piątek, 9 listopada 2012

Rozważania o rodzinie i stole

Patrząc na swoje dzieci, które raz się kłócą, raz ociekają miodem, podpuszczają się i prowokują, a potem pomagają sobie nawzajem i rozmawiają "jak ludzie" pomyślałam, że tak właśnie powinno wyglądać przygotowanie do życia między ludźmi.
W tej chwili przez głowę przeleciało mi kilkadziesiąt znanych mi osób w wieku zbliżonym do mojego i ich rodzin.
Uświadomiłam sobie, że większość moich koleżanek z liceum i ze studiów ma tylko jedno dziecko, kilkanaście z nich ma dwoje, a oprócz mnie trójkę ma tylko jedna znana mi osoba. Jest jeszcze koleżanka z piątką potomstwa, ale ginie na tle rozważań w których biorę pod uwagę tych osób prawie osiemdziesiąt.
Podpytałam więc jeszcze córkę.
Okazuje się, że większość jej rówieśników to jedynacy. Oczywiście są dzieci, które mają rodzeństwo, ale tych jest mniej niż połowa.
W moich szkolnych czasach zdarzali się jedynacy. Było to jednak zjawisko tak dziwne, że niektórzy z nas niejednokrotnie współczuli im braku rodzeństwa.
Co się zmieniło przez ostatnich trzydzieści lat?
Dlaczego zdarza mi się słyszeć opinie, że źle jest mieć dzieci? Bo ostatnio zjawisko się nasila i mam wrażenie, że nastała wręcz moda na brak potomstwa.
Dlaczego utrwala się pogląd, że drugie dziecko to nieszczęście?
Rozumiem, że polityka państwa i sytuacja ekonomiczna społeczeństwa nie ułatwia posiadania dzieci.
Ale gdzie instynkt? Dlaczego dajemy się tak strasznie ogłupić i manipulować? Dlaczego media lansują modę na jedynaków, a my to łykamy?
Spójrzcie na filmy, które przewijają się przez srebrny ekran. Czy na ekranie często pojawiają się pary z dwójką dzieci, lub z ich większą ilością?
O dziwo, w amerykańskich filmach nie budzi zdziwienia rodzina z trójką, czwórką, czy nawet piątką dzieci. Często tak właśnie wyglądają rodziny w klasie średniej lub wśród najbogatszych.
Jakoś nieodparcie mam wrażenie, że w ludzkim umyśle zalęgło się przekonanie, że dużo dzieci to patologia. Bo dziś patologią jest nie zapewnienie dziecku wszystkiego, co możliwe, a ten sposób ograbienie ich z marzeń i wyobraźni.
Dziś w dzieci się "inwestuje". Oprócz zapewnienia im dobrych szkół, lub przynajmniej dobrych warunków do nauki zasypuje się dzieci wszystkim, co możliwe: telefonami, komputerami, rowerami, motorynkami i zabawkami wszelkiej maści. Zapewnia się naukę języków, pływalnie, tenis, jazdę konną, taniec, kółka teatralne i wszelkiej innej maści. Zapewnia się pełną michę i kieszonkowe. Zapewnia się im wszystko oprócz własnego czasu.
Coraz częściej spotyka się dzieci zepsute pieniędzmi rodziców. Zdziczałe w samotności dzieci z zasobnych domów, którym rodzice zapewniają wszystko oprócz wsparcia i autorytetu.
"Z takiego dobrego domu i ćpa". Ma pieniądze i ma za co, nie ma natomiast obecnych rodziców, którzy porozmawiają i którzy dostrzegą, że dziecko potrzebuje pomocy.
Już w przedszkolu dzieci potrafią się licytować, kto jest ważniejszy, bo jego tata ma więcej pieniędzy.
   A kto pomyśli o tym, że kiedyś rodzice będą starzy i będą potrzebować wsparcia? Może nie finansowego, ale pomocy w życiu codziennym: zakupów, zawiezienia do lekarza. Jedno "dziecko" dwoje rodziców, do tego samotna, bezdzietna ciotka lub wujek, a może jeszcze ktoś z rodziny, kto inwestował w "małe szczęście" zapewniając jej/mu laki i gry komputerowe, będą oczekiwać wdzięczności za poczynione przed laty inwestycje.
Nie wierzę, że da radę. Nie wierzę, że wychowany w ten sposób człowiek podejmie się takich obowiązków.
   Kiedyś pieniądze nie były zapewnieniem nobilitacji, trzeba było jeszcze poziomem moralnym dorównać sferom, które się liczyły i o wszystkim decydowały.
Jeszcze jedno spostrzeżenie przychodzi w skojarzeniu z rodziną.
   Kiedyś w każdym domu znajdował się stół przy którym rodzina mogła razem usiąść do posiłku. Nawet w tych biednych, gdzie może nieraz przy tym stole bywało ciasno, a na stole głodno.
Stół był sercem domu.
Przeglądając w myślach znajomych dokonuję spostrzeżenia - nie wszyscy taki stół posiadają.
Ci, którzy dorobili się własnych domów lub naprawdę dużych mieszkań są dumnymi posiadaczami tego mebla. Wręcz, jest to jeden z pierwszych nabytków w nowym lokum. Ale taki zakup następuje po latach pracy lub zaciągnięciu kredytu. Jednak ci, którzy z nie mniejszym staraniem dorobili się swoich czterech ścian w bloku, odziedziczyli takowe po krewnych, mają najczęściej stół w postaci "ławy kawowej". Oczywiście ławy te przybierają różne formy, są podnoszone, rozkładane, przedłużane, jednak na co dzień pozostają nadal ławami. Kuchnie zwykle są małe, wąskie, te z lat osiemdziesiątych bywają nawet ślepe - nie ma miejsca na stół. Pokoje zapełnione przez mieszkańców nie dają pola do manewrów dużym stołem.
A przecież przez całe lata budownictwo było państwowe. Byli towarzysze odpowiedzialni za decyzje ile metrów i komu się należy, oraz jaki powinien być optymalny metraż pomieszczeń mieszkalnych.
Wyrzucono więc stół z życia rodziny.
W to miejsce wstawiono klitki, gdzie każdy żyje odrębnym życiem, bo dwie osoby w tym samym pomieszczeniu to już ciasnota.
I tak architektura, ekonomia, polityka państwa i pozawerbalna nauka społeczna najpierw pozbawiły rodziny miejsca spotkań, teraz zaś pozbawiają nasze społeczeństwo rodzin.
Dlaczego?
Bo rodzina to jedność. To związek trudny do skruszenia. To siła, która dba o swoje interesy, nawet, kiedy chodzi o szwagra z trzeciej wsi i ciotkę dziwaczkę.
Dobrze rządzi się tylko społeczeństwem niespójnym, skłóconym.

7 komentarzy:

  1. Cywilizacja śmierci?
    Dobry tekst, chociaż widzę tu kilka uogólnień.
    A może mam szczęście i w najbliższym otoczeniu widzę rzeczy budujące mój optymizm?
    Jednak wierzę w jakiś społeczny instynkt samozachowawczy. Myślę, że nie poddamy się całkowicie procesowi odmóżdżania, obronimy się przed złudnymi pseudowartościami i przetrwamy, jako społeczeństwo.
    Stół zbudowałem własnoręcznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję stołu. Niech spaja Twoją rodzinę.
    To, że są jeszcze ludzie, których działania i postawa budują nasz optymizm jest jedyną podporą i potwierdzenie, że nie jesteśmy osamotnieni w trosce o przyszłość dzieci i kraju.
    Uogólnienia mają poparcie w szczegółach, o których trzeba by wylać morze atramentu.
    A czy cywilizacja śmierci? - nie wiem. Sięgając do faktów, czyli do statystyk możemy stwierdzić, że Polska na ponad 150 państw zajmuje miejsce 6 od końca, z przyrostem naturalnym gwarantującym nieodwracalną redukcję liczby ludności. Czyli biologiczny zanik społeczeństwa.
    I nie pomogą spoty telewizyjne zachęcające do posiadania dzieci, skoro polityka państwa tego nie umożliwia.
    PS. Instynkt samozachowawczy ginie stłumiony wszechobecnym wychowaniem do wygody, promowaniem życia singli. Brak też uczenia odpowiedzialności i ciężkiej pracy od dzieciństwa. To znowu temat rzeka...

    OdpowiedzUsuń
  3. Gabrysiu wiem że takich rodzin z trójką dzieci jak nasze dużo nie ma , choć w mojej najbliższej okolicy są aż cztery i są to fajne wartościowe rodziny zero patologi , niektórzy mają jedno dziecko a nie potrafią o nie zadbać :)
    Temat rzeka , pogadamy sobie kiedyś jeszcze :)
    Pozdrawiam Ilona

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie.
    Denerwuje nie przekonanie dużej części społeczeństwa, że dużo dzieci = patologia. Jest to efektem różnych działań społecznych. O dziwo, Polacy, którzy wyemigrowali z kraju chętnie posiadają więcej niż jedno, czy dwoje dzieci (czyżby łatwiejsze warunki do życia?). We Francji natomiast więcej niż dwoje dzieci w klasie średniej jest nieomal obowiązkiem - taka dbałość o trwanie narodu przez tych, których na to stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam,bardzo podoba mi sie ten wpis.
      w Polsce bylibysmy takim kuriozum z nasza piatka pociech.
      Na zachodzie nie budzi to zdziwienia,ale juz fakt ze tak liczne rodzenstwo ma jednych rodzicow zdecydowanie tak,gdyz wielodzietnosc objawia sie tu najczesciej w postaci rodzin patchworkowych.(a to niestety zrodlo bolesnych czesto doswiadczen)
      Bogactwo czy bieda rozne daje oblicza rodzinom,najgorsza jest jednak obojetnosc jaka nas ogarnia na najblizszych,sasiadow, nieznajomych...

      Usuń
  5. Bardzo mądry wpis. Bardzo. Ja sama jestem jedynaczką - wychowywałam się tylko z mamą. I mimo, że we dwie - byłyśmy pełną rodziną. Bo była babcia z dziadkiem ( klatka obok ), bo mieszkała z nami mamy siostra z mężem, która była dla mnie jak starsza siostra. Bo niedaleko mieszkałam starsza siostra mamy - nasza Ciocia. My też mamy tylko jedną córkę - tak widać miało być. Ale mój Wojtek ma trójkę rodzeństwa i strasznie fajne są te rodzinne imprezy. A kiedy nasza Ciocia nie mogła już mieszkać sama - oczywiste było dla nas, że zamieszka razem z nami. Bo więź rodzinna to niekoniecznie tylko dzieci - rodzice -rodzeństwo. To także ciotki, dziadkowie, wujkowie i...przyjaciele.

    OdpowiedzUsuń
  6. To także ciotki, dziadkowie, wujkowie i...przyjaciele.
    Dokładnie. Bardzo mądry wpis :)

    OdpowiedzUsuń