Rzadko zaglądałam ostatnio na bloga, a jeszcze rzadziej pojawiała się tu historia.
Pora się poprawić.
Szeptano, że drewniany dwór, wybudowany (wtedy jeszcze) poza granicami ówczesnej Warszawy, był wybudowany na diabelskiej roli. Takiej, którą specjalnie opiekował się "Rogaty". Kazał go wybudować (późniejszy) kanclerz koronny Jerzy Ossoliński. (Ten, który w 1633 roku udał się z poselstwem Władysława IV do papież Urbana VIII. Jego wjazd do Rzymu doczekał się barwnych opisów i obrazów. To tam bogaty szlachcic rozrzucał złoto garściami, a konie gubiły złote podkowy, specjalnie słabo przybite.)
Ossoliński, choć z królewskiej misji wywiązał się znakomicie, był znienawidzony za pychę i wyniosłość. Doczekał się wielu wrogów za używanie bez zgody sejmu "cudzoziemskiego" tytułu książęcego. Nawet śmierć nie złagodziła szyderstw skierowanych przeciwko niemu.
Z czasem dwór przeszedł w ręce marszałka nadwornego Adama Kazanowskiego, który ozdobił dwór rzeźbami, posągami i klejnotami wcześniej zagrabionymi w dobrach królewicza Władysława.
Kazanowski, szczęśliwie ożeniony z Elżbietą Słuszczanką, wbrew zwyczajowi, umierając zostawił cały majatek żonie, która stała się dziedziczką milionowego spadku. Wraz z jej wdowią ręką wspominany pałac przypadł jej kolejnemu mężowi, Hieronimowi Radziejowskiemu. Ten znany był z okrucieństw i gwałtów. Majątku dorabiał się bogatymi ożenkami, a fama głosiła, że dwie pierwsze żony "pomorzył". Z Elżbietą nie poszło mu łatwo: próbował ją ciąć szablą, udusić, uderzył pięścią przez pierś, tak że potem długo chorowała. Gdy wyszło na jaw, że jej mąż zdradził króla, uzyskała rozwód, choć jej nieszczęścia jeszcze się nie skończyły. Radziejowski zaś został skazany na banicję i infamię. Zanim się to stało, bracia Elżbiety usiłowali odebrać od popleczników Radziejowskiego pałac. Wywiązała się długa i krwawa walka. Zwyciężyli bracia Słuszkowie. Za wywołanie burdy i walkę o pałac Elżbieta i jej bracia zostali skazani na na więzienie. Pałac nie przyniósł im szczęścia. Ten zajazd wywoła w całym kraju wielkie poruszenie i podzielił szlachtę na dwa obozy. Zaledwie trzy lata później, gdy Karol Gustaw wjechał do Warszawy, mając u boku Radziejowskiego, pechowy pałac został przez żołnierzy doszczętnie złupiony.
Pałac Mniszcha był uważany za najpiękniejszy w osiemnastowiecznej Warszawie: w najżejszym stylu rokokowym, z cudownym francuskim ogrodem, pięknymi posągami i fontannami.
Cóż z tego skoro mieszkańcy pałacu nie zaliczali się do ludzi dobrych. Syn, pnac się po stopniach karieru został marszałkiem nadwornym koronnym i zmonopolizował w swych rękach pośrednictwo w rozdawaniu urzędów i zaszczytów. Ożenił się z córka ministra saskiego Bruhla - Amalią. To jej - właścicielce najwspanialszego warszawskiego pałacu marzyły się plany podboju Europy. Ale historia toczyła sie swoim trybem.
Zmarł August III, potem minister Bruhl. Po ojcu Amalia odziedziczyła 100 tabakierek, 700 peruk, 365 par butów... i to tyle. W kraju nastało bezkrólewie, a pani Mniszech rzuciła się do intryg.
