środa, 20 marca 2013

Francuski łącznik

Temat mi sam wyniknął z wczorajszego posta.
Bo my to ciągle się tam gdzieś na zachód obracamy.
Jakby było na co...
Ale skoro już drogą różnych skojarzeń do Francyji dotarłam, a brud baroku wychynął zza perfumowanych koronek, przypomina się niechlubna postać miłościwie nam nie panującego francuskiego króla Henryka de Valois.
We Francji toczono wtedy wojny religijne, a opisywany bohater także odegrał niejasną rolę w rzezi hugenotów w niesławną noc św. Bartłomieja w roku 1572, co od początku kładło się cieniem na jego elekcję na tron Polski.
Dwudziestodwuletni paniczyk którego matka czyniła starania, by wszyscy jej synowie zasiedli na królewskich tronach, dotarł do Polski po dwu miesiącach od elekcji.
Nie dlatego, że tak długo jechało się wtedy z Francji. Bo jechało się dużo krócej.
Nie dlatego, że orszak królewski liczył 1200 koni.
Dlatego, że najpierw nie bardzo chciał się rozstać ze swą faworytą w Paryżu, a potem dlatego, że po drodze wplątał się w kolejny romans w Lotaryngii.
Podróży nie ułatwiał orszak, w którym sporo miejsca zajmowały damy dworu, liczne bagaże i panie lekkich obyczajów, które ku "pożytkowi" dworaków zostały zabrane z Francji.
Funkcję króla, powinność i honor - po prostu miał w czterech literach.
No, ale wreszcie przybył.
I tu zgrzyt.
Fircyk, który miał własny dwór od ósmego roku życia, obsługiwany poza granice rozsądku, przyjeżdża do kraju z klimatem jakże różniącym się od łagodnego, do którego przywykł.
No i zupełnie nie do przyjęcia układy społeczne - szlachta równa sobie (przynajmniej w sprawach ważnych), król kontrolowany przez szlachtę i określający zakres królewskiej władzy?
A gdzie tu zachodni absolutyzm? Gdzie dworzanie podający nocnik?
I te polowania, w których nie miał ochoty brać udziału.
Za to ubierał się w sposób szokujący nawet współczesnych we Francji, mimo, że postać obwieszona klejnotami była rzeczą normalną. Jednak francuzikowi nie wystarczała zwykła biżuteria. Nosił kolczyki na sposób kobiecy i to często po dwa w każdym uchu, ubierał się przesadnie i nadużywał pachnideł.
Urządzane dla niego bale i turnieje nie zachęciły go do poślubienia królewny Anny Jagiellonki - to jeszcze można zrozumieć - była od niego starsza o jakieś trzydzieści lat.
Jednak nie licząc się ze swoją pozycją zabawiał się w swoich apartamentach z faworytami, a nawet sprowadzał tam prostytutki. Tego jak Wawel Wawelem jeszcze nie bywało!
Zygmuntowi Augustowi za złe brano małżeństwo z litewską latawicą, ale nigdy na polskim dworze nie uprawiano jawnej rozpusty.

Wiele się także mówiło nie tylko o królewskiej skłonności do pań lekkich, ale i o skłonnościach nieco innego kalibru. Kronikarze pisali, że nawet "włoskim ohydnym nałogom" nie przepuścił. Gdyby działo się to dziś, to nad Wawelem powiewałaby tęczowa flaga...
Na jego dworze sporo było mężczyzn malujących sobie twarz i ubierających przesadnie. Mówiło się, że pełnili role królewskich kochanków. Król zaś zmęczony nocnymi hulankami i nieznajomością języka, z nudów przesypiał całe dnie. W karty przegrywał spore sumy pobrane ze skarbu państwa.
[przypominam, że w Polsce skarbiec królewski (prywatny) był rozdzielony od skarbca państwowego!]
Przyjechał więc wybrany król w styczniu 1574 roku, w lutym został koronowany, namaszczony i jak każdy król złożył przysięgę na wierność krajowi, któremu miał od tej pory służyć.
Sprawy Polski nie interesowały go zupełnie. Nieustannie prowadził korespondencje z Francją - oficjalną i prywatną.
Tak też, w czerwcu, dowiedział się o śmierci swojego brata Karola IX króla Francji. Kilka dni później, nocą, w przebraniu kobiecym, w towarzystwie trzech dworzan - Uciekł!
Nie bacząc na złożone przysięgi, zaciągnięte długi, zobowiązania honorowe i namaszczenie na króla świętymi olejami, co było w tamtych czasach rzeczą ogromnej wagi.
Potem jeszcze długo zwlekał z decyzją o zrzeczeniu się polskiego tronu, ciągle obiecywał powrót.
Utracił go bezpowrotnie w maju 1575 roku.
Na szczęście dla Polski.
Bo po nim mieliśmy na tronie jednego z najznakomitszych naszych władców.
Ale to już zupełnie inna historia, którą też Wam niedługo opowiem...

2 komentarze:

  1. Ciekawa postać z tego Henryka Walezjusza była. Dla nas specjalnie się nie zasłużył, ale ze względu na elekcję opracowano coś w rodzaju konstytucji, czyli artykuły henrykowskie i musiał podpisać acta conventa, czyli prywatne zobowiązania. Byłby dobrym wzorem dla dzisiejszych polityków. Oni tez podpiszą wszystko dla władzy, a ich podpis też jest nie warty funta kłaków. Tak samo jak nie przestrzegają tego, co sami uchwalili. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polityk "wzorcowy", wijący się jak piskorz. Chyba jednak nie wszystko chciał i podpisał, skoro nawet koronację przerwał marszałek koronny domagając się podpisu zaprzysięgającego prawa dla protestantów.
    Dużo wziąć - mało dać, to ciągnie się za politykami przez wieki.
    I tak funta kłaków było warte każde jego słowo skoro zwiał cztery miesiące później - jak baba - dosłownie...

    OdpowiedzUsuń