sobota, 29 grudnia 2012

Afrykańskie tańce

Tak babcia określała przyjmujące się w końcu lat sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych wygibasy zwane tańcem.
Już samo to, że stado dowolnie rozstawionych na sali jednostek wygiba się i podryguje niezależnie od znajdującego się obok osobnika było dla starszych osób dziwne.
Dla mojej babci, a podejrzewam, że nie tylko dla niej, taniec od zawsze był zjawiskiem towarzyskim. Rytuałem służącym rozrywce, ale równocześnie budującym związki międzyludzkie.
Taniec dostarczając radości dostarczał wrażeń estetycznych i społecznych.
Taniec zwykle służył przyjemności bliskiego przebywania kobiety i mężczyzny. dlatego samotne podrygi na parkiecie budziły takie zdziwienie i chyba nawet zgorszenie mojej babci.
Takie swobodne wygibasy zaczęły się w czasach ogólnego rozluźnienia norm towarzyskich, społecznych i moralnych. Takie zmiany znajdowały swoje odbicie także w modzie.
To dzięki krótkim, lekkim spódniczkom, wygodnym bluzeczkom i sukienkom i zmniejszeniu ciężaru męskiej odzieży możliwy był taniec w szalonych rytmach.
Jeżeli przyjrzymy się cywilizacyjnej ewolucji zachowań ludzkich z łatwością dostrzeżemy, że ubiór był odbiciem możliwości technologicznych danego okresu, a równocześnie odzwierciedlał panujące normy społeczne i moralne.
Uduchowione średniowiecze okrywało sylwetkę kobiety i mężczyzny, równocześnie kierując ich myśli ku Niebu.
Oczywiście nawet w tamtych czasach odbywały się zabawy i bale.
Postacie okutane w ciężkie aksamity, suto marszczone na sylwetce, rękawy sięgające ziemi i buty z ogromniastymi noskami wymuszały na tancerzach odpowiednio uważny i dostojny sposób poruszania się. To z tamtych czasów pochodzą statyczne utwory taneczne.
Niewiele zmieniło się w dobie renesansu, gdzie może aksamity były już mnie marszczone, jednak powłóczyste suknie z ciężkiego bisioru i mięsistego jedwabiu układały się wieloma warstwami, a w zależności od zasobności kasy posiadaczki były obciążone klejnotami i złotymi haftami.
Kilka szybkich utworów towarzyszących dworskim tańcom, zawsze wymagało dłuższego odsapnięcia i przerwy na nabranie tchu, Nie lada kondycję musiały mieć ówczesne panie, by z gracją poruszać się w obciążających je warstwach materiału.
Piszę tu o tańcach dworskich w których mogły brać udział tylko panie z elity.
Lud pracujący od zawsze nie obciążony aksamitami, złotogłowiem i klejnotami mógł sobie pozwolić na gorętsze rytmy taneczne, niezależnie od epoki, w jakiej przyszło mu żyć.
Wełniane, czy lniane spódnice, krótsze niż u "jaśnie pani", pozbawione gorsetu i miliona halek dawały więcej możliwości ruchu niezależnie od epoki.
Dopiero epoka baroku, skracająca nieco wytworne, pełne koronek i ozdób suknie, i pozwalająca swoim krojem na większą swobodę ruchów, dała też światu bardziej rytmiczne i szybsze tańce.
Kolejne epoki skracając, przedłużając, marszcząc lub prostując damskie suknie wpływały na sposób poruszania się kobiet na co dzień i od święta.
Sukienki skracały się w XX wieku coraz bardziej, aż w siedemdziesiątych latach doszły do długości "zapomniałam spódniczki".
Pamiętam szeroko otwarte oczy mojej cioci (rocznik 20.) na widok mini sięgającej ledwo za pośladki jakiejś modnisi w latach siedemdziesiątych, a i mnie, jako dziecku ubiór ten wydawał się dziwny.
Lekkość ubioru wpłynęła wtedy na lekkość tańca (i obyczaju).
Wracając do ubioru ledwo okrywającego ludzką postać, jak w czasach z trudem zdobywanego tworzywa na wierzchnie okrycie, wróciliśmy także do rytmów i zachowań zbliżonych do tych z zamierzchłej przeszłości.
Przez ostatnich kilkadziesiąt lat utrwalił się obyczaj tańca w pojedynkę. Pary kleją się jedynie w takt powolnej muzyki.
Dziś już nikt nie tańczy walca dla zwykłej radości wspólnego osiągnięcia zawrotu głowy.
No może nie nikt, ale za to w jedynie w specyficznych warunkach...
I komu to przeszkadzało?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz