Monotonny i monochromatyczny obraz za oknem, późna jasność dnia i wczesna ciemność nocy, powtarzalne czynności dnia codziennego sprawiają, że życie staje się niesłychanie nużące.
Przynajmniej dla mieszczucha.
Dzień podobny do dnia powoli usypia w człowieku inwencję i chęć do działania, (stąd chyba tygodniowa przerwa w pisaniu bloga.)
To jest ta pora, gdy zapada się w (psychiczny) sen zimowy.
Rano budzenie dzieci, śniadanie, pakowanie, ubieranie.
Potem czynności porządkowe oraz przyczyniające się choć trochę do zapełniania kasy domowej (praca, najczęściej w domu, urozmaiceniem bywa potrzeba wyjechania i załatwienia czegoś), zakupy, gotowanie, pranie, dzieci, obiad, zadania domowe, pogaduchy wieczorne, kolacja, higiena, sen...
Dzień podobny do dnia sprawia, że bardzo trzeba się nie raz natężyć, by odgadnąć nazwę dnia tygodnia.
Staję czasem przy oknie i czekam na ptaki.
Mój ogród jest dla nich enklawą i miejscem odpoczynku.
(u mnie sroki usiłują porwać kawałki słoniny zawieszone na drzewach, trzeba więc zmyślnie je przywiązywać. Nie radzę sobie ze zdjęciami skrzydlaków w ciągłym ruchu, dlatego pomogłam sobie zdjęciem z netu)
Sąsiednie ogrody utrzymane najczęściej w konwencji angielskiej (trawniki) lub cmentarnej (żywotniki sadzone przy płocie) nie przyciągają skrzydlatych przyjaciół. Dalej są bloki i otwarte przestrzenie z pojedynczymi, smutnymi o tej porze drzewami liściastymi.
Takie mam urozmaicenie tej miejskiej monotonii.
Z zazdrością czytam o ciężkiej pracy mieszkańców wsi, którym przyroda w zamian za ich trud daje ciągłe nowości.
A to zwierzęta własne obdarzą urozmaiceniem (nie zawsze dobrym i oczekiwanym), a to dzika przyroda obdaruje czymś zaskakującym.
Tak to ci, którym doskwiera szarość życia zazdroszczą tym, którzy pewnie by sobie od urozmaiceń i niespodzianek wszelkiego rodzaju chętnie odpoczęli.
Zmagający się w syzyfowym trudzie z zawianymi drogami, z dala od głównych arterii zazdroszczą tym, których denerwują jeżdżące bez przerwy pługi i solarki.
Wstający o świcie, by nakarmić swoje zwierzęta, chętnie pospaliby dłużej.
Wyruszający w ciemnościach z domu, by biec do autobusu i jak niewolni ludzie pracować przez osiem godzin zazdroszczą tym, co zostają w swoim gospodarstwie i rozkładają swoją pracę na cały dzionek.
Zmęczeni betonowym otoczeniem miasta będą zazdrościć tym, którzy mają otwarte przestrzenie na wyciągnięcie ręki, bo nawet płacąc trudami pracy mają przed sobą świat godny pozazdroszczenia.
Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma...
Ale nadal uważam, że miasto ogranicza. Inwencję, wolność, piękno...
A teraz kalka z bloga "Siedlisko pod lipami" - w zbożnym celu, więc liczę na wyrozumiałość.
