Żeby w tym upale choć własny tłuszczyk wytapiał się i przepadał bezpowrotnie, byłyby powody do radości.
Po prostu - źle znoszę upały. Znikąd ratunku, nigdzie wytchnienia.
Kilka nocnych godzin pozwala na spokojny sen, za to w dzień mam problem z wykonywaniem jakichkolwiek prac. Popołudniami zapadam w śpiączkę.
W domu, w jadalni ("pokój do życia") połączonej z kuchnią, mimo zasłoniętych podwójnie okien - prawie trzydzieści stopni. W nocy wszystko otwarte na przestrzał, żeby się mury schłodziły, w dzień zamykane, by rozgrzane do białości powietrze nie dostawało się na pokoje.
Przypomniałam sobie, że kiedy zwiedzaliśmy któryś ze skansenów, doznałam miłego zaskoczenia po wejściu do starej chaty krytej strzechą. Był upalny dzień, a w środku dawało się odczuć miły chłodek. Dowiedziałam się, że tak działa strzecha i wysoki stromy dach, pod którym mieścił się niezamieszkany strych. Strzecha okazuje się cudownym wynalazkiem doskonale zatrzymującym ciepło w zimie i nie dopuszczającym do przegrzania latem. Dodatkowo, na podwórzach, tuż obok chaty, zwykle sadziło się potężne drzewa: lipy, klony, jawory, kasztanowce, orzechy.
Niech ktoś nie wysnuwa w tym momencie wniosków, że uważam iż natychmiast należy przywrócić krycie domów strzechą. Uważam natomiast, że należy się uczyć od przodków. Nasza "nowoczesność" trwa zaledwie kilkadziesiąt lat, a oni przez wieki musieli sobie radzić w prymitywnych warunkach bez nowoczesnych technologii.
o strzechach nie zapomniało, choć stały się teraz luksusem |
Kanadyjskie klony stały się godłem kraju nie tylko z powodu obfitości ich występowania, ale dlatego, że od początków osadnictwa, kierując się starymi wzorami przywiezionymi z Europy, koło każdego budowanego domu, sadzono te drzewa. Stawały się swoistymi klimatyzatorami, w dodatku regulującymi wilgotność najbliższego otoczenia.
Wiem, że wełny mineralne, styropiany i inne cuda wymyślono właśnie do celów izolacyjnych, ale nic nie zastąpi pustej przestrzeni. Ale dziś budowanie jest tak drogie, że wykorzystuje się każdy centymetr powierzchni, także pod skośnymi dachami.
cień lipy daje miły chłód |
W dodatku w miastach przestano chyba dbać o dobór zieleni. Sadzi się takie rośliny, by było ładnie, niekoniecznie, by było praktycznie. W dodatku "nowoczesność" wymusza pewne ustepstwa, które później mszczą się nieludzkimi warunkami.
Kiedyś niemal każdą ulicę w mieście obsadzano drzewami. Rozwijające się miasta i narastający ruch uliczny wymuszają (?) usuwanie tych drzew. Poszerza się jezdnię i chodniki. W efekcie otrzymujemy bezkresne połacie asfaltu, betony, kamienia, nagrzewające się do granic możliwości, bez sposobu na szybkie schłodzenie. Tu nawet zachód słońca nie przynosi ulgi, bo nocą nagrzane elementy promieniują pobranym ciepłem.
Asyż (zdjęcie z netu) |
W mojej "wsi" (już pisałam) rosły wzdłuż głównej ulicy kwitnące na biało i czerwono głogi, posadzone po odzyskaniu niepodległości. Sprawującym władzę w czasach PRl-u nie podobało się to wspomnienie wolności, więc w imię nowoczesności zaczęto owe głogi systematycznie wycinać. Ten proces przerwały wydarzenia z lat 80-tych. Dziś ogromna część kilkukilometrowej ulicy jest pozbawiona drzew. Drzewa zniknęły, mimo, iż absolutnie nie było to potrzebne, bo szerokość jezdni i chodnika, nie zmieniły się. Strach tamtędy iść w taką pogodę, jak dziś. Ta część, na której drzewa pozostały, cieszy nie tylko oczy, ale cudownie ocienia i sprawia, że temperatura chodnika jest o kilka stopni niższa.
Jakoś nie wyciągamy wniosków z takich wydarzeń i nie uczymy się:
http://niezalezna.pl/69796-temperatura-w-warszawie-szaleje-wszystko-przez-decyzje-gronkiewicz-waltz
i tym razem nie chodzi mi o politykę, ale o zwykłe życiowe, (nie)rozsądne decyzje.
Patrząc na moje miasto (nie tylko opisaną wyżej ulicę) takie podejście do środowiska, jak w stolicy, nie jest odosobnione.
A ja czekam, aż upały zelżeją i myślę o tym, jak w zimie będę je wspominać i narzekając na zimno, dzwonić zębami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz