sobota, 25 lipca 2020

Obiecałam napisać, jak udało się uratować Archanioła.
Najpierw jednak opowiem, dlaczego trzeba było go ratować.
W sierpniu, po wizycie u okulisty (trzeba było wymienić okulary, bo stare się rozpadły w pracy, a przy okazji zbadać oczy) okazało się, że na oku pokazała się narośl - do operacyjnego usunięcia.
Drugiego września ubiegłego roku Archanioł trafił do szpitala z rozpapraną, zranioną nogą i poziomem cukru szybującym pod niebiosa. Przysypiał i słabo kontaktował. Było to zaraz po jego powrocie z kolejnej firmowej wyprawy na drugi koniec Polski. Mógł zasnąć. Na zawsze.
Chirurdzy stopę Archanioła uratowali, choć przez chwilę istniało niebezpieczeństwo utraty. Z racji rany na stopie cukrzycowej Archanioł dostawał kroplówki z antybiotykami, a równocześnie zbijano mu poziom cukru insuliną. Lekarze z oddziału wewnętrznego powiedzieli, że trzeba to robić powoli.
Ale co tam - chirurdzy to majsterkowicze - czekać nie lubią. Kto ma pojęcie, wie, że gwałtowne skoki/spadki poziomu cukru prowadzą do porażenia nerwów. Tak. Nie tylko kończyn (mrowienie i słabe czucie w palcach i stopach), ale jak się okazało, nerwów jelita grubego także. Do tego doszło wyjałowienie jelit z potrzebnych bakterii za sprawą antybiotyków...
Tak zaczęły się  o g r o m n e  problemy.
Z cukrzycą Archanioł poradził sobie szybko - waży, mierzy, liczy, strzyka ile trzeba. Poziom cukru wyrównany.
Ale człowiek, który je musi też wydalać. A to okazało się niemożliwe. Perystaltyka jelita grubego była praktycznie zerowa. Zaczęły się ogromne bóle brzucha i beznadzieja - co robić?
Lekarka rodzinna wysłała na kolonoskopię. Termin mniej więcej za trzy miesiące. Jak żyć do tego czasu nie powiedziała...
Lekarka gastroenterolog z doktoratem, zapytała "to od ilu lat ma pan zaparcia ?" Archanioł tłumaczy, że niedawno, dopiero co, że cukrzyca, antybiotyki, itd. Bóle brzucha nie do zniesienia. "To może pan pójdzie do psychiatry?..." Ta porada kosztowała jakieś 170 złotych.
Narośl na oku rosła i ciemniała. Nie było szans na położenie się na okulistyce z powodu jelita.
Potem była kolonoskopia w prywatnej przychodni. Tym sposobem dowiedzieliśmy się, że Archanioł nie ma żadnego raka, martwicy, nieżytów, skrętów i czego tam jeszcze. Ta wiadomość była warta wydanych dziewięciuset złotych.
Dalej nie wiadomo było - jak żyć? Noce nie przespane, Archanioł zwijający się z bólu, a czasami wręcz płaczący. W grudniu była wizyta u pana profesora. Takiego, co to większość innych lekarzy i znających go ludzi przyklęka co najmniej na jedno kolano.
Pan profesor spojrzał na dokumentację medyczną i wyniki badań (wszystko w normie, jak u zdrowego człowieka, łącznie z markerami nowotworowymi, bo takie zalecił lekarz od kolonoskopii), pomyślał chwilę, podrapał się w czoło i na pytanie: "jak żyć?" (to znaczy co zrobić, żeby się w naturalny sposób wypróżnić, bo ni chu-chu nic się nie da, za to brzuch boli do zawścieku) powiedział: "przeczekać". Ta rada była warta 250 złotych. Jednak coś w niej było, bo mimo wycia po nocach, po tygodniu się udało. Raz. I znów od początku... Tydzień za tygodniem bez zmian. Archanioł bojący się jeść cokolwiek, bo jak się je, to trzeba wydalać... Narośl na oku rośnie i jest coraz straszniejsza. Zdecydował się na wizytę na okulistyce; powiedzieli, że oko do usunięcia, ale - trzeba z tym do Krakowa (tylko tam jest onkologia okulistyczna na południe Polski). Po drodze była akupunktura, fizjoterapeutka z masażami i cały czas probiotyki. W lutym  Archanioł był już okropnie słaby, mało wstawał i wysiadł psychicznie. Jakimś cudem dotarł do nas, przez znajomą, numer telefonu do pani profesor. Wiadomo jakie są terminy wizyt u lekarzy - nawet prywatnie. Nie mieliśmy specjalnej nadziei. Był piątek po południu. Archanioł zadzwonił. Nic z tego, nikt nie odbiera. Późnym wieczorem pani prof oddzwoniła - proszę przyjechać w poniedziałek (!) Niezwykłe.
Serca w Warszawie. O co chodzi z podwójnymi sercami w Warszawie ...Pojechaliśmy  Pani profesor za 300 zł/wizyta powiedziała, że nie będzie leczyć Archanioła, póki nie zoperuje oka, i że następnego dnia ma pojechać do Krakowa.
Pojechał. Tłumy ludzi, ręce opadały.  O dziwo dostał się do lekarza dość szybko.
Termin operacji... za tydzień! Takie cuda!
Normalnie czeka się od 1 do 3 miesięcy. Ale zwolnił się termin. Jakimś cudem Archanioł wytrzymał dwudniowy pobyt w szpitalu. Oka nie usunięto!!!, a paskudę wycięto jak należy.
Tydzień później zaczął się koronawirus...
Równocześnie z leczeniem oka po operacji w domu trzeba było walczyć z opornym jelitem i powolną utratą wiary w uzdrowienie.
Wszelkie drogi dalszego leczenia zamknęła epidemia. 
Życie codzienne nie napawało optymizmem. Zwyczajnie nie było poprawy...
Archanioł wymęczony i słaby stracił nadzieję. Powiedział nawet, żeby Pany Bogu głowy nie zawracać, bo wszystkie nasze modlitwy lecą w wszechświat bez odzewu. A modliliśmy się gorąco, możecie być tego pewni. Żeby działać (przecież nie mogliśmy się poddać) zaczęłam codzienne zabiegi refleksoterapii. Nie było spektakularnej poprawy, niemniej, była jakaś ulga w cierpieniu... Były też codzienne masaże relaksacyjne - wszystko, by pobudzić jelito. Dieta zalecana od dawna (błonnik itd, itp) nie przynosiła efektu. Przez wszystkie miesiące, poza tym, gdy był już bardzo słaby, Archanioł chodził na bardzo długie spacery - też, by pobudzić jelito.
Mijały tygodnie, poprawy brak, depresja rośnie, a nadzieja maleje wraz z siłami. Na Archaniołowy przykaz, żeby Pana Boga już zostawić w spokoju, nie mogłam zrobić nic innego, tylko mentalnie do Stwórcy wykrzyczeć pytanie: "co z nim? co dalej? co robić?" I jak mnie nauczono bardzo dawno temu wzięłam do ręki biblię, otworzyłam na chybił - trafił i... dostałam obuchem w łeb: "Albowiem przywrócę ci zdrowie i z ran ciebie uleczę - wyrocznia Pana" Poszłam do leżącego Archanioła i mówię, przeczytaj jeszcze tylko [Jr 30, 17] - i wyszłam z pokoju. Kilka minut później Archanioł był koło mnie z pytaniem: "jak?" Trafić szóstkę w totolotka jest chyba łatwiej niż z opasłej księgi wyczytać taką odpowiedź. Powiedział, że skoro lekarze nie dali rady, a ja przynoszę takie wiadomości, mam go leczyć. Zdrętwiałam. Po raz kolejny poprosiłam Stwórcę o pomoc.
Prawdopodobnie jeszcze tego samego wieczora, gdy szukałam czegoś w internecie, wyświetliły mi się reklamy probiotyków, a moją uwagę zwrócił jeden preparat, nie tani, ale wiedziałam, że muszę go kupić. I jeszcze wyciąg ziołowy o nazwie Colilen pojawiający się wśród innych reklam.
Przywrócona wiara w ozdrowienie, uzupełnianie flory bakteryjnej i lek wspomagający leniwe jelito powoli zaczęły przynosić efekty. Okazało się, że probiotyki zalecane do tej pory i łykane przez wszystkie miesiące można o kant tyłka....
Zaczęło się coraz normalniejsze jedzenie z liczeniem kalorii, by przestać chudnąć, dieta właściwa dla jelita leniwego i cukrzyka równocześnie, i powolny powrót do sił.
Do doskonałości jeszcze trochę, ale wiadomo, że to prawie już...
Tak doszliśmy do codziennych wizyt w lesie, długich spacerów, cieszenia się życiem.
I teraz wiemy, że wokół nas dzieją się cuda. Takie prawdziwe. Boże.

sobota, 18 lipca 2020

Las

Las to prawdziwe cudo.
Las to piękno.
Las to lekarstwo dla ciała i duszy.
Las nam pomógł...

Codzienne spacery pozwalają mi odetchnąć po ośmiu godzinach w hałasie, a Archaniołowi pomagają przywrócić zdrowie i kondycję.W jego przypadku ruch pomaga nie tylko w działaniu porażonego jelita, ale też, przez wyciszenie i wszechogarniający radosny spokój, uruchamia układ przywspółczulny, czyli... także uruchamia jelito.

Żuk wiosenny – Wikipedia, wolna encyklopedia
Żuk wiosenny
Od marca wsłuchiwaliśmy się w odgłosy lasu, najpierw ptasie trele i wyśpiewywane ogłoszenia matrymonialne ptasiego bractwa, potem radosne śpiewy ptasich par, potem pracowitych ptasich rodziców.
Las zachwycał wielością odgłosów i siłą ptasich gardeł.
Mniej więcej od początku lipca las się wyciszył, umilkły radosne trele. Z rzadka można usłyszeć krótkie wołanie kosa, który zapomniał, że to już nie wiosna. Czasem wołają na siebie dzięcioły, słychać też kwilenie jastrzębia. Chodząc ścieżkami pośród ogromnych paproci nieustannie musimy uważać, by nie rozdeptać żuków wiosennych lub bezdomnych ślimaków w różnych rozmiarach. Był też "po drodze" wysyp małych żabek, które tysiącami przemieszczały się w mokrym poszyciu.
Wirtualny atlas roślin: Siódmaczek leśny / Lysimachia europaea
Siódmaczek leśny
Została niesłychanie soczysta zieleń w milionach odsłon i konfiguracji.
Jeszcze w kwietniu i maju obrywaliśmy i jedli listeczki z czosnaczka. Francuzi używają go do sałatek. Ma wspaniały, delikatny czosnkowy posmak. Młode listki były tak dobre, że czasami śmiałam się z Archanioła, że chodzi do lasu "paść się" czosnaczkiem.
Każda wędrówka pozwalała nam dojrzeć coś nowego, poznać i nazwać kolejną roślinkę.
Ja osobiście zachwycam się nazwami niektórych z nich - są takie mięciutkie i pogodne.
Na przykład siódmaczek...

Liczydło górskie na drodze do centrum Katowic
Liczydło górskie
A najlepsze w tym wszystkim jest to, że "nasz" las przylega do ogromnej aglomeracji miejskiej, jaką są Katowice. Tuż za ogromnym blokowym osiedlem, za płotem wielkiego szpitala górniczego, jest rezerwat liczydła górskiego   i las, który w dalszym miejscu zawiera resztki Puszczy Śląskiej, o której pisałam kiedyś.

Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej o leczniczym działaniu lasu, kliknij poniżej:
Jakie choroby leczy las?

