Zaglądam na swojego bloga i... szok. Nie pisałam od sierpnia? Niemożliwe!
A jednak, to prawda.
Dopadła mnie jakaś totalna niemoc i bardziej (lub mniej) realny brak czasu.
Lato przeszło bardzo pracowicie, wczesna jesień bardzo podobnie. Słoiki duże i małe napełniałam w tym roku, jak nawiedzona, a i tak nie wykonałam wszystkich założeń. Trochę z braku mocy przerobowych, trochę z braku miejsca na regałach, a trochę z braku czasu i pieniędzy. Bo żyjąc w mieście (tfu) i mając ogródek w którym zalega głównie piach, do słoików wkłada się warzywa i owoce, które darowują krewni i znajomi oraz te, które można tanio kupić na targach i giełdzie warzywnej.
Tylko, że z giełdy wszystko trzeba przywieźć.
I tu zaczynały się schody - Archanioła więcej tego lata nie było, niż był, a samochodu razem z nim. Ostatecznie pełne półki na regałach i brak miejsca na stawianie nowych, przeważyły, odpuściłam sobie dalsze przetwórstwo domowe. Teraz z całą przyjemnością wyciągamy kompoty, syropki, i konserwowe dodatki do kanapek.
Odkąd skończyło się przetwarzanie i prace w ogródku, zajmowałam się trochę szyciem, trochę odnawianiem jakichś szczegółów domowych,a wreszcie stwierdziłam, że czas na jakieś inne zajęcie.
Pracy na etat szukam już dawno, z marnym skutkiem. Na szczęście udało mi się załapać na 2 - 3 godziny dziennie do domu kultury. O dziwo, znaleźli się chętni, by uczyć się języka rosyjskiego. Jestem z pokolenia, na którym wymuszano naukę tego języka (czemu długo staraliśmy się opierać), jednak jakieś jedenaście, a może dwanaście lat nauki odcisnęło piętno. Dawno temu, uczyłam tego języka w szkole podstawowej - zabrakło rusycystek, a ja ponoć zdolna byłam - więc uczyłam. Uczniowie, których czasami spotykam wspominają, że lubili mnie za jasne tłumaczenie i ciekawe lekcje.
Jakieś dwa lata temu, zupełnie przypadkiem zainteresowałam się filmami rosyjskimi. Wiecie, jak to jest - oglądacie coś na youtube, obok wyświetlają się propozycje innych filmików, klikacie w coś, a potem w coś innego... I tak dotarłam do jakiegoś kryminału, który nie miał polskiej listy dialogowej. Myślę sobie - spróbuję. I ku swemu zdumieniu, obeszło się bez tłumacza. Oczywiście, gdyby ktoś kazał mi dosłownie przetłumaczyć nazwy związków chemicznych (jak to w kryminale), jakieś teorie fizyczne, czy filozoficzne - poległabym, ale na szczęście to nie przeszkadzało, by zrozumieć fabułę filmu. Po pierwszym filmie był drugi, potem trzeci. Potem okazało się, że łatwo znaleźć przyjemne dla widza "filmy dla babów" (to określenie kuzynki na melodramaty i komedie romantyczne). Najlepiej jednak ogląda się kryminałki, zwykle z drugim, a czasami z trzecim dnem, często trzymające w niepewności do ostatniej minuty.
Przeklinając w przeszłości przymus nauki języka zaborcy i okupanta nie przypuszczałam, że kiedyś będę dla rozrywki oglądała filmy w tym języku.
Jak mówił dawno temu mój kolega: język wroga trzeba znać. I doskonalić go. Nawet (a może zwłaszcza), gdy nastanie czas poprawnych z nim układów. Oby.
Możliwe, że zaczęło się od tego:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz