Taka wyjęta z innych czasów. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w rubryce zawód pisałabym: przy mężu. (tak się pisało!) Jednym słowem kura domowa. Z wyboru. Niejeden znajomy pewnie myśli sobie - tak się jej kariera zapowiadała, mogła zarabiać kupę pieniędzy. Był czas, że zarabiałam niemało. Było to jednak okupione bólami żołądka, nerwami, pracą w nieskończonej liczbie godzin. Zdarzało się, że kiedy taka była potrzeba firmy pracowałam od siódmej do późnego wieczora, po to tylko żeby przespać się chwilę w domu i wrócić. Nie miałam nawet czasu na zakupy, pranie, przyjaciół, na siebie. Po co mi były te pieniądze, skoro nie żyłam? Potem była jeszcze praca, w której także trzeba było poświęcić popołudnia, albo taka, gdzie nie było mnie w domu w soboty i niedziele.
To nie jest życie.
Cóż z tego, że teraz nie na wszystko mnie stać, skoro jestem z rodziną? Zamiast kupować kolejne słodycze w sklepie - piekę ciasteczka, czy drożdżowe bułeczki. Zamiast do firmowego sklepu idę do sklepu z ciuszkami. Tam i tak znajduję porządne ubrania, a moje dzieci są zawsze czyste i odprasowane. Widzę i cieszę się każdą porą roku, które kiedyś mijały niepostrzeżenie. Teraz choć nie lubię chłodów, cieszę się jesienią i ostatkami letnich kwiatów.
... albo na przykład do sklepu jeżdżę na rowerze. Patrzę, jak inne kobitki taszczą siaty z zakupami i się męczą. Za blisko żeby podjechać samochodem, za ciężko, żeby się dobrze czuć w butach na obcasach. Ja ja mam w nosie miejski szyk. Ubieram wygodne buty, spodnie i kurtkę i bez bólu ramion i kręgosłupa przywożę do domu więcej niż mogłabym udźwignąć w rękach. Czasami widzę, że panie dziwnie na mnie patrzą - zamiast statecznie kroczyć - pedałuję na rowerze zupełnie bez dostojeństwa. Dobrze mi z tym.
... albo zamiast oglądać kolejny serial - szyję coś, piekę, gotuję, spotykam ludzi. Nie znoszę telewizora, który karmi ludzi niestrawna papką głupoty, niemoralności, a często kłamstwa. Nawet programy rozrywkowe udowadniają mi, że głupia jestem (albo przynajmniej powinnam być).
... albo zamiast "kolorowej wody" z bąbelkami, lub bez, parzę mojej rodzinie różne ziółka, które są ze smakiem wypijane. Tego lata królowała "mięta strong" z cytryną. Zero konserwantów, barwników - i nie robi wyrwy w portfelu.
Marzę o ziołach własnoręcznie zbieranych lub hodowanych w ogrodzie, jak w czasach mojego dzieciństwa.
... albo zamiast kolejnego wyjścia do sklepu wolę mieć wszystko w spiżarni. Kupować dużo, ale rzadko, a zakupy ubrań i innych potrzebnych w domu rzeczy ograniczać do minimum. Mogę się wtedy skupić na robieniu tego, co domownikom i domowi potrzebne, albo skupić się na tym co jest ważne dla mnie: książkach, historii, szyciu, rysowaniu i troszeczkę na ogrodzie (którego mam tylko troszeczkę). No i zdobywaniu wiadomości o ogrodnictwie i rolnictwie, z nieustającą wiarą, że mój magiczny jurajski zakątek kiedyś się mnie doczeka.
Kiedyś w zamierzchłych czasach kiedy moja córka była jeszcze maleńką dziewczynką żyłam w takim pędzie. Praca od rana do wieczora, wyjazdy, często w soboty i niedziele. Dziecko z opiekunką, bliższą lub dalszą rodziną, na obiad pizza lub makaron i spagetti ze słoika.
OdpowiedzUsuńLubiłam swoją pracę, potem wyjechałam do stolicy i nic już nie było tak samo. Czy tęsknię za tym pędem ... ? w przeciwieństwie do Ciebie, zdarza mi się.
Ależ długi wywód ...
... wracając do ogrodu, jestem przekonana że ta mięta strong jest super ale nic nie zastąpi tej parzonej świeżej z ogrodu i innych ziółek. Musisz na wiosnę się zmobilizować :)