Chyba po sieci się rozniosła jakaś zaraza przeziębieniowa. Co wejdę na jakiś blog - to przeziębienie lub inne choróbsko. Mnie też dopadło. Wiem nawet kiedy, ale co to zmieni? Coś tam łykam, gardło pędzluję Dentoseptem A (ulga natychmiastowa), kurację wspomagam miksturką z kalanchoe otrzymaną od mamy mojego męża. Równie skuteczne, co obrzydliwe. Może się jakoś wykaraskam. Tymczasem siedzę, czytam, piszę i grzeję się przy kozuni, która dogrzewa nam cały dom przed odpaleniem co.
Kocurek także przyczynia się do ocieplenia mojego organizmu. Siada mi na kolanka i przyjemnie grzeje.
Zaczął już jeść mięsko. Czyni to z wyraźnym zadowoleniem, głośno upominając się o swoją porcyjkę, gdy dostaje tylko mleko.
Także kuweta zaczęła spełniać swoją rolę. Wgląda na to, że taki kotek ma wpisany program: "jak się da w czymś wygrzebać dołek, to potem trzeba w ten dołek włożyć rewers i opróżnić komory balastowe".
Od uzyskania dostępu do kuwety nie korzysta z innych opcji.
Dalej nie wiemy jak wytłumaczyć psu, że kotek jest niejadalny, nie służy do zabawy, gonienia i "mamlania". Boję się szkód nieodwracalnych na zdrowiu lub życiu kota. Zwłaszcza, że maluch ciągle się zmieści w całości w psiej paszczy.
Żeby się czymś zająć - na codzienne prace domowe nie mam siły - czytam sobie Anny Klubówny "Cztery panie Jagiełłowe". Polecam na długie jesienne wieczory.
A obiad? Dzieci wrócą to zrobią omlety. Nikt głodny nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz