Jak zwykle o tej porze roku docierają do mnie wyroki bożka Taurona. Kiedyś ów bożek nosił inne miana, ale mniejsza z tym. Wyroki owe są zawsze uciążliwe i nieodwołalne.
Co roku głowimy się z Panem Mężem, jak tu daniny owemu bóstwu oddawane umniejszyć - i nic.
Wydaje nam się, że z roku na rok żyjemy oszczędniej, a danina coraz wyższa.
Dziś znów zrobiliśmy krótki rachunek sumienia.
Wygody dnia codziennego stają się coraz bardziej kosztowne.
Nawet zwykłe zrobienie sobie kawy to kolejne grosze na liczniku, ogrzanie pokoju, bez rozpalania pieca CO - złotówka za godzinę. A piec centralnego - niby węglowy? - niby o węgiel tylko trzeba się starać... A nie prawda - pompa wody i wentylator w piecu kosztują kolejne setki złotych w ciągu roku. A ciepła woda ? To już kwota ogromna. Do tego dochodzi cały szereg drobiazgów, ułatwień i przyjemności.
Zaczęłam się zastanawiać nad możliwościami życia, jak najmniej zależnego od energii elektrycznej. Teoretycznie oczywiście, bo niektóre rozwiązania w mieście nie są możliwe.
Załóżmy, że wynoszę się na swoją ukochaną, zabitą dechami wieś.
Opał rośnie sobie sam - pozyskuję go kosztem własnego czasu i pracy. Mam więc ciepły dom i zapewnione gotowanie oraz ogrzanie wody do mycia i prania.
Pranie: - jak można przeczytać w "zapiskach na mankietach" - pojawiły się (szkoda, że nie u nas) ręczne pralki.
Prasowanie: - można oczywiście zaopatrzyć się w żelazko z duszą, ale wygoda jego użycia spadnie o 99% w stosunku do żelazek współczesnych.
Lodówka: - no, niby są gazowe, ale tak zamieniamy jeden rodzaj energii na inny. Kiedyś radzono sobie piwniczkami i lodowniami. Niby można...
Oświetlenie. Nie jestem przekonana, ze znaleźlibyśmy jakiś tani sposób jasnego oświetlania pomieszczeń. Nafta tania nie jest, dowolny tłuszcz paląc się niemiłosiernie kopci, a świece woskowe byłyby dostępne jedynie od święta - biorąc pod uwagę ciągły spadek liczby pszczół - byłyby po prostu rarytasem.
Bez telewizji żyje mi się dobrze.
Zostaje jeszcze sprawa komputera i telefonu.
I tu mój umysł stawił opór. Mogę palić drewnem w piecu, prasować babcinym żelazkiem, przetrzymywać żywność w piwniczce i świecić świecą, ale tak bez telefonu i internetu???...
Choć mały wiatraczek, choć ogniwo słoneczne, ale być musi.
Ważne, że bez kanału łączności z elektrycznym bożkiem.
Bez telefonu i internetu ciężko by było :) jakby mieszkało się w ciepłych krajach opał też by odpadł .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię gorącooo :) Ilona
Dzień dobry Gabrysiu. Zaglądam już do Ciebie od jakiegoś czasu, ale dzisiaj zdecydowałam sie po raz pierwszy napisać. To, o czym dzisiaj napisałaś dotyczy chyba nas wszystkich. Ceny energii lecą w górę jak zwariowane i radź tu sobie Polaku jak chcesz! My palimy w piecu brykietami drzewnymi, co wychodzi taniej i wygodniej niż węgiel. Ciepła woda idzie z pieca CO. Nie używamy żadnych elektrycznych podgrzewaczywody. Po prostu codziennie, o każdej porze roku pali się w piecu.Latem wystarczą do tego jakieś patyki z lasu albo kilka kawałków szczapek. Zimą hajcuje się mocno. No i używamy energooszczędnych żarówek - co chyba ma jednak jakiś sens. Telefonu stacjonarnego nie mamy - tylko komórkowy, na kartę - to też wychodzi dość tanio. No i wszelkie urządzenia elektryczne typu telewizor, komputer, czy DVD wyłaczamy zawsze zupełnie, nie pozostawiając ich w pozycji "stand by". To też jakaś oszczędność. No i nie codziennie się w całości prysznicujemy - ot, myje się szybciutko to, co konieczne, nawet w miednicy.Też nadal szukam pomysłu co by tu jeszcze jakos zaoszczędzić, zoptymalizować...Znam osobę, która przez jeden dzień w tygodniu nie używa w ogóle światła elektrycznego, tylko lamp naftowych i świeczek. Też można się przyzwyczaić. Ma to dodatkowo swój miły zapach, urok i starodawny nastrój - więc może by i to u siebie wprowadzić...?
OdpowiedzUsuńRozpisałam się, ale to temat rzeka!
Pozdrawiam gorąco - chociaż poranek chłodny! i zapraszam serdecznie na swojego bloga.
Ola