Ori postanowiła uratować wszystkie psy z pewnej mordowni zwanej
schroniskiem, którą władze postanowiły zlikwidować. Przedsięwzięcie jest
wielkie i niewyobrażalnie trudne. Na pomoc czeka jeszcze kilkanaście
psów, a te które już są pod opieką Domu Tymianka będą wymagały leczenia i
solidnego żywienia bo ich stan jest... nie każcie mi pisać jaki bo
zapłaczę klawiaturę. Potrzebny jest każdy grosz. A najbardziej potrzebne
są KOCHAJĄCE DOMY. Proszę - roześlijcie apel po znajomych, pomyślcie
jak możecie pomóc. Każde uratowane życie jest bezcenne, a my jesteśmy
warci tyle, ile potrafimy dać z siebie cierpiącym i potrzebującym,
zdanym na nas zwierzętom. Można adoptować psa realnie - dając mu miłość
i dom albo wirtualnie - łożąc na jego dobrostan - e mail do Ori to:
fundacjadomtymianka@gmail.com . Można wpłacić pieniążka na konto
Fundacji Dom Tymianka:BZ WBK 52 1090 1694 0000 0001 1684 920, można
wystawić dzieło swoich rąk w internetowym sklepiku i sfinansować wysyłkę
do nabywcy: Sklepik pod Orionem. Można napisać o tej akcji. Im nas więcej tym więcej psów ma szansę ocalić życie.
Pomóżcie kochani. Warto.
Dziękuję Ci za pamięć o Ori i jej podopiecznych:-)))Nie wiem, czy wiesz, ale zima na wsi też jest monotonna i wkurzająca. Wstajesz rano, przed świtem. Wypuszczasz psy, karmisz koty, odśnieżasz dojście do wrót od stodoły, żeby wyjechać samochodem, odśnieżasz bramę w tym samym celu, odwalasz zwały śniegu, które pod bramą zostawił pług, parzysz kawę, odwozisz córkę do autobusu. Wracasz, palisz w piecu, robisz drugą kawę i siadasz do pracy przy kompie. A to wszystko przed 8.30 rano...I tak codziennie:-)))Zero romantyzmu!
OdpowiedzUsuńUściski
Asia
Zdaję sobie sprawę z tego, że w każdych warunkach dopada ludzi monotonia i rutyna - stąd tytuł mojego wpisu. Jednak dla mnie jest wielką różnicą, czy patrząc w lewo widzę blok, patrząc w prawo widzę blok, itp, czy patrząc w lewo widzę las, a w prawo pole. Miasto mnie przytłacza.
OdpowiedzUsuńA ja ostatnio tęsknię za miastem. Zima na wsi jest trudna, zwłaszcza kiedy brakuje przysłowiowej, męskiej ręki:-))) Chociaż zające ganiające pod oknami i bieliki na polu wynagradzają odrobinę te trudy:-)))
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie bo zaciekawił mnie link u Olgi. I nie żałuję bo z przyjemnością przeczytałam post o Monotonii życia w mieście kiedy za oknem szaro buro.Mieszkam w mieście ale mam to szczęście , że betonowy blok jest przy samym osiedlowym lesie. To było dla mnie od samego początku zamieszkania taka oazą na pustyni. Mimo to tęsknię za działką na której latem często spędzam czas.
OdpowiedzUsuńJuż czytałam apel o zwierzętach czekających na adopcję albo finansowe wsparcie. Mam psa biszkoptową sunię rasy labrador. Moi wszyscy znajomi też ale wsparcie finansowe bardzo wskazane.
Pozdrawiam serdecznie
Witaj. Wielu ludzi mieszkających w mieście ma swoje miejsce ucieczki wśród zieleni. Tylko wtedy życie staje się znośniejsze. Podziwiam tych, dla których miasto jest środowiskiem naturalnym - po mojemu ich życie jest nieco zubożone o piękno świata i wolność przestrzeni.
UsuńBędę do Ciebie zaglądać - jest co czytać! Pozdrawiam.
Umieściłam ten apel pod moim postem , miejmy nadzieję , że znajda się ludzie którzy pomogą. Wychowałam się na peryferiach małego miasteczka w domu jednorodzinnym i dużą działką był tam nie tylko ogród z kwiatami ale sad i jeszcze mały lasek.To były piękne dni , pewnie któregoś dnia zbiorę się i opowiem o moim życiu w tym zaczarowanym miejscu.Dziękuję i zapraszam.
Usuń