czwartek, 19 września 2013

Kto wychowuje nasze dzieci?

Zaczął się sezon szkolnych zebrań "organizacyjnych" dla rodziców.
Tradycyjnie dowiadujemy się ile trzeba zapłacić za ubezpieczenie dzieci, ile "dobrowolnego" datku dla komitetu rodzicielskiego, bez którego żadna bezpłatna szkoła nie jest w stanie funkcjonować.
Od kilku lat trzeba podpisać jakieś zgody: na klasowe wyjścia ze szkoły, na udzielanie dziecku pierwszej pomocy, na robienie zdjęć i milion innych. Papierkologia, papierkologia...
Co roku trzeba też wysłuchac jaki jest obecny system oceniania, a potem się podpisac się się wysłuchało. Znów papiery.
Mam wrażenie, że pod tymi stosami makulatury niknie gdzieś dziecko. Nauczyciele bronią się od wszelkich skutków obcowania z młodzieżą. A ta, z roku na rok, jest coraz bardziej pomysłowa i świadoma swej bezkarności. Do tego dochodzi, czasami dla mnie szokujące, podejście rodziców i w efekcie mamy... powitalną wizytę policji w szkole.
Właśnie weszliśmy w nowy etap nacisku na młodzież.
Podejrzewam, że w różnych szkołach, bedzie się to działo przez cały rok szkolny, ja natomiast miałam szczęście do takiego poczatku.
Otóż, funkcjonariusze rozpoczęli rok szkolny od objaśnienia rodzicom w jakich wypadkach mogą/muszą interweniować.
Kiedyś, gdy się kilku łebków, z buzującymi hormonami, pobiło po lekcjach, a przekroczyli normy "łagodnego udowadniania swoich racji" najpierw interweniował dyrektor szkoły, potem wzywał rodziców, a ci byli obowiązani do wywarcia stosownej presji na dziecko. Dziś nikt się nie bawi w takie niuanse - w takich wypadkach ma interweniować służba mundurowa!
Złapanie nastolatka z papierosem w garści, albo nie daj boże w stanie wskazującym coś więcej od wypicia coli lub w stanie "odlotu" - powinno skutkować interwencją policji. Która to, oczywiście, podejmie stosowne kroki w stosunku do PATOLOGICZNYCH rodzin.
Weszliśmy w jakieś błędne koło: kto chce utrzymać rodzinę musi pracować - oczywiście poziom zarobków jest taki, że w większości rodzin muszą pracować oboje rodzice. Poza przedszkolem i szkołą podstawową, która zapewnia opiekę także po lekcjach nie ma (przynajmniej u mnie) szkół dla nastolatków, które zajęły by się nimi po skończonych zajęciach. Nastaje dla małolatów WOLNOŚĆ!
Są oczywiście dzieci grzeczne, które po lekcjach wrócą do domu i grzecznie zajmą się nauką, jednak nie czarujmy się - sporo młodzieży nie kwapi się do powrotu do pustego domu. Jest to wiek, w którym ogromnie ważne jest życie towarzyskie i zdanie rówieśników. Równocześnie budzi się w dzieciakach pęd poznawania rzeczy nowych i zabronionych, co przy braku kontroli i dostatecznego wychowania może dawać skutki opłakane.
Wniosek?
Rodzice nie wychowują lub wychowują nie dostatecznie, zagubieni w galopie dnia codziennego, licząc cichutko na to, że wspomoże ich szkoła. Szkoła nie wychowuje, lub robi to także w sposób pobieżny (główny ciężar jej działania to nauka i niewielki poza nią kontakt z uczniem), przyjmując założenie (zresztą słuszne), że główny ciężar wychowania spoczywa na rodzicach. Nie dając sobie rady z zachowaniem dzieci, nie mając oparcia i poparcia w rodzicach szkoła posiłkuje się policją. Ta oczywiście także nie wychowuje, bo jej zadaniem jest reagować na skutki wybryków młodych, a nie wchodzić w przyczyny. Oczywiście w wyniku kolejnych działań tych organów możemy nagle obudzić się w sądzie rodzinnym, czy też dla nieletnich, a następnie, o co ostatnio coraz łatwiej, stracić dziecko na rzecz "placówki opiekuńczej", która z całą pewnością dziecka nie wychowa.
Kto więc wychowuje nasze dzieci?

8 komentarzy:

  1. Zasada jest prosta: Jeżeli dziecko ma świetne wyniki w nauce i zachowuje się wzorowo, to bez wątpliwości zasługa szkoły. Kiedy uczy się słabo i zachowuje się źle, to na pewno wina rodziców. Szkoła typu "spółka z ograniczoną odpowiedzialnością".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje dzieci to się w ogóle wyśmiewają z różnych szkolnych prezentacji uzdolnionych uczniów. Z wszelkich popisów wokalno - muzyczno - tanecznych, językowych i sportowych, które szkoły przypisują sobie, podczas, gdy dzieci uczą się wszystkiego poza szkołą, często za ciężkie pieniądze rodziców. Dobrą szkołę poznać dopiero po podejściu do dziecka, które ma problemy z nauką. Dziecko, które się dobrze uczy - poradzi sobie w każdej szkole. Szkoła jest wtedy dumna z siebie. O dziecku, które ma problemy z nauką rodzic może jedynie usłyszeć "proszę coś z tym zrobić".

      Usuń
  2. "PATOLOGICZNYCH rodzin.
    Weszliśmy w jakieś błędne koło: kto chce utrzymać rodzinę musi pracować - oczywiście poziom zarobków jest taki, że w większości rodzin muszą pracować oboje rodzice."

    Czyli jakby w domu siedział rodzic to dla nastolatka byłby wymarzonym towarzyszem do rozmowy, do zabawy i do spędzania czasu? Bzdura. Zresztą rodziny, gdzie oboje rodziców pracuje są rzadziej patologiczne od tych, gdzie matka pracy znaleźć nie może z różnych powodów, np. została zwolniona za pijaństwo. Wcale nie chodzi o to, że dom jest pusty. Nawet jak jest pusty to można zaprosić znajomych i grać w gry. Dzieci chętnie wrócą do domu, kiedy będzie na nich czekać komputer, konsola do gier. Czyli możliwość przyjemnego spędzenia czasu, a nie wychowywanie ze strony matki. Nastolatki przechodzą bunt i często mają swoje zdanie na różne tematy. Każdy musi sobie sam wyrobić własne ja. Gadanina rodziców nic nie pomoże, kiedy dziecko się buntuje. Tylko jeszcze bardziej nakręci do większego buntu i zniechęci do siedzenia w domu przy rodzicach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednym słowem - wszystko w porządku i nie wtrącajmy się w młodych? Cóż za nowatorskie podejście, bo moje doświadczenie uczy, że dobrze jest wiedzieć, czy dziecko odrabia zadania, pomóc w nauce temu, kto ma z nauką problem, wiedzieć z kim się dziecko zadaje i dokąd chodzi. Zajmować przynajmniej częściowo dziecku czas wspólnymi zajęciami. Dzieci, które mają zupełny luz czują się po prostu niepotrzebne, albo obojętne - zdanie pedagoga szkolnego. Dzieci, którym narzuca się pewne rygory czują, że się o nie dba - buntują się, ale czują rodzicielskie starania - zdanie dzieci! Sama nie wiem, czy lepsze granie całymi godzinami na komputerze, czy przebywanie w wątpliwym towarzystwie, gdzie jednak wykształcają się jakieś wzajemne relacje społeczne.
      Moje dzieci nie raz użalały się nad rówieśnikami - "no wiesz, bo on/ona to nawet z rodzicami porozmawiać nie mogą". Czyli jednak gadanie z dorosłymi ma swoje znaczenie. Od rodziców zależy, czy będą przemówienia, czy dialog.

