niedziela, 9 września 2012

Łaciaty

To było tak:
Pijemy sobie z mężusiem poranną kawę napawając się ciszą - bo dzieci jeszcze śpią. Rozmawiamy sobie. Wstał najmłodszy, zaspany przeszedł po pokoju i wrócił do łóżka. Za chwilę wstał starszy, przytulił się do psa, zaczął do niego gadać, wreszcie poszedł go wypuścić na dwór samemu za nim wychodząc. Po jakimś czasie wrócił niosąc w rękach małe stworzonko. Otóż nasz kudłaty, wielki "Pan hrabia" zechciał zauważyć (chyba po raz pierwszy) istnienie kotów. W chwili niefortunnej dla kotki niosącej swoje kociątko. Kotka ponoć młodego broniła, ale wreszcie dała się przepłoszyć kudłaczowi. Syn w ostatniej chwili kociaczka z przepastnego pyska psiego wyciągnął. Przyniósł to zaślinione stworzonko do domu, pytając co robić. Pies został zamknięty, a kotek położony w miejscu porzucenia.

Długo czekaliśmy aż matka zabierze swoje dziecko. Kotka była, pokręciłą się, ale kociaczka nie zabrała. Może pachniał już tylko psem i ludźmi? Czekaliśmy dalej. Dopiero sroki przylatujące na pobliskie drzewo zmusiły nas do ratowania malucha przed ich zakusami. No i to problem. Czym takiego malucha karmić, co z nim robić? Zostawić ? - zginie. Na szczęście jest internet i informacje o karmieniu takich drobiazgów. Po burzliwych poszukiwaniach zakraplacza tudzież strzykawki (znalazły się na szczęście) przyrządziliśmy miksturkę z mleka i żółtka, które to po delikatnym podgrzaniu zostały podane maluchowi (doczytaliśmy, że karmić trzeba nawet co godzinę). Maleństwo zjadło i zasnęło i  tak już kilka razy  (po drodze obdarzając nas tym, co po jedzeniu zostawiają kotki z przeciwnej strony pyszczka). Teraz czeka mnie co najmniej kilka nocy z wstawaniem do karmienia malucha. Oby przeżył, bo jakoś szybko wtapia się w tło naszego domu. Teraz śpi wtulony w ręcznik, którym owinęliśmy butelkę z ciepłą wodą. ... i mleko mu się śni...

1 komentarz: