niedziela, 24 maja 2015

Film "dla babów"

Wiadomo, że w filmach "dla babów" on kocha, ona nie kocha, ona myśli, że on nie kocha, a on kocha... Ważne żeby na końcu on i ona wreszcie się spotkali i żyli długo i szczęśliwie.
O fenomenie powodzenia takich filmów pisano już prace doktorskie, książki, a może nawet jakiś psycholog otrzymał tytuł profesora...
Ale wbrew pozorom, ja nie o tym. To znaczy - o tym, ale z innej perspektywy.
Wiadomo, że jak wreszcie ona kocha i on kocha, to biorą ślub, zamieszkują w białym domku nad morzem, albo ścielą sobie jakieś inne przytulne gniazdko, a potem zaczyna się codzienne życie, obiadki, wynoszenie śmieci, pranie skarpetek i takie tam romantyczne czynności. Od zasobów kieszeni (pracy) zależy jak codzienne życie się ułoży, bo wiadomo, że niedoprane skarpetki i nie wyniesiony kosz na śmieci zabiją z czasem najbardziej romantyczne porywy.
Dochodzę już do sedna.
Obejrzałam sobie wczoraj (po podaniu obiadu i upieczeniu ciasta) lubiany przez panie film, sprzed dwunastu lat, "Pod słońcem Toskanii".
Rozwiedziona Amerykanka rusza w podróż po ślicznych zakątkach Toskanii, kupuje stary dom, który musi wyremontować, co nie obywa się bez perturbacji, poznaje przystojnego Włocha, z czego nic nie wychodzi, a na końcu poznaje jeszcze kogoś, co daje nadzieję na szczęście...
Skupmy się jednak na remoncie 300 letniego domu. Kilka miejscowych ekip poddaje się na starcie, w dodatku są drodzy. Właściwie wykonuje pracę dopiero kilku oberwańców w różnym wieku. Polacy.
Zbieranina panów, z których chyba żaden nie jest budowlańcem i specjalistą od renowacji zabytków, przywraca dom do dawnej świetności.
Potrafią.
Znalezione obrazy dla zapytania pod słońcem toskanii
Niektórzy z tych oberwańców są dobrze wykształceni,. Na obczyźnie są niczym
A przy tm są "tylko biednymi Polakami, którzy nic nie mają". Przynajmniej taka opinie słyszy młody chłopak, który zakochuje się z wzajemnością w miejscowej dziewczynie i chce się z nią ożenić.
Tym jesteśmy na obczyźnie. Tak widzi nas zachód Europy - jak stado biednych oberwańców.
I bądźmy szczerzy - mają rację.
Przecież jeżeli ktoś wyjeżdża z własnego kraju za chlebem, a nie jest wybitnym specjalistą w jakiejś dziedzinie, na którego czeka dawno umówiony kontrakt, ma ze sobą walizkę i dwie ręce.
Znalezione obrazy dla zapytania pod słońcem toskanii
Amerykanka wstawia się za biednym Polakiem
Nie ma nic. Jego poparcie, obrona, zaplecze, dom, rodzina, siła, zostają daleko za nim.
Skoro wyjechaliśmy za chlebem, w domyśle, - nie mogło tego majątku zostać za wiele, więc jesteśmy postrzegani, jak w owym filmie. Nie szkodzi, że większośc pracuje lepiej, szybciej i wydajniej od miejscowych. Nie szkodzi, że mamy więcej spryty, zdolności, może inteligencji i umiejętności przystosowawczych.
Zaczynamy i tak od zera. Jesteśmy wyrwani z korzeniami. Wszystko, co bliskie, znane, życzliwe, zostaje daleko. 
Takiej szansy i "dobra" życzą nam niektórzy politycy.


Czasami nie trzeba wyjeżdżać do innego kraju. Wystarczy przeprowadzić się z jednego krańca Polski na drugi, by zatracić więzi łączące z innymi ludźmi, z ziemią, z przodkami, z krewnymi. Zaczynamy wtedy walczyć o tu, teraz i wyłącznie dla siebie. Nie tylko bez pamięci, że to ziemia przodków, o którą walczyli, i którą należy szanować, ale to także ziemia naszych potomków, o którą należy zadbać. Wybiera się prywatę i rozpaczliwe dążenie do pozornej wielkości i blichtru Europy, która nie będzie szanować nas, jeżeli sami nie będziemy szanować siebie - swojej historii i kraju, w którym powinniśmy móc zarobić na chleb powszedni. Z masełkiem i szyneczką.



dawne ziemie - wybierają trwałość i jasne zasady współistnienia

3 komentarze:

  1. Czasami dobrze jest zacząć od zera. Bo jak się nie spróbuje, to można być zerem do - za przeproszeniem - usranej śmierci. Wyjazdy za pracą, częsta zmiana pracy to żadna nowość dla takich Amerykanów. To, że myśmy się przyzwyczaili, że w jednej firmie się pracuje do emerytury, jest naszym przekleństwem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze jest zacząć od zera z wyboru, nie z przymusu, jak dzieje się to od lat, gdy za pracą wyjeżdżają ludzie zmuszeni do tego brakiem miejsc pracy we własnym kraju. Przez ostatnie lata pozbyliśmy się (sprzedali, zamknęli, zaorali) 97% państwowych zakładów przemysłowych, które po sprywatyzowaniu znikają z mapy.
    Nie mamy szans - jak Amerykanie na zmianę pracy we własnym kraju choć dawny socjalistyczny nawyk pracy w jednym miejscu, już dawno poszedł w niepamięć. Musimy wyciągać rękę do obcych i o tym traktuje mój tekst. (nie o tym, że zmiany są dobre).
    Nie każdy ma ochotę "zmienić pracę i wziąć kredyt". Są tacy, co po prostu chcą mieć pracę...
    U siebie, w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałaś, że 2gi z Polaków jest profesorem i czyta Miłosza, laureata nagrody Nobla. A remont robią porządnie, więc nie są 'niczym' tylko pracownikami.

    OdpowiedzUsuń