Nienawidziła Stanisława Poniatowskiego, bo ponoć nigdy nie uległ jej wdziękom. Nienawiść jeszcze urosła, gdy jej mąż, nie otrzymał po jej ojcu laski marszałka. Amalia w pałacu często gościła swych politycznych przyjaciół. Stąd porwano nocą 13 października 1767 roku biskupa Sołtyka, by wywieźć go do Kaługi. W środku nocy wtargnął tam oddział 200 kozaków. Biskup wrócił po 4 latach z objawami choroby umysłowej. Pobyt w czarcim pałacu nie przyniósł mu szczęścia.
Po zagadkowej śmierci Amalii (w wieku 36 lat) pałac dostał się w ręce Józefiny Mniszchówny, która poślubiła Szczęsnego Potockiego. Małżeństwo ponoć nie było szczęśliwe, a mąż wciąż nosił na szyi konterfekt pierwszej żony, do śmierci której, rękę przyłożyła Amalia. Dzieciom z małżeństwa Józefiny i Szczęsnego przypisywano różnych ojców, gdyż Józefina ochoczo swego męża zdradzała.
Po wyjeździe Szczęsnego w 1789 roku, gdy okrzyknięto go zdrajcą, pałac wybrała na zwą rezydencję Józefina Potocka. Chętnie urządzała tu wielkie przyjęcia - gdy tylko przebywała w kraju, bo chętniej gościła na dworze carycy Katarzyny II, jako honorowa dama dworu. To za jej czasów pałac stał się pierwszą siedzibą loży masońskiej. Świeczniki i wybite kirem sale działały na wyobraźnię. Odprawiano tu tajemnicze obrzędy. To wtedy pałac Mniszchów zaczęto nazywać Pałacem Lucypera.
Józefina sprzedała pałac księciu Stanisławowi Poniatowskiemu, a ten Protowi Potockiemu. To z ogrodów tego pałacu startował w przestworza balon Jana Potockiego.
Od Prota pałac kupiła Katarzyna Kossakowska i przekazała go w 1801 roku wnukom: Janowi i Feliksowi Potockim.
W czasach pruskich Warszawa posmutniała i i niszczała utraciwszy swe stołeczne znaczenie. Wiało pustką i głuszą. Tak też stał się z pałacem Potockich. Wreszcie pałac spłonął. Pewnie rozsypałby się w gruzy, gdyby nie pruski urzędnik Ernest Hoffmann, ożeniony z Polka - Michaliną Trzcińską. Za jego podpowiedzią pruski hrabia Fryderyk Mosqua kupił pałac Mniszchów dla potrzeb sali koncertowej i teatru. Zaczęto odnawiać zrujnowane mury. Hoffmann, zapalony muzyk, ale i artysta malarza, osobiście malował na ścianach portrety członków Towarzystwa Muzycznego. Z włosem rozwianym na kształt "rogów diabelskich" budził lęk w odwiedzających. Ponoć śmiał się diablim chichotem.
1944 |
A pałac? Hrabia Mosqua popadł w długi, a pałac zakupiono dla Resursy Kupieckiej.
A pech pałacu?
W oficynie zmarła w lutym 1845 roku księżna Aleksandra Zajączkowa - wiecznie młoda i wiecznie uwodząca. Miała się dobrze dopóki nie przeniosła się do pałacu Mniszchów.
Resursa kupiecka urządzała tu bale i posiedzenia klubowe (niejeden zbankrutował przy grze w karty)
We wrześniu 1939 roku Zakon Kawalerów Maltańskich ufundował tam szpital.
W latach czterdziestych XXw dyrektor poważnej instytucji został poinformowany, że po odbudowie jego instytucja przejmie pałac.Po trzech dniach został karnie zwolniony. Jego następca nie odbudował pałacu. Po kilku latach od restauracji otrzymała go ambasada belgijska. No i zaczęły się kłopoty z Kongiem...
Już tam Hoffmannowski Asmodeusz od dawna miesza....
ul. Senatorska 38/40 dziś |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz