środa, 21 listopada 2012

Miastowieś

Jakoś tak się porobiło, że wsi nie zniszczyły ani zabory, ani okupacja, ani lata socjalizmu (przeciwnie - wtedy wieś żyła!), a dało radę kilkanaście lat dopłat unijnych.
Oczywiście są duże gospodarstwa, które zarabiają i maja się nieźle, ale cala reszta...
To zresztą widać. Całe połacie kraju nie zaorane, nie obrobione, gospodarstwa wyprzedane z maszyn.
Nic się nie opłaca.
Opłacają się dopłaty.
Chociaż nie. Z dopłat, pożyje ten co ma dużo ziemi.
Innym wystarcza tylko na wegetację i beznadzieję.
I "miastowe" życie - a raczej na jego karykaturę.
Wieś zawsze zazdrościła miastowym wygodnego życia, pracy tylko przez osiem godzin i produktów ze sklepu, które można sobie kupić w kolorowym papierku, zamiast wydzierać pazurami z czarnej ziemi.
Zazdrościła tego, że można zamknąć dom i nie martwiąc się o żywinę pojechać na wakacje.
Bo rolnik był zawsze uwięziony przez opiekę nad zwierzętami.
Był przygięty do ziemi przez wyścig z czasem, pogodą i porami roku.
Rolnik, chociaż w pocie czoła wydzierał ziemi różne skarby, zwykle chodził najedzony.
Problemem bywała gotówka.
Dlaczego o tym piszę?
Bo mój wspaniały i pracowity Pan Mąż od jakiegoś czasu wykonuje zlecenie w ziemi sandomierskiej.
Od lata często tam bywa, a teraz bawi w tych stronach od dwóch tygodni.
Patrzy, podziwia, obserwuje, rozmawia.
Obraz wsi na tych żyznych terenach jest żałosny.
Nie ma uprawionej ziemi. Nie ma zwierząt gospodarskich.
Nie ma zadbanych ogrodów; ani warzywnych ani kwiatowych.
Jest wegetacja. "Bieda panie". Na nic nie starcza.
Wygodne życie miastowe dotarło do wsi.
Nie trzeba wstawać o świcie do pola, nie trzeba karmić gawiedzi. Nic nie trzeba.
Tylko jakoś dalej siedzi się na tyłku i o kolorowych wakacjach nie ma mowy i spiżarnia pusta.
Cóż już starożytne Gumisie mawiały, że "kto nie ma miedzi, ten na tyłku siedzi".
I tylko znowu ja nadziwić się nie mogę.
Czy z tych dziesięciu hektarów, za które bierze się dopłaty nie można wykroić dla siebie małego ogrodu - ot tyle, żeby choć trochę bandziuch dopchnąć?
Nie można do istniejącego kurnika wpuścić kilku kur, albo na zielony ugór wypuścić kozy, która da mleko?
Nie.
Bo wtedy runie całe marzenie o miastowym życiu...

8 komentarzy:

  1. Gabrysiu :) Świetnie to ujełaś ja przy moich ptakach zaczynam się czuć jak rolnik , tylko żałuję że nie mogę powiększyć ogrodu .
    Ściskam Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że ostatnio więcej o wsi i rolnictwie wiedzą (i robią) mieszczuchy. Bo im się chce i przynajmniej mają jakąś ideę...

      Usuń
  2. To wszystko prawda. Obserwuję i ja to samo zjawisko zarastania chaszczami i zbiednienia mojej wsi pięknej, kresowej. I opowiadają nie tacy jeszcze starzy ludzie, jak to tu drzewiej bywało. Jak pola były obsiane - od horyzontu po horyzont! A teraz, na skutek dominacji ugorów i łąk, to tylko się te paskudne kleszcze rozpleniły, które mają gdzie przetrwać i gdzie się rozmnażać. I co rusz ktoś sie skarży, że boreliozą się zakaził.
    Na szczęście mam tutaj bardzo dobrych, wzorcowych wręcz sąsiadów, którzy chociaż nie muszą, to uprawiają. A gdy zapytać po co, skoro kupic taniej? To odpowiadają, że serce by bolało, gdyby ziemia odłogiem leżała. A poza tym, co swoje to swoje! "Tyz prowda!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ozłocić takich ludzi.
      Wieś jest jak narkomani przed odwykiem. Uzależnieni od ochłapów, przymierają na głodzie. Potem wystarczy im rzucić byle co. Zachodnie koncerny doskonale dbają o swoje interesy i rynki zbytu. Głodna Polska łyknie każde g... Na nic przyzwoitego nie będzie nas stać. Nie mamy już przemysłu, a teraz dobija się rolnictwo.

      Usuń
  3. A dopłaty się skończą, bo już się kończą na niektóre dziedziny i ups - zostaną ludzie bez pieniędzy, odwykli od pracy, a co gorsza - z wyjałowioną ziemią...

    OdpowiedzUsuń
  4. Z ziemia to może nie jest tak źle, bo zostawianie ugorów od zawsze było sposobem na odpoczynek i wzbogacanie ziemi. Gorzej, ze się kochani rolnicy wyzbyli "niepotrzebnych" maszyn, a tu, żeby chociaż dla siebie coś zasiać, gdy głód w oczy zajrzy - nie ma jak. Znów będzie krzyk niedoli. A może konie do łask wrócą? Jedno jest pewne - przybędzie nam do wykarmienia z państwowej = naszej kieszeni, całe stado głodnych nierobów. Bo przecież pracy poza rolnictwem też już nie ma. Rozsprzedano co się dało. Teraz wyzbywamy się ostatnich okruchów przemysłu. "Koniec świata" nie nastąpi w grudniu, ale po wstrzymaniu dopłat dla rolnictwa. Będzie się działo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kolejne pokolenie już nie umie pracować na roli, przecież uprawa i hodowla wymagają ogromnej wiedzy, nie wystarczy wrzucić w ziemię byle co byle kiedy i samo sobie radośnie urośnie.
      Oraz dzień dobry, jestem tu pierwszy raz a trafiłam od Baby ze wsi.

      Usuń
    2. Witaj,
      Przeraża mnie to, że całe rzesze ludzi nie wiedzą nic o pracy w ziemi, o hodowli zwierząt, które zjadają, o robieniu zapasów. Przecież czas dobrobytu nie jest nam dany raz na zawsze. W razie jakichkolwiek zawirowań historii ci ludzie idą na zatracenie. Nie mówiąc już braku o codziennego szacunku dla jedzeniu, które ktoś wytworzył. Jemy coraz więcej, coraz gorszej jakości jedzenia. Nasze społeczeństwo jest coraz słabsze i chore.
      Coraz więcej ludzi bez pracy i środków do życia jest utrzymywanych przez coraz mniej pracujących. I tu się zaczyna polityka. Mój wniosek - jeżeli nie przejrzymy na oczy będziemy, jak niedawno Chińczycy, za grosze pracować dla zachodnich korporacji, albo głodować pod wschodnim berłem, które doskonale wie ile są warte nasze zasoby naturalne.

      Usuń