wtorek, 31 lipca 2012

Kolano

Czas płynie leniwie. Rześkie poranki równoważone są przez gorące dzionki. Kilka dni temu popadało, pogrzmiało ... i przestało. Dziś ziemia jest już zupełnie suchutka. Kwiatki dopominają się wody, a unoszący się w powietrzu kurz wpada przez okna i osiada na wszystkich meblach.
Pilnowanie szytego kolana będącego częścią średniego syna, to praca na pełny etat. Unieruchomienie dziecka z ADHD w środku wakacji jest nie lada wyzwaniem. Za oknem koledzy, którzy nieustannie dopytują się "kiedy wreszcie wyjdziesz?", najmłodszy wychodzący na boisko nieopodal domu, a rodzice i siostra cały czas w ruchu na pewno nie są pomocni w spokojnym wytrwaniu w domu lub ogrodzie.Czytanie książek niestety nie jest ulubionym zajęciem naszego "kaleki". Nawet filmy szybko się nudzą.
... i jak tu szyć, w tych warunkach ?

piątek, 27 lipca 2012

Jak związać dziecko ?

No i stało się. Pogoda cudna, dzieci ciągle w ruchu, więc jakiś mały wypadek był tylko kwestią czasu. Wieczorami starsza młodzież (?) lub też po prostu znudzeni latem w mieście panowie popijają piwko w różnych, sprzyjających tej czynności miejscach. Jak się okazuję im więcej zieleni - tym lepiej. O dzieciach, które również tam biegają w ciągu dnia nikt nie myśli. Butelki po piwie się tłuką. Skutek ? Przedwczoraj średni syn wrócił z boiska z bardzo głęboko rozciętym kolanem. Bez chirurga i szycia się nie obeszło. Dla dziecka spore przeżycie, a i dla nas niemały stres. Teraz młody człowiek ma siedzieć lub leżeć z unieruchomioną nogą przez trzy dni. Rzecz okazuje się niewykonalna. Jest milion pretekstów dla których należy wstać i kuśtykać po domu - oczywiście z fatalnym skutkiem. Trzeba go więc nieustannie pilnować i zajmować czymś unieruchamiającym. Może ktoś ma pomysł - jak związać dziecko ?

wtorek, 24 lipca 2012

Wakacyjna nuda

Basen. Rowery. Ogród. Boisko. Koleżanki. Koledzy. Filmy w deszczowe dni.
Tak wyglądają wakacje w mieście.
Dobrze, że w okolicy mamy boiska na których można grać i w piłkę nożną i w siatkówkę i w koszykówkę. Zawsze można coś wymyślić dla zabicia nudy.
Wyjazdy na rowerze już spowszedniały. Mamy w okolicy dostęp do lasu w dwu miejscach. Żeby znaleźć się pod drzewami trzeba przedrzeć się przez ruchliwe ulice i blokowe osiedla. Drogi tyle razy przez nas uczęszczane, że już nudne. Dzieci już protestują. Kolejnej jazdy tymi samymi ulicami nie wynagradza leśna jazda ciągle nowymi dróżkami.
Nuda.
A tu nie mamy nawet półmetka wakacji.
Chłopcy - dwa żywioły - nie nadają się do żmudnego malowania i rysowania, to robili chętnie w wieku przedszkolnym. Teraz przez chwilę zajęło ich koszenie i kolejne sprzątanie ogródka. Atrakcją była też kolacja przy ognisku. Niestety, ogniska wymagają drewna, które w mieście trzeba po prostu kupić i do ogrodu przywieźć.
Wieczorami można jeszcze oglądać stare albumy ze zdjęciami, opowiadać o ludziach i minionych czasach, posłuchać muzyki, pośpiewać...
Pośpiewać! To jest to! Następuje reanimacja wspólnego śpiewania przy gitarze.

sobota, 14 lipca 2012

Drzewa

Dwa tygodnie minęły niepostrzeżenie, już dziś najmłodsze dziecko wróciło z kolonii.  Pełne wrażeń, opalone, zadowolone.
Po fali upałów pogoda zmieniła się na deszczową, temperatura stała się znośniejsza do życia.
Z większą chęcią zabrałam się za plewienie niektórych części ogrodu. Róże, które szczęśliwie przetrwały zimowe mrozy (część wymarzła) wypuściły długie pędy i zakwitły. Jak zwykle, tam gdzie dobrze różom, tam dobrze też chwastom. Zarosło też tych kilka ziemniaków, które posadziłam żeby dzieci wiedziały jak rosną i skąd się biorą. Na mini klombiku przed domem pojawiło się kilka aksamitek, bo te, które posiałam wraz z nagietkami zostały zniszczone przez psa. W miejsce uschniętego świerczka (nie znamy przyczyny) została zasadzona lipka, przypadkiem znaleziona podczas plewienia w innej części ogrodu. W całym ogrodzie ciągle pojawiają się różne samosiejki, jednak są to najczęściej klony i dęby. Lipkę spotkałam po raz pierwszy. Mamy w okolicy ulicę obsadzoną lipami tuż po wojnie - są to więc już całkiem spore drzewa. Przejście tą aleją w porze ich kwitnienia jest zawsze niezwykłym przeżyciem. Zapach po prostu upaja. Dlatego z wielkim zadowoleniem zobaczyliśmy, że na pobliskim osiedlu także zasadzono kilka lip, które na szczęście bez problemu się przyjęły. Mamy nadzieję, że i nasza kiedyś pięknie wyrośnie. Może, któreś z naszych dzieci będzie się nią cieszyć.
Sadzenie to sama przyjemność. A potem obserwowanie, jak drzewa rosną. Niedawno z bratankiem oglądaliśmy w ich ogrodzie drzewa owocowe, które sadził jaszcze mój tata. Minęło tyle lat, że niektóre z nich trzeba będzie wyciąć - gałęzie obłamane, pnie próchniejące - zestarzały się... Tylko orzech z roku na rok staje się potężniejszy i zasypuje orzechami. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś posadzę kilka drzew i będę patrzeć jak owocują. A może uda mi się posadzić takie drzewa, z których będą się cieszyć dzieci lub wnuki...
Drzewa to doskonały pretekst do refleksji nad zmianami mentalnymi, jakie zaszły wśród ludzi. W ciągłym pospiechu, zapracowani ludzie starają się nadążyć za modą, zaspokajają swoje chwilowe zachcianki, biegną żeby zapracować na nieustannie pojawiające się nowości. Społeczeństwo, które przeżuwa i wypluwa, żeby zrobić miejsce kolejnej papce do przeżucia. Kto dziś, poza nielicznymi, myśli o sadzeniu drzew dla wnuków. Niekoniecznie mówię to o dosłownym sadzeniu drzew - nie każdy ma po temu warunki, ale o mentalnym podejściu do życia. Kto kupuje meble tak solidne, by służyły kolejnemu pokoleniu? Nawet domy zaczynamy budować w taki sposób, że po kilkunastu latach nadają się tylko do generalnego remontu. Atmosferę mojego domu stwarza ponad stu letni kredens i serwantka, niewiele młodszy stół wraz z krzesłami. Inne meble staraliśmy się kupować z drewna - żeby trwały i nie wymagały wymiany na nowe tylko dlatego, że rozpada się płyta, z której je zrobiono, albo dlatego, że wyszły z mody. Trwanie domu daje siłę i bezpieczeństwo ludziom. Rodzinie. Jest jak wrastanie korzeni drzewa.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Ptaszki

Grzeje nas letnie słoneczko, owoce na drzewach dojrzewają, podlane burzowym deszczem roślinki rosną, trawa wymaga regularnego koszenia. Cudowne lato.
No, prawie cudowne.
Trochę tę sielankę burzą ceny warzyw i owoców w okolicznych sklepach. A tu każdy łaknie tych ogrodowych darów - w zimie będziemy za nimi tęsknić.
Chciałoby się zamknąć te wszystkie pyszności w słoikach. Troszkę próbuję, ale z naszej małej ogrodowej wisienki wyszły tylko cztery ! słoiki kompotu wiśniowego. Jak tu włożyć do słoika czereśnie, skoro w sklepie trzeba za nie zapłacić więcej niż za mięso? 
Korzystając z tego, że nasz ogród, jako jedyny w okolicy otoczony drzewami, zarówno liściastymi, jak i iglastymi, stał się enklawą najróżniejszych ptaszków, co rano cieszymy się ich świergotem. Potrwa to już niedługo, bo przychodzi taki moment w środku lata, że ptaszki cichną. Wieczorami słuchamy radosnego świstu jaskółek, które odławiają coraz częściej pojawiające się komary. Zagadką jest dla nas miejsce ich gniazdowania. Domów z dwuspadowymi dachami jak na lekarstwo, tym bardziej brak stodół, czy obór. Jednak z przyjemnością oglądamy te śliczne stworzonka krążące nad pobliskimi domami.
Zastanawiając się nad kolejnymi rzeczami do uszycia mogę powspominać mój ostatni koszyczek prezentowy - podobny do wykonanego w czerwcu.

sobota, 7 lipca 2012

Jak wychować niewolnika

Niewolnika trzeba wychować tak żeby nie wiedział, ze jest niewolnikiem.
I to się udało !
Przeczekując żar lejący się w południe z nieba, najstarsza latorośl włącza czasami w telewizji program "Dom nie do poznania". Ujmujący show, w którym ekipa stacji telewizyjnej przyczynia się do odbudowy/ budowy domu dla jakichś zacnych ludzi. Wybierane są rodziny, które choć doświadczone w rożny sposób przez los, same są pomocne dla innych. W projekt angażowane jest maksymalnie lokalne społeczeństwo, sąsiedzi, firmy, ludzie dobrej woli. W ciągu siedmiu dni powstaje dom zaprojektowany dla potrzeb wybranej rodziny. Akcja programu toczy się w USA.
Oczywiście działaniom budowlanym towarzyszą pełne humoru komentarze i gagi bawiące publikę. Cenne jest jednak to, że w pracę angażują się tłumy ludzi - dając swój czas i siłę swoich mięśni, firmy dają do dyspozycji maszyny i czas swoich pracowników. Społeczeństwa lokalne, okoliczne uczelnie niejednokrotnie fundują dzieciom stypendia. Bywa, że potrzebujący otrzymują samochód, a niepełnosprawni sprzęt rehabilitacyjny. Taka bajka. Dla nas bajka.
Spróbujcie przenieść program do naszych realiów: pozwolenia na wyburzenia, przebudowę, pozwolenia na budowę, zatwierdzenia projektów, odbiory budynku... A potem podatki od darowizn, vat od pracy wykonanej na czyjąś rzecz. A samochód ? - następny problem.
Na przykładzie tego programu widać, jakimi niewolnikami staliśmy się. Nawet już nie potrafimy sobie wyobrazić świata bez zezwoleń, zaświadczeń, formularzy i urzędników. Zapomnieliśmy o sąsiedzkiej pomocy, o dawaniu potrzebującym. Ostatnie lata nauczyły nas, że za każdy życzliwy gest musimy zapłacić, a za podarowanie głodnym pieczywa możemy zostać zniszczeni podatkami.
Jeszcze nie tak dawno na wsi można było liczyć, w razie nieszczęścia, na pomoc - czy to w razie odbudowy po pożarze, czy w pracy w razie innego nieszczęścia.
Teraz mamy utrwalone w naszej świadomości, że od pomocy są  i n s t y t u c j e.
Nie ma pomocy i dawania i pracy z potrzeby serca - teraz urzędnik oceni czy i ile się komu pomocy należy.
Urzędnik wyda pozwolenie, podpisze druczek, odeśle do innego urzędnika lub rozłoży bezradnie ręce, bo "co ja mogę, jestem tylko urzędnikiem, wie pan - ja to chętnie - ale przepisy, fundusze, ustawy, ograniczenia..."
Poddaliśmy się - bez walki i bez oporu.
Grzecznie stajemy w kolejkach po kolejne pozwolenie, zaświadczenie i druczek, z rzadka tylko klnąc, gdy owe formalności zajmują nasz czas lub wymagają pielgrzymki od urzędu do urzędu.
"Ale, co my możemy, takie czasy, panie, takie czasy..."
Naprawdę już n i c nie możemy ?
Zapomnieliśmy o wolności.

Przechodząc do szycia - małe wspomnienie:

Takie humorystyczne pamiątki pozostawione w szkole, odpowiednim osobom, przez mojego średniego syna.
Wersja męska wieszaka z granatową koronką - podwiniętą od spodu, żeby nie było zbyt fikuśnie, a wersja damska z frymuśną falbanką i kilkoma perełkami przy literkach.

piątek, 6 lipca 2012

Gorąco

Ciepło jest miłe, a gorąco męczące. Od kilku lat bardzo źle znoszę temperatury powyżej 27 stopni. Kiedyś dziwiłam się innym, że w gorące dni ruszają się powoli i niechętnie. Wyjście do cienia niewiele zmienia, bo od kilku dni w cieniu mamy 35 stopni ciepła. Pokój, w którym toczy się nasze życie, od ósmej rano do zachodu słońca jest ogrzewany przez promienie słoneczne, więc mimo zasłoniętych okien i wentylatora, temperatura jest niewiele niższa niż na zewnątrz. W sypialni wschodzące słońce smaży nas od wyłonienia się zza horyzontu. Lato.
Miasto nie oferuje zbyt wiele atrakcji. Najbliższy basen w remoncie. Młodsze dzieci mogą brać udział w półkoloniach. Moje dzieci przestały być "młodsze". Tak więc, nie tylko dla mnie, wakacje - wielka radość dla dzieci, stają się wielkim kłopotem dla rodziców.
Dzieci powyżej podstawówki, które nie mogą wyjechać na całe wakacje (kogo na to stać?) po prostu w mieście się nudzą. Nic dziwnego, że młodzież najbardziej rozrabia latem.
Dlaczego szkoły nie organizują opieki dla swoich uczniów?
Dlaczego nauczyciele, którzy tak niewiele oferują swoim uczniom (nie wszyscy) podczas roku szkolnego maja dodatkowo dwa miesiące wolnego latem ?
Każdy nauczyciel czytający te słowa natychmiast się oburzy - przecież praca z dziećmi jest trudna. Wiem. Byłam nauczycielką. Trudna jest też praca na kopalni i w sklepie, i na polu. Jeżeli dokonało się jakiegoś wyboru samodzielnie, to nie ma już miejsca na narzekanie. Miesiąc wolnego latem - to dość by odpocząć, a pozostały miesiąc mógłby być pracą wakacyjną z dziećmi. To zupełnie co innego niż nauczanie - i dzieci mniej. Ale cóż - nikt nie chce oddać przywilejów, i stąd wakacje to problem.
Duży problem.
Nie ma żadnych organizacji chętnych do opieki nad młodzieżą - nawet odpłatnie? Po co coś robić, skoro można nie robić ? W dodatku formalności związane z opieką nad dziećmi zniechęcają zupełnie.
Mamy więc młodzież demolującą z nudów nasze osiedla, mamy picie wódki - i nie tylko, ucieczki z domów, i jeszcze młodociane matki kolejną wiosną.
Nam pozostają rowerowe wycieczki do pobliskiego lasu, ogrodowe kąpiele z udziałem węża ogrodowego, wypożyczalnia filmów i jednodniowe wycieczki.
Mnie pozostaje jeszcze szycie.
Powstały już w 90% podkładki "farmerskie". Zabrakło mi zielonej koronki, ale najbliższy wypad do pasmanterii załatwi sprawę.
Na swoją kolej czekają niebieskie bawełny, ale po drodze jeszcze mam plany kompotowe.