      Usuń
    2. Masz dużo racji w tym co piszesz. Zainteresowanie powinno być i jest ważne, ale nie tylko takie pojawiające się wtedy, kiedy dzieje się źle. A jak pisze się o wychowywaniu to główną wagę przykłada się do tego jak dziecko karać. A właśnie dobrze jak dziecko czuje, że rodzic nie jest przeciwko niemu. Reagowanie tylko na to co złe żeby ukarać i robienie pogadanek wywołuje jeszcze większy bunt. Nawet może zachęcać takie dziecko o którym wspomniałaś (takie, któremu brakuje uwagi rodziców) do złych zachowań, bo dzięki takim zachowaniom rodzic się dzieckiem zaczyna interesować. Jak wszystko jest dobrze to zainteresowania nie ma. Również pewnych rzeczy nie można wbijać dziecku do głowy na siłę, bo dziecko też chce mieć swoje życie, ma swoje oczekiwania i marzenia i niekoniecznie takie jakie rodzic sobie wymarzył. Wychowaniem nie zaprogramuje się człowieka takiego jakiego sobie wymarzyliśmy. Dzieci też są różne, mają różne potrzeby i nie na każde tak samo zadziała ten sam schemat postępowania.

      Usuń
  3. "Kiedyś, gdy się kilku łebków, z buzującymi hormonami, pobiło po lekcjach, a przekroczyli normy "łagodnego udowadniania swoich racji" najpierw interweniował dyrektor szkoły, potem wzywał rodziców, a ci byli obowiązani do wywarcia stosownej presji na dziecko."

    Takiej presji, że dziecko zostało pochwalone, że się nie dało koledze i tyle. Często rodzice się cieszyli, że ich dziecko potrafi się bić i bronić. Ten kto doniósł o bójce albo się poskarżył, że został pobity był tym złym donosicielem. Obecnie przemoc i jej ofiary są traktowane poważniej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpoważniej to traktował dzieci J.J Rousseau - wielki autorytet wychowawczy, który proponował oddawanie dzieci na wychowanie do domów dziecka. Sam zresztą tak zrobił! Dziś jest wielkim autorytetem w dziedzinie wychowania swobodnego - wychowania przez przeżywanie. Wg niego dziecko powinno się uczyć na własnych błędach - niech mi tylko ktoś powie, kiedy wyciągnie właściwe wnioski człowiek zaczynający palić, pić lub ćpać w wieku lat nastu? Albo taki, co dla zabawy kradnie w sklepach, czy po prostu dokucza innym dzieciom? Ten ostatni może wyciągnie wniosek, gdy trafi na silniejszego od siebie i wtedy z płaczem poleci do mamusi, która wezwie policję do chuliganów, którzy pobili jej syncia.
    Nie uważam, by niepoważnym było potraktowanie przemocy przez rozmowę z rodzicem, a w razie braku reakcji łebka, przez system kar i nagród.
    Dziś procedura jest jednoznaczna - interwencja policji = wniosek do prokuratury = sprawa w sądzie = placówka wychowawcza lub odebranie dziecka rodzicom. To ostatnie dzieje się coraz częściej, przy czym KAŻDY psycholog powie, że odebranie dziecka z domu to krzywda, a po drugie owe placówki są producentami prawdziwej patologii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Rousseau - wielki autorytet wychowawczy" Buhahahaha! Ciężko mi w to uwierzyć... Akurat rozważania na temat wychowania mu nie wyszły. Nie wiem co to miało być za oddzielanie dzieci od wiedzy przodków i kazanie im odkrywania tego samego samodzielnie na nowo. Społeczeństwa tylko by się przez to uwsteczniły. A jego obłuda była porażająca. Chciał narzucić matkom obowiązek karmienia małych dzieci, a nie wynajmowania nianiek do karmienia co wtedy było bardzo popularne (kiedyś bogatsze matki nie czuły obowiązku zajmowania się dzieckiem tak jak dzisiaj, czy karmienia piersią, chociaż obecnie też się wynajmuje niańki, ale chyba nie takie co też karmią piersią zamiast matki), ale sam "problemu" się pozbył i swojej kobiety też dziećmi nie zamęczał. Obcym to myślał, że może dyktować co robić. Ale sam nawet nie wierzył w sukces swojego pomysłu. Nie proponował oddawania dzieci do domów dziecka tylko oddawania chłopców pod opiekę opłaconego mężczyzny, a jak to niemożliwe to ojcom zalecał wyjechać z dzieckiem na wieś. Oddał dzieci do domu dziecka, ale dlatego, że uczucia tacierzyńskie były mu obce, a nie dla swojej ideologii. Wcale go nie obchodziło czy dzieciom będzie tam lepiej niż z nim, po prostu był wygodny i miał je gdzieś.

      Usuń