środa, 15 lipca 2020

Tajemnica małosolnych ogórków

Od dziecka nurtuje mnie pytanie: "dlaczego ogórki małosolne są tak przeraźliwie słone?!"
Może ktoś mi to wytłumaczy?
Pamiętam moje dziecięce rozczarowania, gdy raz, drugi i trzeci próbowałam owego "małosolnego" specjału i za każdym razem wykręcało mi buzię. Potem przestałam próbować, choć w dorosłym życiu kilka razy usiłowałam się przekonać, że moje wspomnienia, to tylko dziecięca fanaberia. Niestety.
Tym wspomnieniem udało mi się rozpocząć sezon ogórkowy.
 Mam właśnie kilka dni urlopu, który z racji otaczającej mnie rzeczywistości spędzam w domu.
A właściwie w ogrodzie.
Amazon dziewanna wielkokwiatowa – verbascum densiflorum – Leki ...Nawet, gdy padało, siadaliśmy z Archaniołem na fotelach pod daszkiem i patrzeliśmy na moknące drzewa.
Cudo.
Archanioł czuje się coraz lepiej, choć do ideału jeszcze trochę brakuje. Zaczyna przemyśliwać o tym, że jeszcze "ciut, ciut" i wróci do pracy.
To znaczy nie wróci do tego, co było, ale będzie pracował.
Bo do tego, co było - nie ma powrotu. Tamta codzienność go zabijała. Dosłownie.
Wiecznie w biegu, ciągle w nerwach, nieustannie zatroskany i pod presją. Nie miał czasu dla mnie i dla domu.
Zobaczył to teraz, gdy było z nim bardzo źle.
Zobaczył i dotarło to do niego, do samego dna mózgu i serca.
Zaczął cieszyć się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Gdy jeszcze był słaby, czekał na moje powroty z pracy wpatrując się w zegar...
Wreszcie przestaliśmy zamartwiać się tym, co będzie jutro, a cieszyć się tym, że mamy siebie, że możemy dbać o siebie nawzajem, że możemy wspólnie spędzać czas, usiąść rano w ogrodzie z filiżanką kawy i patrzeć, jak owady oblatują nasz "zagon dziewanny".
I wspólnie spacerować po lesie. Być razem.
Tak gdzieś od marca zaczęły się nasze codzienne wyprawy do lasu.
las Sosnowy": zdjęcia, obrazy, grafiki, wektory i filmy bez ...Najpierw króciutkie, bo Archanioł słaby był okrutnie, potem coraz dłuższe. W ostatnich dniach muszę nadążać za prawie biegnącym moim lubym. Codzienność to 3 km, a częściej 5 - 6 km. Dla kogoś, to może mało, ale po 8 godzinach ganiania między przedszkolakami, to dla mnie dodatkowy wysiłek.
W najbliższym czasie postaram się napisać, jak udało się "naprawić" organizm Archanioła, mimo niewiedzy i ignorancji lekarzy. Może przyda się to komuś, kto boryka się z podobnymi problemami.
Kilka moich dni urlopu wykorzystuję nie tylko do picia kawy w ogrodzie, ale i do przygotowywania słoików na zimę.
Do tego dochodzi robienie syropu z dziewanny, (syropu z kwiatów czarnego bzu w tym sezonie zrobiłam malutko - nie było czasu, sił i pogody), nastawiłam też wielkie wiaderko octu jabłkowego - ciekawe, jak wyjdzie, bo w poprzednich latach robiłam znikome ilości.
A, jeszcze jedno.
Mój "czwarty kot", którym zaopiekowaliśmy się dwa lata temu, ten z uszkodzoną łapką, przeszedł w ubiegłym miesiącu operację amputacji tejże kończyny. Bidulek ciągnął ją bezwładną i ciągle kaleczył, mimo starań i opatrunków miał niemal nieustannie otwartą ranę. Udało nam się unieść finansowo to obciążenie dzięki fundacji "Nasz dom". Kto może - niech wspomoże. Fundacja na prawdę pomaga potrzebującym zwierzakom.