Ostatnie wpisy poświęciłam kiciusiowi, co nie znaczy, że tylko wokół niego toczy się życie.
Przez kilka ostatnich dni najmłodszy mój syn wykazał niezwykły wprost talent do nabijania sobie guzów i siniaków; a to w zabawie potknął się o własne kapcie, a to wchodząc po schodach zahaczył nogą o stopień, a to schylając się po coś uderzył głową w stół... Najpierw było śmiesznie, potem denerwująco, a potem było nam go po prostu szkoda. Przez cały weekend był tak rozkojarzony, bo znów poczuł powiew wakacyjnej wolności. Zadania domowe odrobione już w piątek po lekcjach, a potem "-mogę na boisko?" - i ciągle w biegu, bo koledzy czekają.
Ciężko dzieciom zamienić wakacyjną wolność na codzienny obowiązek i przymusowe siedzenie w ławkach.
Moje życie ostatnio stało się takie trochę bardziej "stąpające po ziemi" - codzienność rozmyta pomiędzy dzieci i wszystko co z nimi związane, dom - rutyna i obowiązki, zwierzaki - obowiązek i rutyna (plus niewyspanie z powodu kota) i tylko trochę uśmiechu - tej odrobiny nieba, którą od czasu do czasu przynoszą dzieci. Przyjemna dla oka i podniebienia okazała się także ostatnio zupa dyniowa - niestety zdjęcie nie jest w stanie oddać ciepłego, smakowitego żółto - pomarańczowego koloru.
Zupkę robię krojąc dynię (bez skórki i "środka") w kostkę, potem duszę ją do miękkości, a następnie dolewam rosołu, wywaru mięsnego, lub dodaję kostki rosołowe. Oczywiście należy przyprawić ją do smaku - dobra jest z odrobiną majeranku.
Humoru nie poprawia nam także jakaś uporczywa bakteria, która usiłuje zamieszkać w naszym domu. Najprawdopodobniej przywlokła się razem z bratankiem, któremu usiłowałam pomóc w "przypadku ciężkiego kataru". Cóż, bywa, byle mi się córcia nie pochorowała - znowu. Po ostatniej serii antybiotyków było dobrze, a tu znowu katar i początki kaszlu.
Kot nadal bez imienia.
Przydałoby się trochę archanielskiej radości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz