poniedziałek, 1 września 2014

Dlaczego ?

Dlaczego dzieci i młodzież nie lubią szkoły?
W niektórych przypadkach słowo "nie lubią" jest eufemizmem, oni szkoły wręcz nienawidzą!
Dlaczego?

Odpowiedź jest niesłychanie prosta. (pomijając przypadki szczególne i obiektywne trudności w nauce).
Bo w szkole jest po prostu nudno.
Lekcje w szkole w szeregu wypadków to strata czasu.
Nauczyciele nie przygotowują lekcji, prowadzą wykłady w sposób nudny, monotonny i niezrozumiały.
Bo sposób uczenia jest często odhaczaniem kolejnego punktu w programie nauczania bez najmniejszego wysiłku, by uatrakcyjnić sposób podania wiedzy.
Bo odkąd zawód nauczyciela się sfeminizował, a w naszej socjalistycznej rzeczywistości, zdeprecjonował materialnie, nauczyciele przestali uczyć z powołania, a zaczęli z przymusu.
Chociaż, jak mi się wydaje, status materialny nauczycieli poprawił się, odkąd przestaliśmy oficjalnie wyznawać socjalizm, to jednak stosunek nauczycieli do pracy, a uczniów i rodziców do nauczycieli, niewiele się zmienił.
Tu zaznaczam, że wyjątki godne szacunku na szczęście się zdarzają!!!
Przykłady nudnych nauczycieli znamy wszyscy, ale kilka przykładów:
Lekcja historii w gimnazjum: nauczycielka po wejściu do klasy i sprawdzeniu obecności, otwiera podręcznik danej klasy i nie wstając ani razu zza biurka, zerka do podręcznika, by w opowiedzieć uczniom nowy temat.
Nie ma tam żadnych ciekawostek, żadnych uzupełnień, nic, co przyciągnęło by ich uwagę. Nawet swoim obliczem nie przyciąga uwagi. Żeby choć machnęła ręką, wstała i usiadła, zrobiła kilka kroków.
Nic. Część uczniów przysypia, część zaczyna rozrabiać.
Strata czasu - można wszystko przeczytać z podręcznika w domu.
Lekcja wuefu w liceum: - Proszę pani, nie potrafię serwować (przerabiamy siatkówkę) czy może mi pani wytłumaczyć co mam zrobić, żeby to robić dobrze?
- Serwowanie powinnaś umieć już z gimnazjum, a skoro nie potrafisz, to musisz poćwiczyć.
(strata czasu - żadnej pomocy, żadnej porady, dziecko pozostawione sobie).
Lekcja matematyki w liceum: - Zrozumieliście, jak rozwiązać takie zadania? - Nie. - Kowalska, chodź do tablicy, będziesz robić. Kowalska idzie z nadzieją, że w trakcie rozwiązywania zadania zostanie jej wyjaśnione, to, czego wcześniej nie zrozumiała. - Oj, Kowalska, nie uważałaś, kiedy tłumaczyłam. Siadaj, jedynka.
Szok, strata czasu, głęboka niechęć.
Takich przykładów można pisać tysiące. Trzy powyższe pochodzą ze szkół moich dzieci.
Skąd ma się brać szacunek dla nauczycieli i chęć do nauki, skoro nauka jest TAKA NUDNA?
Gdzie są nauczyciele starej daty, których miałam szczęście spotkać chodząc do szkoły? Gdzie panie z matematyki, które tłumaczyły tak długo, aż ostatni tuman zrozumiał? Gdzie lekcje geografii, na które lecieliśmy z radością, bo było ciekawie, a pani zawsze powiedziała coś wesołego? Gdzie lekcje chemii, na których co lekcję pani robiła jakiś pokaz lub doświadczenie, a tajemnice wiązań chemicznych utrwalała ustawiając nas w różne konfiguracje, by pokazać, jak wiążą się ze sobą atomy. Było ruchu, śmiechu i skupiania uwagi, bo przecież trzeba było uważać, żeby się nie pomylić. Gdzie pani z muzyki, która wymagając od nas wiele, robiła wszystko, by oszlifować naszą wiedzę muzyczną, a na każdej lekcji działo się coś innego?
Uzupełnianie dzienników, pisanie sprawozdań, robienie statystyk, zajmuje nauczycielom i dyrekcji tyle czasu, że uczeń staje się do istniejącej biurokracji niepotrzebnym dodatkiem.
Dlaczego nauczyciele tyle czasu spędzają nad dziennikiem? Czy nie powinni przychodzić do klasy z gotowym tematem w głowie?
Można się buntować przeciwko niesprawiedliwości jaka spotykała kiedyś nauczycielki, bo chcąc uczyć musiały pozostać w stanie panieńskim, a wychodząc za mąż rezygnowały z zawodu.
Uważam, że zawód, od którego zależy cała przyszłość młodych ludzi wymaga poświęceń i jak najwyższej uwagi.
Celibat pań, powołanych do tego zawodu, miał głęboki sens: nie tylko ich głów nie zaprzątał dzisiejszy obiad dla rodziny, starania o własne dzieci i dom, ale miały one po zakończeniu godzin nauczania dość czasu, by poszerzyć swoją wiedzę i solidnie przygotować kolejną lekcję.
Dziś tylko nieliczni pozostają w pracy dłużej niż się od nich tego wymaga, a lekcje w domu przygotowują pasjonatki. Skrócony, w stosunku do innych zawodów, wymiar godzin pracy byłby absolutnie uzasadniony, gdyby pracownicy oświaty faktycznie resztę dnia wykorzystywali na działania ubogacające własną wiedzę i przemyślenia, jak uatrakcyjnić jej przyswajanie, podopiecznym.
Takie podejście do czasu pracy, po prostu nie zdało egzaminu. Może byłoby zasadne wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy z pozostawieniem takiej ilości godzin nauczania, jaka istnieje dziś? Siedzenie w szkole wymuszałoby działania korzystne i dla uczącego i dla ucznia.
Praca z dziećmi i młodzieżą to niezaprzeczalnie praca bardzo ciężka, tym bardziej należałoby poświęcić spędzone z uczniami godziny na efektywne ich wykorzystanie.
Możliwe też, że atrakcyjne podanie wiedzy spowodowałoby, że i trud pedagogiczny byłby mniejszy? Wszak uczeń zainteresowany lekcją, mniej sprawia kłopotu.

Wychowanie dzieci w domu i nastawienie ich do pracy w szkole to zupełnie odrębny temat...

A, jeszcze małe spostrzeżenie: jeszcze kilka lat temu pierwszego września, zebrani w szkole rodzice i uczniowie, rozpoczynali nowy rozdział nauki od odśpiewania hymnu państwowego.
Od jakiegoś czasu (mam wrażenie, że od 2010r) przestaliśmy uświadamiać uczniów w jakim żyją państwie i to, że dzięki przeszłym pokoleniom mogą się uczyć.
Dziś brakowało mi hymnu szczególnie - bo i czasy trudne i rocznica "okrągła"...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz