina.Dzieci są teraz porządnymi ludźmi.
      Natomiast obecnie w pobliżu zamieszkuje rodzina wielodzietna-dziewięcioro dzieci.Mamy na naszej ulicy z nimi problemy.Kradną,niszczą samochody,piją.Kilkoro zabrało"państwo"pod swoją opiekę.

      Usuń
    2. Czyli jednak bardzo wiele zależy od rodziców - od poświęconej uwagi i czasu, choć czasem materia bywa oporna...

      Usuń
  6. Ja jestem jedynaczką, dom rodzinny był spory, a nas z rodzicami tylko troje. Była cisza, spokój i przestrzeń. Z dalszą rodziną raczej bliskich kontaktów nie utrzymywaliśmy, znajomi też rzadko przychodzili. Było pusto, czysto i schludnie. Nie tęskniłam i nie tęsknie za ludźmi. Było dobrze. Mój narzeczony za to wychowywał się wśród ludzi, przy licznej rodzinie-dalszej i bliższej. Dom zawsze pękał w szwach, było pełno, głośno i gwarno. Teraz mieszkamy sami, w małym mieszkanu, tylko we dwoje(nie licząc zwierząt)Ale do tej pory nie potrafię się odnaleźć w tej materii, kiedy odwiedzamy jego rodzinny dom. Mam wrażenie jakby ci wszystky ludzie wysysali ze mnie energie, w głowie huczy, a ręce mi drżą...To dla mnie coś zupełnie nowego, obcego, innego.
    Jeśli zaś chodzi o czystość. Ja jestem maniakiem sprzątania, odstresowuje się w ten sposób. Ciągle coś ścieram, odkurzam i zmywam. Ale nie powiem, żebym to z domu wyniosła;) Przyszło samo. Natomiast u kogoś nieco kurzu mi nie przeszkadza. Rozumiem, że można nie mieć czasu, chęci. Ludzie mają inne priorytety, inne obowiązki, mają dzieci. Nie oceniam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy poszłam "na swoje" mieszkałam kilka lat sama i przywykłam, że rzeczy leżą tam, gdzie je odłożę. Gdy dzieci były małe ciągle wszystkiego szukałam, a i dziś gdy są nastolatkami potrafią kłaść wszystko wszędzie.
      Czasami i ja mam dość naszego gwaru, jednak, gdy jestem dłużej w domu gdzie jest cicho - zaczyna mi brakować moich pleciug...
      Najważniejsze polubić co się ma.

      Usuń