Jeszcze ho, ho...
ale przecież przeleci nam ten czas ani się obejrzymy.
Pora myśleć o prezentach, o spotkaniach z rodziną, o cieple domu i zapachu pierników.
Na pieczenie pierniczków jestem już umówiona.
Jak w zeszłym roku pojedziemy z dziećmi do bratanków i całym stadem będziemy "pierniczyć": wałkować, wycinać, lukrować, ozdabiać.
Jeżeli ktoś wykonuje własnoręcznie podarki, to właśnie dzwoni ostatni dzwonek...
Ostatnio długo wykluwał mi się "kalendarz adwentowy" - czyli woreczki na słodkości, które po napełnieniu cukierkami będą dla dzieci osłodą Czasu Oczekiwania.
Może całość na to nie wygląda, ale pracy było przy nim moc. Przecież nie tylko trzeba przyciąć materiał, potem go zszyć ładnie podwijając brzegi, pod które następnie trzeba było nawlec troczki do związania i powieszenia, przewinąć na prawą stronę i... oto są. Woreczki mają około 10cm x 10cm.
Na ostatni dzień - choinka - już bez miejsca na słodycze, bo przecież tego wieczora słodyczy będzie dosyć.
Ten zestaw pojedzie do domu dwójki niecierpliwych maluchów, a mam nadzieję, że posłuży im choć kilka razy, bo dzieciątek wnet będzie troje. Uwielbiam takie domy, gdzie są dzieci i swoją obecnością wręcz wymuszają stworzenie bożonarodzeniowego nastroju.
Szkoda, że moje dzieci nie są już takimi maluchami, liczącymi każdy dzień do świąt.
Czekają, ale jak na duże dzieci przystało, z większą cierpliwością.
Są już na tyle duzi, że bawi ich bardziej niż cukierkowe odliczanie, robienie własnych ozdób choinkowych.
Co roku pojawiało nam się ich po kilka, niektóre nie przetrwały próby czasu.
W tym roku znów każdy zrobi coś własnoręcznie.
Niewykluczone, że trzeba będzie od nowa zrobić wielometrowy, kolorowy łańcuch, bo ten sprzed kilku lat bardzo już jest sfatygowany.
Za to od lat trwa, w wielkim poszanowaniu, zrobiony ponad dziesięć lat temu przeze mnie papierowy aniołek, który od tamtej pory patrzy na nas z czubka choinki.
Nie wiem, co w tym roku będzie z choinką.
Jaka będzie? Prawdziwa? Sztuczna? Z pęku jodłowych gałęzi malowniczo upietych na ścianie?
Z roku na rok robi nam się coraz ciaśniej. Dzieci rosną, pies zmiata wszystko, co ma w zasięgu ogona, a teraz przybył jeszcze kot.
Pamiętam, że kilkanaście lat temu koty zniszczyły nam prawie wszystkie szklane bombki, bo z uporem maniaka właziły na drzewko i strącały ozdoby. Musiało być coś kuszącego dla kotów w tych dyndadełkach.
Nie sądzę, by Tytus wykazał się w tym względzie jakąś specjalną siłą charakteru.
Trzeba będzie kombinować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz