Okrutna.
Niemiłosierna...
Ziemia przesuszona na pół metra - na pewno, a głębiej - nie chciało mi się sprawdzać.

I co?
NIC.
Za KAŻDYM razem wietrzyk rozwiewa wodne kłębowisko, a my i rośliny musimy obejść się smakiem.
Tak samo było wczoraj. Co prawda, jedna pani w sklepie mówiła, że idzie ochłodzenie i deszcze, ale kto by w to wierzył. Ludzie już dawno opowiadali takie bajki.
Poszłam sobie wczoraj wieczorem na próbę chóru (nie wiem, czy pisałam, że od kilku lat śpiewam sobie sopranem), słońce grzało jak dzikie, niebo błękitne pokazało kilka skłębionych chmur, ale pomiędzy nimi żarzył się czysty błękit, a najmniejszy szmer wiatru nie zapowiadał, że cokolwiek może się zmienić. Termometr pokazywał W CIENIU dużo więcej niż 30 stopni C. Jednym słowem, idąc marzyłam by jak najszybciej znaleźć się w cieniu, lub chłodnych murach.

A w niebie ktoś odkręcił wąż strażacki. Gruchnęło o szyby chcąc nas przestraszyć. Ulewa była taka, że wszyscy rzucili się do okien, żeby paść oczy dawno nie widzianym widokiem.
DESZCZ!
Trochę mniej radośnie zrobiło się dwie godziny później, bo temperatura spadła do 15 stopni, wiatr dalej wiał zacinając deszczem. Na szczęście wszyscy, którzy mieli samochody ochoczo podjęli się odwiezienia nieodzianych towarzyszy do domów.
Dziś mamy miły chłodek i pochmurne niebo, rokujące, że jeszcze popada.
To dawno zapomniane odczucia. Niechby tak choć z tydzień popadało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz